Rozdział 1

3.6K 119 68
                                    

Rok 1239 Wyzima


Za panowania miłościwego króla Foltesta, księcia Sodden, zwierzchnika Pontaarii, pana Mahakamu oraz seniora i protektora Brugie, Angrenu, Zarzecza i Ellander, miasto rozkwitło i ożyło. Wyzami tętniła życiem jak nigdy. Na ulicach rozwijał się handel, kupcy przekrzykiwali się zachwalając swój towar. Smród, który nierozerwalnie łączył się z tą ilością ludzi. Lecz tytuł jednego z najbardziej smrodliwego miejsca w Temerii na pewno zdobyłaby Wyzima Klasztorna. Błoto mieszające się z końskimi odchodami, bezdomne psy i żebracy na ulicach. Tanie dziwki i nieludzie, których jednak najwięcej było w slumsach. Do biednej dzielnicy nie zapuszczali się już strażnicy. Było to siedlisko, różnych ciemnych typków. W slumsach znajdowała się także jedna z najpaskudniejszych karczm w okolicy. „Pod Misiem Kudłaczem". Do grona stałych bywalców zaliczało się kilku porządnych szulerów karcianych, paru dealerów fisstechem. Reszta to po prostu zwykłe pijaczyny, narkomani i podróżni, których niepomyślne wiatry zawiały akurat tam. Właściwie można było spodziewać się tam wszystkiego, ale raczej nie dowódcy temerskiego oddziału wywiadowczego Niebieskich Pasów. Roche bez swojego munduru, siedział ukryty w cieniu by nie wzbudzać swoją osobą zainteresowania reszty gości. Był tam w celach służbowych. A mianowicie zadaniem jego i jego podkomędnych na obecną chwilę było znalezienie źródła nielegalnego handlu fisstechem. Handlu na wielką skalę. Vernon Roche był w stu procentach pewien, że tutaj może znaleźć odpowiednie poszlaki, które stanowiło gadanie stałych gości. Wrzaski, fetor potu mieszający się z zapachem przyrządzanego jedzenia i woń trawionego alkoholu nie ułatwiały tej „posiadówki". Skrzywił się okropnie, gdy do jego nozdrzy dotarła ponownie fala fetoru. Roche obiecał sobie, że wyśle tutaj jednego ze swoich ludzi, a sam zajmie się wyższą sferą. Zimne powietrze rozdarło powietrze niczym miecz. Ktoś syknął niczym wąż, ktoś inny zaklął parszywie, jeszcze inny ktoś krzyknął:

- Mutant! Parszywy odmieniec!

- Zamknij gębę.- Uciszył go jego kompan.

Roche zerknął dyskretnie w stronę wejścia. W drzwiach stał osobnik o znajomej sylwetce. Białe włosy opadały na ramiona. Nikły promień wiosennego słońca odbijał się na dwóch przewieszonych przez plecy mieczach. Ludzie mówili, że to zaklęte miecze, jeden srebrny- na potwory, drugi żelazny. Złośliwi powiadali, że ten jest na ludzi.

Żółte oczy o pionowych źrenicach, zwróciły się w jego stronę. Wiedźmin jak gdyby nigdy nic ruszył jego stronę. Jego twarz nie wyrażała nic.

- Kogo my tu mamy?- Zapytał dosiadając się do stolika.

- Geralt z Rivii.- Parsknął Roche.

- Vernon Roche, a gdzie twój turban?

- Szzt... Ciszej. Chcę być tu incognito. A ty? Co ty tu robisz?

- Szczerze? Mam w Wyzimie robotę. Dowiedziałem się tak, że o twoich zajęciach tutaj.

- Od kogo?!- Ryknął Roche. Kilka głów zwróciło się w ich stronę. Geralt posłał im jedynie gniewne spojrzenie w odpowiedzi.

- Od pana Meisa.- Roche miał już coś powiedzieć, ale został uciszony ruchem ręki.

-Spiłem go. Potrzebowałem tej informacji. Mogę ci pomóc Vernon.

- Jeszcze raz powiedz do mnie „Vernon" a ci przywalę.- Warknął Roche.

Wiedźmin w geście zdziwienia uniósł brew.

- Serio?

- Żartuję.- Roche uśmiechnął się, ale po chwili jego twarz wykrzywił brzydki grymas.

- Jak jeszcze raz powiesz do mnie po imieniu to zamorduję.

Geralt uniósł ręce w obronnym geście.

- Jasne rozumiem.- Roche poczuł jak zalewa go fala gorąca.

- Geralt, lepiej porozmawiajmy o tych sprawach gdzie indziej.

- Gdzie?- Wiedźmin popatrzył na niego pytająco.

- Nie wiem. Ty coś wymyśl.

*~*~*~*

- Gdzie idziemy?- Zapytał po raz setny Vernon.

- Do domu mojego klienta. W ramach zapłaty za moją usługę wynajmuje mi pokój.

Wiedźmin spojrzał na jasne niebo.

- Ekhemm... Mnie też będzie mógł użyczyć pokoju?

- Raczej tak. Chcesz być bliżej centrum sprawy?

- Tak chcę.

*~*~*

Roche ciekawie rozejrzał się po wnętrzu pomieszczenia, do którego zaprowadziła ich zgrabna dziewczyna o dźwięcznym imieniu „Natasza". Według Roche'a było to ładne imię, ale dla psa a nie dla kobiety.

- Dużo tu dzikiej sztuki.- Stwierdził.

- A dowiedziałeś się tego...- Zaczął Geralt, lecz przypomniał sobie wtedy chwilę z przed kilku lat. Jedną z takich chwil, które często wspominał.

Kilka lat wcześniej w czasie poszukiwania Ciri, kiedy to wiedźmin wraz ze swoją drużyną zawitał na dworze księżnej Anny Henrietty. Siedział wtedy w komacie myśliwskiej rozmyślając nad dalszą drogą, a parę kroków dalej wampir przyglądał się trofeom.

„Dużo tu dzikiej sztuki." Stwierdził Regis. „A dowiedziałeś się tego od cichej małej suki siedzącej w lesie ze zwierzątkami?" Odburknął wiedźmin. Emiel odpowiedział na tą zaczepkę uśmiechem. Wampir oparł się delikatnie o fotel i zbliżył się do Geralt. Wiedźmin pamiętał falę gorąca, która go wtedy zalała. W takich momętach cieszył się, że w jego przypadku rumienienie się jest nie możliwe. „Wiesz, że lepiej wyglądasz w rozpuszczonych włosach, Regis?" Zapytał by przerwać milczenie. „Naprawdę?'

W tym momęcie jego dyskretną retrospekcję przerwało donośne chrząknięcie.

- Wiedźminie wszystko dobrze?- Roche zamachał mu dłonią przed oczami.

- Eee.. to znaczy, tak dobrze.- Warknął w odpowiedzi.

Wtedy do pokoju wszedł właściciel pięknego domu; Dan Ottis.

*~*~*~*

Boku no GeraltOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz