Znowu ten sam sen. Siedzę na ławce w parku. Obok mnie przechodzą ludzie. Nagle za mną staje jakiś cień. Dotyka moich ramion. Próbuję się odwrócić i w tedy słyszę...
-Luna! - budzik nazywający się ,,moja mama".
Otworzyłam zaspane oczy i spojrzałam na pokój. Zero jakichkolwiek zmian. Spojrzałam na mamę. Trzymała właśnie mój uprasowany mundurek. Jedno oko poleciało w stronę zegarka i dopiero w tedy zauważyłam godzinę. No to kiepsko Ambar będzie wściekła. Jak zwykle Luna Valente musi się spóźnić i to jeszcze w pierwszy dzień szkoły. Pobiegłam do łazienki bez większego zachwytu upięłam włosy. Przeprałam się na tyle szybko na ile mogłam i pognałam na dol. Łapiąc po drodze kanapkę która zostawiła mi mama. W kuchni ucałowałam ja jeszcze na do widzenia i wybiegłam przed dom. Tak jak myślałam obok samochodu stała zdenerwowana Ambar. Rozmawiała przez telefon. Prawdopodobnie z Jazmin. Bo niestety Delfi już nie należała do ich klubu. Kolegowały się ale to nie było już to. Teraz Delfi więcej czasu poświęcała Pedro. Chyba naprawdę się w sobie zakochali. Ambar skończyła rozmawiać a w tedy obie szybko wskoczyłyśmy na tył auta. Droga do szkoły zajęła mniej niż 15 min. Pod szkoła. Zauważyłam Ninę.
-Jak zwykle..
-Tak, tak spóźniona- nie dałam jej dokończyć.
Złapałam ja za rękę i razem pognałyśmy w stronę klasy. Nauczycielki na szczęście jeszcze nie było, zajęłyśmy miejsce. To samo co rok temu. Jakoś nie czułam żadnej zmiany. Jedynie odczuwałam brak Matteo. Nie wiedzieć kiedy lekcja pierwsza dobiegła końca i usłyszałam tak upragniony dzwonek. Wyszłam z Nina na korytarz. Dzisiaj miała chyba dobry dzień bo cały czas sie uśmiechała.
-Cos sie stało?
-Nie wszystko w porządku- odwróciła głowę w kierunku schodów jakby na cos czekając, pewnie na Gastona.
-Nina znowu śniłam o Matteo.
Nina spojrzała na mnie swoim przenikliwym wzrokiem.
-Znaczy to mógł być Matteo bo widziałam tylko cień. Nie słyszałam tez głosu.
-Luna musze ci cos po..- znowu nie dano jej dokończyć tym razem byla to Ambar biegła ze schodów z prędkością błyskawicy.
Pierwszy raz widziałam żeby miała tak zatroskana minę.
-Lunita!!! Twój ojciec i moja matka chrzestna mieli wypadku jedziemy do szpitala samochód juz czeka- po usłyszeniu ,,mieli wypadek" stanęłam jak wryta, czułam ze Ambar szarpie mnie za rękę ale nie zwracałam na to uwagi. Dopiero po chwili kiedy Nina do mnie przemówiła jakbym sie obudziła.
-Luna idź !!
Pobiegłam za Ambar. Samochód rzeczywiście juz czekał. Wsiadłyśmy do niego. Ambar co chwile spoglądała na zegarek. A zaraz potem ponaglała kierowcę do szybszej jazdy. Widać było po niej ze bardzo sie przejmuje. Jednak prawda byla taka ze pani Sharon to opiekuna Ambar i jej krewna. Nie mówiąc juz o moim ojcu. Sama ponaglałabym kierowcę gdybym mogła. Kiedy dojechałyśmy przed szpital. Ambar wyskoczyła z samochodu jak burza. Za nim do niej dobiegłam rozmawiała z pielęgniarka.
-Sharon Benson pokój, 210 Miguel Valente pokój 213.
Za nim zdarzyłam sie obejrzeć juz byla przy windzie. Wjechałyśmy na górę a ja od razu skierowałam sie do pokoju 213. Tata leżał na lóżku na szczęście przytomny. Mama siedziała obok niego uśmiechnięta. Czyli znaczyło to tyle ze nic poważnego sie nie stało. Podeszłam do lóżka i złapałam ojca za rękę. Mama objęła mnie od tylu.
-Tato jak sie czujesz?
-Nic mi nie jest parę siniaków jutro prawdopodobnie wyjdę- uśmiechnął sie do mnie i ścisnął moja rękę.
-Bardzo sie cieszę- przytuliłam sie do niego a on do mnie to byla piękna scena rodzinna.
***
Ambar o mały włos nie wpadła by w drzwiach na Reya który właśnie wychodził od pani Sharon.
-Co sie stało?
-Pani Sharon nic nie jest- kiedy nie chciał sie odsunąć Ambar omal nie wyszła z siebie.
-Chce ja zobaczyć.
-To wykluczone pani Sharon powiedziała, ze nikt ma jej nie przeszkadzać.
Rey powoli zaczął odchodzić. A Ambar gapiła sie w zamknięte białe drzwi. Znowu nawet teraz kiedy tak sie martwiła została sama. Ani słowa. Nic. Nigdy nie zaznała prawdziwego rodzinnego ciepła. Rodzice ja olewali. A Matka chrzestna martwiła sie o wszystkich tylko nie o nią. Nie ważne co by zrobiła jak najlepsza by byla to wciąż za mało. Z ciekawości zajrzała do pokoju 213. Zobaczyła rodzinne Valente tak kochająca sie i tuląca do siebie. Chodź nie chciała sie do tego przyznać ona tez tego pragnęła. Ale nigdy nie będzie tego miała. Kiedyś myślała ze zazna tego z Matteo ale było to złudne uczucie. Zjechała winda na dół i odmachała kierowcy aby odjechał. Jedyne na co miała teraz ochotę to długi spacer do domu. Spojrzała jeszcze raz na szpital i powoli ruszyła w kierunku miasta.
***
-Nina!!- Gaston właśnie schodził po schodach z Matteo. Pomachał jej a ona od razu sie uśmiechnęła. Matteo natomiast rozglądał sie wokół w poszukiwaniu Luny. Kiedy jej nie znalazł zmartwiony zapytał Niny.
-Gdzie jest Luna?
-Pojechała do szpitala jej ojciec i pani Sharon mieli ponoć jakiś wypadek- Kiedy Matteo usłyszał szpital spiął sie strasznie dopiero kiedy zrozumiał ze Lunie nic nie jest wziął głęboki oddech i oparł sie o ścianę. Jeśli dobrze myślał Luna nie wróci dzisiaj do szkoły wiec aby sie z nią spotkać musi udać sie jej na przeciw. Ruszył w kierunku drzwi kiedy usłyszał za sobą glos Gastona.
-Dokąd sie wybierasz?
-Jeśli Luna nie chce wyjść mi na przeciw ja wyjdę jej do zobaczenia później w Rollerze.
Nina i Gaston spojrzeli na siebie z podobnym zdziwieniem.
-Pasują do siebie - powiedzieli razem i zaczęli sie śmiać.
Gaston objął Nine i mocno przytulił stali tak do końca przerwy uśmiechając sie do siebie
***
Wyszłam ze szpitala. Oczywiście samochodu juz nie było. Nie było co liczyć na to ze Ambar na mnie poczeka. Ruszyłam wiec do domu na piechotę. Miasto wydawało sie tętnic życiem. Podobnie jak park przez który przechodziłam. Mama została w szpitalu. Wiec postanowiłam zajrzeć jeszcze do Rollera. Za nim jednak to nastąpiło usiadłam na ławce i patrzyłam na przechodzących ludzi. Jedni byli uśmiechnięci, inni smutni jeszcze inni zdenerwowani. Każdy gdzieś sie spieszył. Spojrzałam przed siebie i w tedy słońce zasłonił mi czyjś cień. Czyżby to znowu był sen? Cień stawała sie coraz większy. Stanął za mna. Czułam obecność tej osoby ale nie wiedziałam kto to. Pewnie zaraz znowu sie obudzę. Ktos dotknął moich ramion i wtedy usłyszałam ta melodie, te słowa tak znajome. Ale jednak tak odlegle.
-Yo soy lo que siento Te miro y espero Dame solo un poco de paz Buscando en mi te encuentro Quiero sentir lo que hay mas alla - znała ten glos. Matteo. Od razu sobie o nim przypomniałam .
Ale wiedziałam ze jeśli spróbuje sie odwrócić to zaraz sie obudzę. Jednak on dalej tam był a ja sie nie budziłam. Postanowiłam wiec zaryzykować. Powoli odwróciłam sie i zobaczyłam jego. Podał mi rękę i juz za chwile staliśmy naprzeciwko siebie.
-Nie chce sie obudzić - powiedziałam do siebie.
-Kelnereczko sadzisz ze to sen?
-O tak na pewno. Jesteś tysiące kilometrów z tąd. Tak w ogóle powinnam być na ciebie wściekła.
Za nim zdarzyłam cokolwiek zrobic. Objął mnie i przytulił. Patrzyłam na niego. próbowałam zapamiętać każdy rys jego twarzy. Z prędkością światła zbliżył swoje usta do moich. Nie miałam nawet czasu żeby zamknąć oczy. Ten pocałunek był tak słodki i ciepły że chciałam aby trwał wiecznie. W końcu odsunął sie o de mnie. To nie mógł być sen. Nie tak rzeczywisty.
-Dalej uważasz ze śnisz?
-Matteo?! - spojrzałam na niego oniemiała i przez dobre 10 min nie mogłam z siebie wydusić żadnego słowa.
CZYTASZ
Dalsze Losy Matteo i Luny
Fiksi PenggemarCoś dla fanów Lutteo. Czytając to poznacie dalsze losy bohaterów. Do tego będzie wiele zawirowań oraz nowe postacie. Napisałam to w oczekiwaniu na 2 sezon. Wcześniej pisałam to na blogu i dalej będę tam pisać ale pomyślałam że tutaj też spróbuję szc...