Rozdział IV

587 73 10
                                    


 — Nawet nie ma mowy!

Severus od kilku dobrych minut krążył po gabinecie jak gdyby coś go ugryzło i nie dał się w żaden sposób udobruchać. Słońce powoli zachodziło i wpadało do środka jaskrawopomarańczowym blaskiem, wydłużając karykaturalnie wszystkie cienie, co jeszcze bardziej nadawało mistrzowi eliksirów aurę rozsierdzonego Nosferatu.

— Seve-... — zaczął Harry, ale natychmiast się zmitygował, widząc spojrzenie, które posyłał mu dawny profesor. — Khm.

— Khm — zgodził się tamten.

— Panie Snape...? — spróbował znów auror.

— Panie Potter. — Severus skinął mu głową z nieoczekiwanym dystyngowaniem i odstawił na biurko pustą szklankę po whisky, w której jeszcze topiła się ostatnia kostka lodu.

Harry, czując już pierwsze efekty alkoholowego wstawienia, zrezygnował z dalszego picia. Draco natomiast, absolutnie niczym nieskrępowany, bezwstydnie chrapał na fotelu w rogu, z jedną nogą przewieszoną przez podłokietnik. Jakiś czas temu odciął się od dyskusji i uznał, że jest ponad to wszystko. Potter czasami podziwiał jego beztroskę. Skupiwszy się jednak na sprawach bieżących i dużo bardziej istotnych, wrócił do prób przetłumaczenia Snape'owi swoich racji:

— Nie pozwolą ci tak po prostu stąd wyjść.

— A dadzą radę mnie zatrzymać?

Nastała niezręczna cisza, którą przerywało tylko miarowe, ciche chrapanie Malfoya.

— Może inaczej: jak zamierzasz się stąd wydostać bez różdżki?

Aha. Szach-mat, Potter.

Harry zdał sobie sprawę, że był właśnie świadkiem niewyobrażalnego. Mistrz eliksirów nie tylko opierał się właśnie o jego śnieżnobiałą ścianę z nonszalancją, o jaką nigdy by go nie podejrzewał, ale jeszcze do tego bezczelnie się uśmiechał.

— Co wiesz o mojej różdżce? — zapytał miękko, wbijając w niego to przerażające, przenikliwe spojrzenie, które tak dobrze pamiętał ze szkoły.

Potter na wszelki wypadek otoczył się barierą oklumencji, choć w głębi duszy wiedział, że nieważne ilu szkoleń i egzaminów aurorskich by nie przeszedł, jego szanse wciąż były marne w obliczu naturalnego legilimenty, który latami oszukiwał Voldemorta.

— Została zniszczona — powiedział w końcu, powstrzymując się, by nie odwrócić wzroku i nie okazać słabości.

To zdawało się Snape'a jeszcze bardziej rozbawić.

— Zniszczona?

— Spalona.

Mistrz eliksirów odsunął się od ściany i, teraz już całkowicie poważny, usiadł na swoim poprzednim miejscu. Krzesło skrzypnęło głucho, a Harry poczuł jak jego puls nieco się uspokaja. Już otwierał usta, by coś dodać, ale uznał, że właściwie nie wie, co jeszcze mógłby powiedzieć.

— Nie będę się rejestrował w żadnym urzędzie. — Snape powtórzył swoją myśl sprzed kilku minut, a Harry westchnął ciężko i potarł nasadę nosa.

— Umarłeś.

— Nie przesadzaj.

— Do cholery, oficjalnie posiadasz status zmarłego!

— I mam się zarejestrować jako zombie?!

— Nieumarły — sprostował Harry, uspokajając się nieco. — I uwierz mi, że to jedyne wyjście.

Severus Snape i paradoks czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz