1. Rozdział 5: Zapach galeona

11.6K 592 218
                                    

Z dedykacją dla Kingi i Agaty, bo bez ich perswazji rozdziału prawdopodobnie jeszcze by nie było.
A także dla Uli i Pauli, ich małych pomocników.

Ginny Weasley była niezwykle ciekawą osobą. Miała w swoim posiadaniu wiele różnych cech charakteru, które były jej niewątpliwą zaletą. Była żywa, mądra, pewna siebie, zabawna... Jednak najbardziej charakteryzującą ją cechą zdecydowanie była upartość. Jeżeli Ginny sobie coś umyśliła, musiało tak być i koniec. Odwiedzenie jej od pomysłu było praktycznie niemożliwe... Przynajmniej dopóki ona sama nie przejrzała na oczy, co się zdarzało rzadko, bo rzadko, ale jednak. W każdym razie, zdeterminowana panna Weasley była nie do zatrzymania. Ale tego jej konkurenci nie wiedzieli...

Tym razem Ginny umyśliła sobie, że dostanie się do Wil z Waszyngtonu choćby się waliło i paliło, więc tak musiało być. Czując wielkie wsparcie bijące od Harry'ego, mającego oglądać jej poczynania z trybun stadionu, Hermiony, która właśnie kisiła się w gmachu Malfoy Company oraz całej jej rodziny porozsypywanej po całej Anglii i kilku zakątkach świata, wyprostowała się dumnie. Stała właśnie w szeregu wraz z dziewięcioma innymi graczami zaproszonymi z tego samego powodu co ona. Byli jej konkurentami, których planowała wyeliminować. I zrobi to, jej upór i ambicja nie pozwolą jej na porażkę. Nie w tym życiu.

– Dzień dobry – przywitał się pięćdziesięcioletni mężczyzna, który kilka sekund temu kazał im się ustawić w linii. Jego włosy zaczęły już delikatnie siwieć, a na twarzy pojawiły się zmarszczki. Mimo tego wyglądał dosyć żywo i młodo jak na swój wiek. Zapewne był to wynik aktywnego trybu życia, którego wymagała od niego posada trenera. – Nazywam się Andrew Jefferson i jestem trenerem Wil z Waszyngtonu. Dzisiaj spotkaliśmy się na naborze do naszego klubu. Ci, którzy uważnie śledzą nowinki sportowe, z pewnością wiedzą, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy nasz klub opuściło trzech zawodników. – Ginny uśmiechnęła się pod nosem. Oczywiście, że wiedziała i nawet znała powody; jeden z pałkarzy przeszedł na emeryturę, jedna ścigająca zaszła w ciążę i stwierdziła, że nie będzie kontynuowała kariery, a drugi ścigający doznał tak poważnej kontuzji, że zapewne nieprędko się z niej wyliże... Lub lepiej: o ile się z niej wyliże. Był idealnym dowodem na to, że Quidditch był o wiele niebezpieczniejszym sportem niż wygląda. – Zaraz podzielę was na pół i sobie zagracie.

– Tylko zagramy? – zadziwił się chłopak stojący dwie osoby dalej. Był wysoki, umięśniony i przystojny. Wyglądał, jak większość łamaczy serc z mugolskich filmów i seriali: ciemny blondyn z lekkim zarostem na twarzy, dodającym mu zarówno powagi jak i urody. Z jego postawy biła tak wielka pewność siebie, że zahaczała o arogancję. Zapewne przebierał w dziewczynach jak w rękawiczkach. Ależ ona nienawidziła takich typów...

– A co byś chciał więcej robić w klubie Quidditcha? – spytał Jefferson, nie siląc się nawet na oficjalną formę wypowiedzi.

– Ja tylko pytałem, bo chcę spełnić pana wszystkie oczekiwania – odparł z uśmiechem mówiącym „Gościu, jestem kimś, kogo właśnie szukasz”.

Ukradłeś ta kwestę jednej ze swoich dziw... dziewczyn? – pomyślała Ginny z przekąsem. Już wiedziała, kto będzie jej wrogiem numer jeden na tych eliminacjach. Problem wystąpi, gdy okaże się, że ma ambicję na miejsce pałkarza... Ale z tym też sobie poradzi. Nie bez powodu nazywa się Weasley... I to wcale nie była sprawka prawa, według którego dziecko musi dziedziczyć nazwisko ojca. To ona zakończy jego karierę w tym klubie, zanim się jeszcze zacznie.

W pięć minut poznali wszystkie zasady naboru oraz po krótce wytłumaczono im, jak będzie wszystko wyglądało, jeśli zostaną przyjęci. Przystojniak okazał się równie głupi, co urodziwy. Zapewne to rodzina Cormaca McLaggena, bo to wręcz niemożliwie, żeby było tak wiele podobnych do siebie typów. Ginny również z zadowoleniem przyjęła fakt, iż jej wróg numer jeden jest w przeciwnej drużynie i walczy o jej pozycję. Jefferson chyba czytał w jej myślach. Była stuprocentowo pewna, kogo ma kryć, kogo atakować i z kogo nieumiejącego grać głupka. Dodatkowo jej zespół był wspomagamy przez bramkarza z pierwszego składu. Nie mogła mieć lepszych warunków do pracy. Teraz tylko musiała wyjść, dać z siebie dwieście procent, wykopać dupka i podpisać kontrakt. Taki był plan.

Pełnia szczęścia | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz