Rozdział V

594 63 11
                                    


Draco Malfoy zwyczajnie nie tolerował zakłócania porządku swojego osobistego wszechświata. Nic ani nikt nie było dopuszczane nawet o pół cala poza granicę profesjonalnego kontaktu, dzięki czemu jego ulubiona fasada nieczułego dupka mogła być z powodzeniem zachowana — przynajmniej do teraz. Gdy obudził się grubo po dziewiątej, w rozgrzebanej pościeli, niewyspany od stresu, spocony i nie do końca przytomny, przez ułamek sekundy pozostawał w błogiej nieświadomości. Miał nadzieję, że być może wczoraj zwyczajnie zbyt dużo wypił — ale zaraz potem wspomnienia z poprzedniego wieczora przyszły do niego falami: ojciec. Sever. I pieprzony Potter.

— Slytherinie... — Zwiesił nogi za materac ogromnego łóżka i z ulgą dotknął nimi zimnej podłogi. Kiedy już przetarł oczy i zdążył oprzytomnieć, nawet nie chciał wiedzieć, która godzina. Uznał, że najpierw prysznic. I kawa. A potem się zobaczy.

Tego dnia zdecydował się na grafitowy garnitur i czarny krawat, którego podwójny windsorski węzeł w wielkim pośpiechu udoskonalał jeszcze w hallu. Postanowił, że na wariackie papiery jest jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie, a co innego aż iskrzyło normalnością, jeśli nie krawaty? Nie podda się tak łatwo. Chaos i Draco Malfoy zwyczajnie nie szli ze sobą w parze. Pójdzie do sądu, dopracuje ostatnią linię obrony swojej klientki, być może nawet zje lunch... Tak. Brzmiało rozsądnie.

— Dokąd to się wybieramy? — Za jego plecami kostki lodu brzęknęły o pustą szklankę, a on zamarł w pół kroku od wyjścia.

— Nie twój interes — odparł automatycznie, ściskając aktówkę w dłoni i czując, że ręce zaczynają mu się pocić bez żadnej wyraźnej przyczyny. Nie zdarzyło mu się to od czasów szkolnych. Na widok miny swojego syna, Lucjusz uśmiechnął się cynicznie pod nosem.

— Whisky się skończyła. — Zamachał szklanką tak energicznie, że jedna z kostek lodu upadła na podłogę i prześlizgnęła się po marmurowych płytach aż pod nogi Dracona.

Ten spojrzał na ojca z wyraźną niechęcią i otworzył zamaszyście drzwi.

— Moje kondolencje.

Przetransportował się do Londynu w nieprawdopodobnie podłym humorze. Jak na złość, Anglia wyjątkowo postanowiła przypomnieć sobie o wszystkich cechach charakterystycznych dla znienawidzonej przez Dracona pory roku. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a ruch powietrza pozostawał minimalny. Niezadowolony, a do tego mocno spocony, wszedł do biura marszowym krokiem, ledwo powstrzymując się od pootwierania zaklęciami wszystkich okien.

— Dzień dobry, panie Malfoy! — Zdecydowanie zbyt pogodna sekretarka wyciągnęła w jego stronę naręcze sowiej poczty, dwa wezwania do sądu i cztery wyjce. 

— Felicia-... — zaczął zmęczonym głosem, przyjmując wszystkie „podarki" ze zrezygnowaniem. 

— Powinien się pan pospieszyć z tymi czerwonymi skurczybykami, zaczynają drżeć. — Kobieta niewzruszenie zabrała mu aktówkę z dłoni i zastąpiła ją kubkiem kawy.

— Felicia...

— Dziś rano pani Jordan-Norton-Winston fiukała już dwa razy-...

— Doprawy? Zdecydowała się w końcu na jedno nazwisko?

Czarownica zgromiła go wzrokiem i kontynuowała niewzruszenie:

— Radziłabym zająć się nią od razu. Pisał też-...

— Felicia, nie.

— Ale-...

— Nie mam teraz na to czasu.

Severus Snape i paradoks czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz