11

1.1K 40 11
                                    

Zaparkowałem właśnie na tym zbyt dobrze znanym mi podjeździe i wypuściłem głośno powietrze. Wielkie, czekoladowe oczy obserwowały mnie bacznie z fotela pasażera.

- Hej... - wyszeptała, łapiąc mnie za rękę. – Będzie okej, zobaczysz.

- Słuchaj, Chlo, to może nie być wcale...

- Zamknij się już. Jesteśmy tylko ludźmi – urwała mi wpół zdania i odpięła pas, uśmiechając się pokrzepiająco.

Pokręciłem z uśmiechem głową i wysiadłem z samochodu. Cholera, ten dom przywoływał ciężkie wspomnienia. Nienawidziłem, gdy mama zostawała tutaj sama, bo James zawsze dużo podróżował. Zabieranie jej w trasy było jak lekarstwo na przykre myśli.

Gdy skierowaliśmy się ku schodom, drzwi gwałtownie się uchyliły i ostatnią rzeczą przed przeraźliwym piskiem Chloe był gardłowy psi szczek, pełen miłości i tęsknoty.

- Rico! – usłyszałem znajomy, ukochany głos mamy, która stała w progu i uśmiechała się tak, jak uwielbiałem najbardziej. Za jej plecami stał mój roześmiany brat James, obserwując jak ważący niewiele mniej od ciemnowłosej Malamut powala ją na ziemię i raczy swoim wilgotnym, psim pocałunkiem.

- O mój boże! – krzyknęła szatynka z nieskrywaną ekscytacją. – Czy to...

- Dorosły Alaskan, który zdecydowanie cię polubił! – zarechotał James, ściągając Rico z dziewczyny. Oboje rzuciliśmy się, by pomóc jej wstać i przy okazji klepnęliśmy się przyjaźnie po ramionach. – James Gillum, bardzo miło cię poznać.

- Chloe Evans, wzajemnie – rozpromieniła się dziewczyna, posyłając mu szczery uśmiech.

Nigdy nie umiałem dostrzec między nami podobieństwa, w przeciwieństwie do reszty świata. James jest niemal mojego wzrostu i to chyba jedyna cecha podobieństwa, jaką między nami dostrzegam. Poza pewnymi cechami charakteru, których rzecz jasna, nie jesteśmy w stanie się wyprzeć.

- Hej, mamo, jak tam? – zagadnąłem, zamykając kobietę w niedźwiedzim uścisku. Usłyszałem jak cicho się śmieje i poczułem to ukłucie wzruszenia, które towarzyszyło mi zawsze, gdy widziałem się z nią po dłuższej nieobecności. – Chcę ci przedstawić, to jest...

- Chloe Evans, bardzo mi... - zaczęła niepewnie Chloe wyciągając dłoń ku mamie. Ona jednak złapała ją za nadgarstek i przyciągnęła do siebie, tuląc jak własną córkę.

Spojrzałem na tę scenę i kurwa, gula w gardle urosła jeszcze bardziej - mieć te dwie kobiety razem, przy sobie... Absolutna bajka.

- Suzanne. Zdecydowanie za długo czekałam, aż będziemy mogły się spotkać... Chodźcie, zaparzę kawę! To znaczy Jamie zaparzy – odparła, ukazując rząd równych, białych zębów i gościnnym gestem zaprosiła nas do środka. Objąłem Chloe ramieniem i całą piątką weszliśmy do środka.

Całe popołudnie spędziliśmy wspólnie na tarasie, rozmawiając zupełnie o wszystkim. Byłem zaskoczony bezpośredniością mamy, bo muszę przyznać, że w stosunku do kobiet z którymi miałem styczność była dość sceptyczna.

Obserwowałem Chloe, która z każdym słowem robiła się coraz śmielsza i roześmiana. Teraz, gdy mama robiła mi i Jamesowi absolutny wstyd, szatynka wprost zachodziła się ze śmiechu.

- ... zawsze kłócili się, kto ma dłuższego i myśleli, że nie słychać tego w całym domu. Nie dało się tego słuchać, codzienna kłótnia o penisy...

- Boże, daj już spokój kobieto, błagam – jęknął z zażenowaniem James, poprawiając okulary w grubych oprawach. – Może zamiast tego opowiesz jak pierwszy raz znalazłaś zioło w plecaku Ger'a i wypaliłaś je sama! – dodał, po czym wszyscy wybuchliśmy śmiechem.

You'll always be mine | G-EazyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz