Rozdział 7

898 55 50
                                    


*Dzień następny.

Siedziba Niebieskich Pasów.*

Vernon był jednak zadowolony z pozyskania pomocy Wiedźmina. Nie musiał teraz przynajmniej samotnie zbierać skrawków niepewnych informacji. Będą to robić razem. Ścieżki, którymi należało podążyć było kilka i każdą należało się zająć.

Roche krążył energicznie po pokoju rozmyślając o możliwych wynikach śledztwa.

Słońce świeciło cudnie niszcząc ostatnie ślady odchodzącej zimy, niczym morderca ukrywający ślady swej zbrodni. W powietrzu czuć było już przytłumiony miejskim smrodem zapach wiosny. Do jego uszu dochodziły dźwięki budzącej się Wyzimy. Kochał to miasto i czół teraz, że zagraża mu szajka narkotykowa. Bezpieczeństwo tego ludzkiego siedliska spoczywało na jego barkach!

Najpierw musieli przesłuchać pewnego bogatego i ekscentrycznego wielbiciela sztuki. Jegomość ten skupował i sprzedawał wszelkiego rodzaju księgi, mapy, obrazy i rzeźby. Mężczyzna znaczył dużo dla śmietanki towarzyskiej. Powszechnie lubiany, miał sporą swobodę w spełnianiu się w swojej pasji. Pokoje jego domu wypełnione był najróżniejszymi wypchanymi zwierzętami i kreaturami. Vernon raz spotkał tego jegomościa podczas jednego ze śledztw. Mężczyzna ten był wtedy jednym z podejrzanych.

Nie byle, o co. Brutalnie potraktowane i sprofanowane zwłoki strażnicy miejscy znajdowali w różnych zakątkach miasta, zawieszane w różnych pozach. Ofiarami padali bezdomni i prostytutki z gorszej dzielnicy. Pewnego dnia pod drzwiami Roche znalazł woreczek z nerką i liścikiem, w którym morderca pisał, iż drugą zjadł. I co? Narząd się nie znalazł.

Pan de Lörche znany był ze swoich „ekscentrycznych" pomysłów. Nikt za bardzo by się nie zdziwił gdyby okazało się, że to on mordował (i jadł?) tych ludzi. W trakcie śledztwa nie znaleziono jednak żadnych obarczających go dowodów, więc sprawę zamknięto, znajdując wcześniej osła ofiarnego. Prawdziwego mordercy nigdy nie ujęto.

*~*~*~*~*

Geralt na ostrym kacu stał potulnie za Roche'm przed ślicznym budynkiem w Wyzimie Zamkowej. Patriota zapukał po raz kolejny. Sterczeli pod drzwiami od dłuższej chwili i dopiero teraz ktoś raczył im odpowiedzieć.

Schludnie ubrany sługa pana de Lörche spojrzał na nich z gwinciarskim wyrazem twarzy.

Szara szorstka koszula i takie same spodnie były rodzajem mundurka dla podwładnych

de Lörche'a.

- Czy mógłbym jakoś panom pomóc?

Vernon kiwnął głową.

- Tak chcemy widzieć się z wicehrabią. Natychmiast.

Parobek kiwnął głową a w jego oczach widać było błysk niepewności.

- Oczywiście. Powiadomię mego pana... Proszę zaczekać.

Szybciutko zatrzasnął drzwi i usłyszeli jedynie stukot bosych stup uderzających o drewnianą podłogę. Sługus wrócił bardzo szybko.

- Pan prosi do siebie.

Szli przez długi korytarz wypełniony łowieckimi trofeami. Roche nachylił się do wiedźmina i szepnął mu na ucho:

- Dużo tu dzikiej sztuki....

- Nie kończ Vernon. Mówisz mi to drugi raz w ciągu ostatnich czterdziestu godzin.

Szary parobek odwrócił się w ich stronę.

- Mój pan jest w bibliotece. Zaprowadzę. To niedaleko. On lubi rano chodzić do biblioteki...

Przyjaciele popatrzyli się na siebie ze zdziwieniem.

- Acha. Świetnie.- skomentował Geralt.

Przeszli przez duże ciemne drzwi. Miejsce, które ukazało się ich oczom robiło wrażenie.

Na księgi, które się tam znajdowały właściciel musiał wydać majątek.

Przy jednym z regałów stał wysoki, około trzydziesto pięcio letni mężczyzna o ciemnych siwiejących już włosach. Całkiem nagi trzymał w dłoniach ogromną księgę.

- Kto odwiedza mnie o tak wczesnej porze? Czyżby to Vernon Roche i... - pociągnął nosem.

- A ciebie nie znam. – popatrzył wreszcie w ich stronę - Kim jesteś? Dlaczego tak dziwnie pachniesz? Podoba mi się ten zapach. Woń nieuchronnego przeznaczenia.

Wicehrabia uśmiechnął się szeroko.

- Może usiądziecie? Byłbym nieuprzejmy gdybym nie zaproponował czegoś do picia.

Roche potrząsnął głową.

- Jesteśmy tu służbowo.

Nie lubił tego jegomościa. Był dziwny. Coś w jego oczach niepokoiło go.

De Lörche usiadł, jako pierwszy zakładając nogę na nogę. Dwaj przyjaciele stali dalej.

- Panie de...

- Winicjuszu.

- Co?- Roche poczuł się skonfundowany.

- Proszę mówić mi po imieniu.- wicehrabia uśmiechnął się promiennie.

- Więc Winicjuszu... Widzę po twoich oczach że wiesz po co tu jesteśmy.

- Tak. Domyśliłem się. Dlaczego zawsze ja jestem podejrzany?

Geralt skrzywił się. Nagi facet naprzeciw niego przypominał mu kogoś, tylko nie mógł dojść do tego, kogo.

- Mamy swoje powody. – odpowiedział zagadkowo Vernon.

- Ah... Zawsze macie swoje powody. A na końcu giną niewinni. Nie chce mi się z tobą grać tym razem Roche. Powiem ci co wiem. Zakupiłem ostatnio niedużą ilość fisstetchu i ostro się naćpałem. Szczęśliwy?

Patriota odpowiedział coś Winicjuszowi, ale wiedźmin nie zwracał na to uwagi. Na ścianie wisiała ilustracja przedstawiającego człowieka z ranami w każdym punkcie witalnym. Geralt zapamiętał by zapytać się o to Roche'a gdy wyjdą. Na lewym ramieniu De Lörche'a zauważył wytatuowane kilka przypadkowych elfich run. Wiedźmin dalej rozglądał się po pomieszczeniu, gdy usłyszał:

- Dziękuję panie De Lörche.

- Dowidzenia Vernonie. Do szybkiego zobaczenia.

Dowódca Niebieskich Pasów pociągnął wiedźmina do wyjścia.

Będąc przy drzwiach Geralt usłyszał jeszcze cichy szept Winicjusza.

- Uważajcie na diabła. I niech Melitele będzie dla was choć trochę miłościwa.

.yNV��H�

Boku no GeraltOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz