Rozdział ósmy

1.3K 147 31
                                    

-Damien!- usłyszałem wołającą mnie Chloe. Natychmiast odwróciłem głowę w jej kierunku, pomimo, że byłem tym samym zmuszony przerwać bardzo ciekawą konwersację o budowie cząsteczkowej z blondynem-Aaronem stojącym obok mnie. Jednak blondynka postawiła mi jasne warunki: muszę być na każde skinienie, zachowywać się przystało na jej towarzysza oraz trzymać się z dala od jakichkolwiek kobiet, lub nici z balu. A przecież nie mogłem przegapić takiej okazji! Koniecznie chciałem spotkać Gabriela Agresta i pokazać mu swoje projekty! Od zawsze moim największym marzeniem była współpraca z nim przy tworzeniu nowych kolekcji. Chloe, która dobrze o tym wiedziała dobrodusznie zaproponowała mi zaproszenie na ów bal. Twierdziła, że jej chłopak nie może przyjść, ale ja podejrzewałem, że ją wystawił. Drań.

Córkę burmistrza znałem od małego, jeszcze z czasów gdy mój tata-znany biznesman  przyjaźnił się z rodziną Bourgeois. Lecz kiedy mieliśmy z dziewczyną po dwanaście lat tata rozwiódł się z mamą by zastąpić nas nową ( w domyśle lepszą) rodziną. Tak jakoś wyszło, że ożenił się z rodzicielką niebieskookiej: razem wyjechali do Hiszpanii, czyli ojczyzny papy, zaś słuch po nich zaginął. Zupełnie się od nas odcięli, pozostawiając na pastwę losu. W wyniku owych zdarzeń  dziewczyna znienawidziła mnie, mojego ojca, swoją matkę, a przy okazji cały świat. Popadła w skrajny egoizm, zarozumiałość i nieczułość, ale to była tylko maska skrywająca ogromny ból w jej sercu, jaki nadal odczuwała za sprawą porzucenia przez swego czasu najważniejszą osobę pod Słońcem. W łaski Chloe wkradł się jedynie pan burmistrz, jako jedyna rodzina pozostała załamanej nastolatce. Robił dla córki co mógł, żeby jakoś poprawić jej humor, a z powodu dotkliwego braku czasu zostało jedynie  rozpieszczanie drogimi prezentami.

Wszystko to w połączeniu z kilkoma innymi drobnymi czynnikami uczyniło z mojej dawnej przyjaciółki egoistkę, zołzę nad zołzami, okrutną królową, manipulantkę idącą po trupach do celu i leniwą materialistkę, pełną zachłanności oraz samouwielbienia.  Mimo to ja nadal pamiętałem tą dawną dziewczynę: miłą, uczynną, troskliwą, szczerą do bólu ( to ostatnie nie zawsze było zaletą, aczkolwiek okazywało  się nieraz pocieszająco-rozczulające). Wyrozumiałość dla niej nie była tak trudno, kiedy się wiedziało przez co przeszła. Nawet kiedy przestała się do mnie odzywać na pięć lat nie straciłem pewności, iż gdzieś pod tą maską nadal tkwi tamto zagubione dziecko, pełne ludzkich uczuć, jakie siedemnastolatko nadal czasem wykazywało. Na co dowodem był chociażby fakt, że zaproponowała mi wyjście na bal organizowany przez mojego idola, zapewne mając w pamięci jak moja chłopięca wersja wychwalała pod niebo.

Podszedłem do panienki Bourgeois, z jednym kciukiem zahaczonym o kieszeń spodni, palce drugiej dłoni zaciskałem na fioletowym segregatorze. Blondynka patrzyła na mnie z niesmakiem. Skwaszona mina, wykrzywione usta, makijaż zdecydowanie za mocny jak na siedemnastolatkę zdecydowanie nie dodawały jej uroku, ale wiedziałem, że pod tym wszystkim skrywa się niezwykle urodziwa dziewczyna, mogąca spokojnie konkurować z najpiękniejszymi modelkami. Przyciągnąłem przyjaciółkę do siebie, obejmując dłonią jej talię. Nie dała po sobie tego poznać, jednak sprawiło jej to niejaką satysfakcję. Lubiła czuć się adorowana. Jak każda kobieta, zresztą. Nawet nie zauważyła, że mężczyzna z jakim przypuszczalnie chwilę wcześniej rozmawiała gdzieś odbiegła, ani, że zupełnie nie słucham jej paplaniny, zbyt zaaprobowany szukaniem w tłumie Gabriela. Wyróżniał się swoim platynowym kolorem włosów, więc nie było to zbyt trudne zadanie. Moje serce zabiło radośnie, gdy dostrzegłem, że stoi z drinkiem na szczycie schodów w towarzystwie jakichś dostojnych gości. Dopiero po chwili spostrzegłem, iż błękitnooka na mnie krzyczy, szarpiąc za rękaw: 

- Czy ty w ogóle słuchasz?! Ja cię litościwie zaprosiłam, a ty śmiesz mnie ignorować?!- wrzeszczała, tupiąc nogą niczym dziesięcioletnie dziecko. Słodkie.

-Wybacz, ale zobaczyłem właśnie pana Agresta. Mogę do niego iść? Prooooooszę- zrobiłem oczy szczeniaczka, mając nadzieję, że jakoś to na nią wpłynie.-Tylko na dziesięć minut- jej twarz złagodniała. Blondynka westchnęła z rezygnacją, po czym powiedziała:

-Dobra, leć. Dziesięć minut, co do sekundy!-dodała, podczas gdy ja już pędziłem ku celowi.  Dopadłem stopni w ekspresowym tempie, rozpychając przy tym ludzi rękami.  Popędziłem na górę, patrząc jedynie na twarz szarookiego, pozbawioną jakichkolwiek uczuć. Trzymałem segregator z projektami przyciśnięty do klatki piersiowej. Nie rozstawałem się z nim przez cały wieczór, nawet podczas tańca, co doprowadzało moją towarzyszkę do białej gorączki . Dostojnicy dostrzegli mnie dopiero po chwili. Jeden z nich: niski, gruby z wąsami zapytał:

-A młodzieniec do kogo?

-Do pana Agresta, jeśli można- odpowiedziałem najgrzeczniej jak umiałem, mając nadzieję żadnego ze zgromadzonych nie urazić. A bo to wiadomo co ich wyprowadza z równowagi?

-No cóż, w takim razie zostawimy was samych, Gabrielu.- oddali się, rzucając w naszym kierunku zaciekawione spojrzenia. Wspomniany wcześniej mężczyzna przyglądał mi się surowym wzrokiem, obracając w palcach kieliszek,  a ja bałem się chociaż mrugnąć (oczywiście w końcu musiałem to zrobić, bo oczy mi łzawiły).

-Tak?- zapytał, wyraźnie zniecierpliwiony, iż milczę jak grób. Uniósł przy tym jedną brew. 

-Chciałbym coś panu pokazać...- uniosłem segregator, otworzyłem i podałem rozmówcy-...to moje najlepsze projekty. Chciałbym widzieć czy się panu podobają i, jeśli tak, czy mógłbym...- mówiłem nieskładnie, z winy targających mną nerwów. Aż jedna ręka cała mi drgała w niekontrolowanych spazmach. Poważnie. Schowałem ją za plecami, mając nadzieję, że blondyn nic nie zauważył, skupiony na oglądaniu szkiców.

-Amatorszczyzna- to jedno słowo poraziło mnie niczym piorun. Powagi sytuacji nadawał lodowaty ton z jakim zostało wypowiedziane. Zamilkłem, nadal nie mogąc pojąć tego co właśnie usłyszałem. -Za grosz talentu. Zabierz to ode mnie i więcej nie pokazuj się na oczy –odrzucił mi prace, nad którymi spędziłem niezliczoną ilość godzin, z płonną nadzieją powodzenia. Zbyt oszołomiony, żeby jakkolwiek zareagować pozwoliłem segregatorowi upaść koło moich nóg,z  głuchym łoskotem.Kilka kartek wypadło, zdobiąc marmurową posadzkę. Kiedyś uważałem zawarte na nich projekty za świetne, jednak pod wyżej wspomnianego zdarzenia nagle straciły na wartości. Zupełnie. Wydawały mi się szkaradne jak nigdy. I bezwartościowe. A może to ja byłem bezwartościowy...?

–A teraz wybacz, bo muszę już jechać do domu. Mam kilka ważnych spraw– oddalił się szybkim krokiem. Nie zwróciłem uwagi na podejrzany fakt ucieczki z własnego przyjęcia. Kiedy wychodził głównymi drzwiami nadal stałem jak wmurowany. Po moim policzku zaczęły płynąć pierwsze  łzy. Usiadłem, oparty o jeden z filarów podtrzymujących sufit, który skutecznie osłaniał mnie przed wzrokiem wścibskich zebranych.  Zebrałem kartki do segregatora, jednak nie miałem siły na nie spojrzeć. Nie wiem ile tak siedziałem, cicho chlipiąc, zasłaniając twarz łokciem. W dłoni kurczowo trzymałem projekt życia, który okazał się nic niewartym śmieciem. Targało mną poczucie beznadziejności oraz bezsilności. Wszystko na czym mi zależało, w czym pokładałem nadzieje i co grało znaczenie, budując moje marzenia, rozsypało się jak domek z kart. W tym samym momencie w którym usłyszałem stukot obcasów na stopniach gdzieś w dole, w mojej głowie odezwał się jakiś głos:

-Witaj, Projektancie. Nazywam się Władca Ciem, wiem doskonale jak się teraz czujesz. Odrzucony, wyśmiany, zignorowany, niedoceniony, niczym śmieć. Mogę dać ci możliwość zemsty i udowodnienia swojego talentu. W zamian zdobędziesz dla mnie Miraculum Biedronki i Czarnego kota – byłem zbyt zajęty tym głosem wraz ze słodkimi obietnicami jakie składał, by zwrócić uwagę, na dziewczynę krzyczącą obok mnie. Uniosłem głowę. Wszelki ślad po łzach zniknął, zastąpiony szerokim uśmiechem, u7tworzonym w całości z sycącej myśli o zemście.

–Masz to u mnie.- powiedziałem szeptem, tak, by tylko mój nowy władca usłyszał.

-Doskonale. – odparł postrach Paryża. Poczułem jak od powierzchni segregatora na moje palce przenosi się ciepło, które wędruje pod postacią dreszczu po całym ciele. Czułem wstępującą we mnie  siłę, wielkość. Czułem, że mogę zrobić wszystko i nikt nie jest w stanie mi w tym przeszkodzić.

A już zwłaszcza ten idiota Gabriel Agreste.

Wstałem. Usłyszałem piskliwy krzyk dziewczyny. Sekundę później film mi się urwał.


Miraculum 1- Szklany kwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz