Rozdział drugi

2.2K 185 33
                                    

Jeśli była kiedyś animacja pasująca do nich bardziej, to niech mi ją ktoś pokaże.

pov. Marinette

   Wbiegłam do klasy najszybciej jak potrafiłam, chociaż wiedziałam, że mam kilka minut w zapasie. A to zdarzało mi się wyjątkowo rzadko. Pewnie pędziłam tak z przyzwyczajenia. W końcu nie oduczy się kota starych sztuczek.

   Kota...

   Nie, nie, nie, teraz masz myśleć o geografii! GEOGRAFII! Nie irytujących przedstawicielach ludzkiej rasy, wywierających na tobie presję samym wspomnieniem o sobie. O tym możesz myśleć przed snem, kiedy masz dość czasu na następujące po sobie fazami wściekłość, rozczulenie, rozdarcie, atak fangirlu i wahanie.

   Usiadłam, odkładając torbę z książkami. Przywołałam w pamięci obraz, kiedy biegłam tak na rozpoczęcie roku (jakie ostatecznie przegapiłam, spóźniona do kwadratu, bo nie tylko byłam kwadrans po czasie, ale też pomyliłam godziny, i zamiast na jedenastą przyszłam na trzynastą. Cóż, przynajmniej ominęłam pogadankę dyrektora). Wówczas nabawiłam się zadyszki oraz potu na czole, jednak rok pracy jako super bohaterki wyrobił mi niezłą formę: teraz oddychałam normalnie, nie odczuwając żadnych skutków ubocznych biegu, czy choćby cienia zmęczenia. Alya spoglądała ku mnie bez zbytniego zaskoczenia, może trochę rozbawiona. Po tak długim czasie przywykła do moich dziwactw. Nawet nie pytała czemu wyglądam jak zombie.

   A wyglądałam: minionej nocy wypłynęła nagła akcja gdzieś przy obrzeżach miasta. Pszenny Kosiarz nie dawał się złapać przez dobre kilka godzin, rzucając w nas ziarnami stanowiącymi kopię tych, jakie zapewniły Jasiowi bezpłatny wstęp do domu olbrzyma. Cóż, nas wywaliło trochę mniej fortunie, ponieważ na samej górze bynajmniej nie czekała złota gęś, a długi lot ku ziemi. Dzięki Mistrzowi za kij Kici, bo bez niego skończylibyśmy jako mokre plamy zdobiące chodnik. Biorąc jeszcze pod uwagę, jak długo nie mogłam zasnąć, rozważając propozycję przyjaciela, udało mi się odpłynąć od krainy Morfeusza jedynie na jakieś dwie godziny. Pewnie dzisiejszego dnia nie fatygowałabym się nawet do szkoły, symulując chorobę (mama okazywała niezwykłą łatwowierność w tego typu kwestiach) lub po prostu zdecydowała się na jawne wagary, ale tata od niedawna starał się stawiać mnie na nogi poprzez zabieranie kołdry, (to najdrastyczniejsza z możliwych metod) a z nim nie ma dyskusji. Przynajmniej jeśli w grę wchodzi lenistwo, które uważa za prywatnego nemezis. I tak długo pozwalał mi na swobodę w owej kwestii...

  Z  powodu niedoboru snu nabawiłam się okropnych, fioletowych worów pod oczami i niezdrowego, szarawego koloru cery, jakie bezskutecznie próbowałam ukryć makijażem. Z przemęczenia nie dałam rady nawet zrobić zwyczajowych kresek, więc zdecydowałam się je odpuścić, zostając jedynie przy tuszu, lecz mimo usilnych starań mama zobaczywszy mnie aż zamarła, upuszczając akurat trzymany kartonik mleka. Z włosami czy ubraniem nie było lepiej: te pierwsze uniknąwszy wieczornej kąpieli (rano nigdy nie mam to czasu) przetłuściły się przy końcówkach, co wyglądało tak nieestetycznie, że aż strach w ogóle na nie patrzeć. Natomiast ubrania wywalone w pośpiechu z szafy, podczas próby znalezienia jakiegoś sensownego zestawu, kompletnie się pogniotły. Do tego zrobiony wówczas bałagan wymagał natychmiastowego posprzątania, zaraz po szkole. Z roztrzepania zapomniałam nawet umyć zębów, przeżułam jedynie gumę miętową mknąc chodnikiem i wyplułam ją wchodząc do szkoły. Dobrze, że pamiętałam chociaż o dezodorancie...bo pamiętałam, prawda?

  Jednym słowem: prezentowałam sobą podręcznikowy przykład kupki nieszczęścia. Pogrążona w poczuciu własnej beznadziejności położyłam głowę na ławce, dając zmęczonym oczom chwilę odpoczynku.

  Jednak, gdy tylko to zrobiłam przerwał mi czyjś szyderczy śmiech, zdolny obudzić umarłego oraz wywołujący ciarki na całym ciele. Uniosłam leniwie powieki, odwracając głowę w przeciwną stronę, doskonale wiedząc jak mało krzepiący widok tam zastanę.

Miraculum 1- Szklany kwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz