Rozdział siódmy

1.4K 170 86
                                    

Kiedy tylko zobaczyłem, że Biedronka ucieka (czy mi się wydawało, że po jej policzku płynęły łzy?) zacząłem krzyczeć, by wracała, ogarnięty paniką. Zupełnie nie rozumiałem co się stało. Dziewczyna w jednej chwili normalnie rozmawiała (o ile wysławianie Chloe pod sufit można nazwać normalnym) zaś już w następnej sekundzie wyrwała mi się i popędziła przez tłum. Jak na dłonie było widać, iż nie ma zamiaru zawrócić lub zatrzymać się, dlatego pobiegłem za nią, ignorując Bourgeois, która chyba nawet nie zauważyła zniknięcia "Amelii", zbyt zaaprobowana rozmową ze swoim partnerem, który właśnie do niej podszedł. Chłopak nawet nie zwracał uwagi na jej słowa.

Klucząc między zdegustowanymi owym faktem ludźmi szukałem wzrokiem ukochanej, lecz nigdzie nie mogłem jej dostrzec. Dopiero głośny trzask drzwi podpowiedział mi, iż wybiegła na dwór.  Dlaczego akurat kiedy w końcu udało nam się wyjść, jako przyjaciele, a nie współpracownicy, wszystko wzięło w łeb?! Wybiegłem na zewnątrz, cały zlany potem, wywołanym silnymi emocjami. Chłodne powietrze uderzyło we mnie niczym bicz, po zaduchu panującym w lokalu. Naprawdę martwiłem się o moją księżniczkę. W momencie kiedy blondynka powiedziała jej o swoim towarzyszu brunetka wyglądała na zdruzgotaną. Przypomniała sobie coś? Zobaczyła? Nie miałem pojęcia, jednak wiedziałem jedno: musiałem jej pomóc.

Rozejrzałem się naokoło. Z powodu późnej godziny na ulicy panował już mrok, rozproszony jedynie przez kilka latarni. Na szczęście czerwona sukienka rzucała się w oczy jak neon, więc nie miałem problemu z dostrzeżeniem dziewczyny. Zauważyłem jak pędzi w kierunku wejścia do metra, trzymając dłonie przy twarzy,z plecami poruszającymi się w charakterystycznym rytmie. Czyli jednak płakała. Wnioskując po kierunku w jakim zmierzała zamierzała stąd odjechać. Bez słowa wyjaśnienia, bez torebki, bez pożegnania. Zupełnie nie w jej stylu. A to mogło znaczyć jedynie, że przeżyła ogromny szok. Tym bardziej musiałem ją zatrzymać i jakoś pocieszyć. Zbyt dobrze pamiętałem pierwsze miesiące po zniknięciu matki: wówczas nie otrzymałem nawet głupiego uścisku co tylko spotęgowało rozpacz. Nie mógłbym stać z boku, patrząc jak moja królewna cierpi.  Nawet jeżeli wydawało jej się, iż nie chce tej pomocy. Musiałem tylko ją dogonić, co nie powinno stanowić trudności, biorąc pod uwagę buty jakie miała na nogach.

Byłem jakieś dwa metry od niej gdy doszło do małej katastrofy.  Biedronka potknęła się o jakiś przedmiot leżący na chodniku, chyba pustą  puszkę Coli, porzuconą tam przez jakiegoś idiotę bez wyobraźni. Widziałem jak błękitnooka próbuje zachować równowagę, ale wysokie obcasy tylko pogarszały sprawę. Wiedząc co się za chwilę stanie przyśpieszyłem, żałując jak nigdy, że nie jestem akurat pod wpływem Miraculum wyostrzającego zmysły oraz dodającego prędkości. Z jego pomocą mógłbym spokojnie złapać Biedronkę na czas,  a tak musiałem patrzeć jak upada na bruk. Moje uszu dobiegł jedynie krótki krzyk, odgłos uderzenia w bruk i wieńczący wszystko okrzyk bólu. Już po sekundzie znalazłem się obok. Ukucnąłem, jednocześnie wyhamowując. Widziałem porwany materiał sukienki oraz obtarte do krwi dłonie i kolana. Miałem ochotę krzyczeć na ten widok, jednak: po pierwsze: facetowi nie wypadało, po drugie: przecież miałem ją wspierać, nie samemu się rozklejać, tylko dorzucając ciężaru na i tak mocno przygniecione barki.  Nastolatka klęczała z pochyloną głową, tak, że włosy skutecznie zakrywały jej twarz. Cała się trzęsła. Chlipała. Cicho, ale jednak, ledwo utrzymując ciało na wyprostowanych rękach. Nie miałem pojęcia co zrobić, co powiedzieć, zupełnie zielony w tych sprawach. Dotąd z kobiet płakała przy mnie jedynie matka, lecz wówczas ojciec brał na siebie całą odpowiedzialność za przywrócenie uśmiechu na jej śliczną twarz, co zresztą wychodziło mu bardzo dobrze.

  Czułem się bezsilny, patrząc na niedolę ukochanej. Jedynie patrzyłem na nią jak głupi. Po dłuższym wahaniu przytuliłem nastolatkę, gdyż żaden lepszy pomysł nie przyszedł mi do głowy. Wprawdzie chciałem zrobić coś lepszego, coś na co zasługiwała taka cudowna osoba jak ona. Objęcia ramionami mógł się spodziewać każdy.

Nie odepchnęła mnie, tak jak miała w zwyczaju. Wręcz przeciwnie. Wtuliła się mocniej, obejmując rękami i zaciskając palce na materiale marynarki, jakby tylko to łączyło ją jeszcze ze światem realnym. Zapach jej perfum otoczył mnie przyjemną peleryną, kojarzył się z wonnymi kwiatami. Fiołkowooka potrzebowała wsparcia, jakiegoś punktu zaczepienia, w oceanie własnych uczuć. Jej płacz przybrał na sile. Oparła się o mnie, przypuszczalnie niepewna własnych sił. Czując ciężar jej ciała, jej ciepło oraz drżenie rozpoznałem uczucie potrzeby chronienia brunetki, tak dobrze znane z akcji. Zacząłem głaskać towarzyszkę po włosach, żywiąc nadzieję, iż to ją uspokoi.  Urywany oddech dziewczyny drażnił skórę na mojej szyi, powodując dreszcz. Łzy skapywały na kołnierz koszuli. Lecz to zupełnie grało znaczenia. Nawet zimno już mi nie przeszkadzało. Całą uwagę skupiłem na Biedronce, tak kruchej w tamtym momencie.

Nie wiem jak długo tak siedzieliśmy, może minutę, a może godzinę. Słyszałem za plecami kogoś wychodzącego z budynku, by odjechać jednym z samochodów zaparkowanych przy chodniku. W końcu Moja Lady odezwała się. Tak cichutko, że musiałem zmobilizować zmysł słuch do granic możliwości, żeby zrozumieć słowa:

-To...to był...on-głos jej drżał. Bardziej z natłoku emocji niż temperatury typowej dla wrześniowego powietrza.  Tak podejrzewałem. I choć przez cały czas miałem na uwadze jedynie dobro ukochanej to wiadomość, iż zranił ją jakiś tajemniczy "on" zakuła, gdzieś tak w okolicach serca. Jak szpila nieświadomie wbita w laleczkę voodo.

–Jaki on?- zapytałem, ale nie doczekałem się odpowiedzi- Rozumiem, nie chcesz mówić - odparłem łagodnie, żeby nie poddawać kilkunastolatki jeszcze większej presji od tej jaką przeżywała. Wprawdzie ciekawość mnie zżerała , jednak zupełnie się nie liczyła w obliczu uczuć super bohaterki.

–Nie mogę. Wtedy...dowiedziałbyś się...kim...kim jestem- kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Jak nikt inny. W końcu oboje musieliśmy dochować sekretu, nawet jeśli żywiliśmy na ową kwestię odmienne poglądy.

–Już nie płacz, wszystko dobrze. - nieumiejętnie pocieszałem. Powinni dawać chłopak jakieś fakultety, żeby takie jełopy jak ja w obecnej sytuacji umiały się zachować, zamiast rzucać zdawkowe zdania.

–Nic nie jest dobrze-posiadaczka Miraculum wyraźnie była w rozsypce. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie, a znaliśmy się dość długo. To musiała być jej inna twarz, którą skrzętnie ukrywała na co dzień. Dotąd widziałem w niej kogoś silnego, nieustraszonego, zaradnego, godnego podziwu. Czasem zaś słodkiego, nieporadnego, niczym małe dziecko. Wówczas ten podziw wzrósł, skoro zobaczyłem jaka jest wrażliwa i jak wiele w sobie dusi. Czy ja bym tak umiał? Moją strategią było raczej izolowanie się, zakładanie maski obojętności, gdy ona ukrywała się pod uśmiechem i poczuciem humoru. Nagle owe rozmyślania przerwał głośny krzyk wielu gardeł dochodzący z lokalu, za moimi plecami. Odwróciłem się. Przez okna zobaczyłem zarys ogromnego stwora, rzucony na ścianę. Krzyki narastały. W kilku domach zapewne nic nie rozumiejący domownicy zapalili światła.

–Wydaje mi się, że kolejna akuma zaatakowała – powiedziałem cicho. Zdecydowanie wolałby dać dziewczynie się wypłakać, jednak pewne rzeczy nie cierpiały zwłoki. Nagle Moja Lady gwałtownie uniosła głowę,zupełnie  jakby coś ją uderzyło. Rozmazany tusz do rzęs utworzył na jej czerwonych od mrozu policzkach czarne pręgi, zaś w kącikach oczu nadal można było dostrzec gromadzące się łzy. Smukłe palce zacisnęły się mocniej na materiale mojej marynarki. Możliwe, iż miały zostawić po sobie siniaki. Przyjaciółka spojrzała mi w oczy  tymi swoimi  fiołkowymi tęczówkami pełnymi...strachu? W tamtym momencie już zupełnie nic nie rozumiałem.

-Musimy się przemienić - powiedziałem stanowczo, mając nadzieję, iż stanięcie twarzą w twarz ze złoczyńcą choć na chwilę odwróci uwagę nastolatki od negatywnych uczuć. Zresztą do każdego problemu powinno się wrócić po jakimś czasie, jak już człowiek ochłonie i wszystko sobie dokładnie przemyśli.

–Kocie...-wyszeptała. Jej głos zdradzał ogromny lęk. Serce zabiło mi szybciej. Wiedziałem, że to co zaraz usłyszę, nie będzie przyjemne-...moje Kwami zostało w torebce na krześle.

Miraculum 1- Szklany kwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz