Rozdział 9

195 9 5
                                    

Leondre's perspective:

...

-Po pierwsze - zacząłem - jeszcze raz tak wejdziesz do mojego pokoju, a powiem mamie, że palisz.

Po drugie- jeśli znowu kłamiesz to możesz już wyjść, a po trzecie- nawet, jeśli mówisz prawdę,to i tak jebie mnie to, gdzie teraz jest mój kochany ojciec - uśmiechnąłem się sztucznie.

-A zacznie cię to obchodzić, kiedy powiem, że siedzi tam za pobicie naszej matki? - zamarłem na chwilę.

-Kłamiesz - na te słowa dziewczyna wyciągnęła z kieszeni swojego Samsunga, odblokowała go i pokazała mi i Soph zdjęcie matki całej posiniaczonej, leżącej na ziemi. Z rozcięcia na ręce sączyła jej się krew. O kurwa. Nie kłamie. Ale chwilę...

-Przecież mówiłaś, że pojechała na zakupy! - spojrzała w ziemię.

-Pojechała do ojca. Chciałam się tylko trochę z ciebie pośmiać - miałem ochotę jej wyjebać. Ale nie uderzę dziewczyny. Nie zniżę się do jej poziomu. Ehh...

-Skąd masz to zdjęcie? - zapytałem.

-Ojciec już mi się pochwalił. Wysłał mi to zdjęcie ze swojej cegły - powstrzymała uśmiech.

-Ty się jeszcze śmiejesz?! - złapałem za telefon. Zamówiłem taksówkę. Ale się wkurwiłem... Jak mogła kłamać w tak ważnej sprawie?! Moment...

Spojrzałem na nią. Miała wielkie oczy i trochę nieprzytomny wzrok. Chwiała się lekko na nogach. Jak mogłem tego nie zauważyć?

-Tilly, ty jarałaś?! Papierosy ci już nie wystarczają?! Zostajesz w domu.

-Co?! Niby dlaczego?

-Masz czternaście lat i słaby organizm, więc znając ciebie, w tym stanie zaraz odpierdolisz coś głupiego. Zostajesz w domu - zrobiła tylko obrażoną minę i wyszła. Jakoś łatwo poszło. Obchodzi ją zdrowie matki...

-Jedziesz ze mną? - pytam Soph.

-Nie, kurwa, zostaję tu na pastwę najaranej Tilly. Jasne, że jadę z tobą! - jaka ona słodka, kiedy się denerwuje...

-To chodź. Taksówka zaraz przyjedzie - wyszliśmy z pokoju.

-Zatkaj nos - poprosiłem ją.

-Po co?

-Zaufaj mi - złapała się za nos. Ja zaraz po niej. Przebiegliśmy obok otwartych drzwi do pokoju Tilly. W środku unosiła się jakby mgła. Dym. Gdy zeszliśmy ze schodów, spuściliśmy ręce. Patrzyła na mnie oczami wielkimi ze zdziwienia.

-Teraz musimy być przytomni - uśmiechnąłem się do niej.

-Ona tak często?

-To jest chyba trzeci raz. Robi to tylko wtedy, gdy jest bardzo zdenerwowana. Zauważyłem, że to ją uspokaja. Trudno się dziwić...

-Ma jakieś problemy?

-Nie. Po prostu jak ma gorszy dzień to idzie za szkołę do starszych klas i... Trudno. Nie czuję się za nią odpowiedzialny. Dobrze, że to jej się zdarza tak rzadko, bo sam bym tego nie wytrzymał. Boję się tylko, że się uzależni - powiedziałem szczerze.

-Dobra. Chodźmy - pociągnęła mnie za rękę w stronę wyjścia. Chwilę później siedzieliśmy już w taksówce. Kierowcą był Jake. Mój znajomy, który tak długo nie zdawał w szkole, że teraz musi dorabiać jako taksówkarz.

-O, pan Devries!

-Cześć, Jake - odpowiedziałem. Zobaczył Soph.

-A to pewnie... - zamyślił się.

-Przyjaciółka - kiwnął głową.

-Tam, gdzie zawsze?

-Nie tym razem - podałem kierowcy adres.

Soph położyła mi głowę na ramieniu. Pogłaskałem ją po policzku. Kierowca spojrzał na nas w lusterku wstecznym.

-Ciekawie w tych czasach przyjaźń wygląda... - odezwał się. Puściłem mu oko na co on się tylko umiechnął.

Oboje z Soph wiemy, że ta przyjaźń jest tylko przejściowa. Nie rozmawiamy o tym, ale nie możemy się doczekać jej końca i zaczęcia czegoś poważniejszego. Ale jednocześnie nie chcemy tego tak szybko. Nie chcemy niczego w stylu ,,Miłość od pierwszego wejrzenia", bo to jest głupota. Niekiedy wykraczamy trochę za tą przyjaźń, ale potrzebujemy siebie nawzajem i ciężko jest czasem wytrzymać. Musimy najpierw dobrze się poznać i podjąć rozsądną decyzję.

W radiu zaczęła lecieć nasza piosenka. Stay Young. Jake cicho nucił pod nosem. Zaśmiałem się. Nie zwrócił nawet na mnie uwagi.

Po jakiś 10 minutach dojechaliśmy do szpitala. Zapłaciłem Jake'owi i szybko weszliśmy z Soph do środka. Zestresowany trzymałem ją za rękę. Podeszliśmy do rejestracji.

-Dobry wieczór, panie Devries. Znów wywalili pana ze szpitala w Port Talbot? - zapytała kobieta zza biurka.

-Przyjechałem do mamy - odpowiedziałem opryskliwie.

-Jest dokładnie w tej sali, z której desperacko uciekł pan przez okno pięć miesięcy temu. Czyli 18. 3 piętro - uśmiechnęła się sztucznie. No tak. Pamiętam tamtą ucieczkę. Spadłem w krzaki. Miałem mnóstwo zadrapań, ale przynajmniej nic nie złamałem. Nie to co za 4 razem...

Pojechaliśmy windą na 3 piętro. Stanąłem przed wejściem do sali.

-Zaczekaj chwilę. Wejdź za 5 minut, okej? - kiwnęła głową.

***

No tak. Pierwsza drama. A raczej rozgrzewka przed następną, znacznie większą. Ostrzegam, że szpital to moje ulubione miejsce akcji.

Set me Free |L.D. Ch.L.| /ZAWIESZONE/Where stories live. Discover now