Rozdział 12

219 8 11
                                    

Sophie's perspective:

-Jesteś w ciąży?! - dziewczyna popatrzyła uciekła wzrokiem i pogłaskała się po brzuchu. Leo złapał się za głowę.

-On chce dziecka, a ja uważam, że jeszcze za wcześnie. Ale to i tak nic nie zmienia. Zanim przyjechaliście, wypłakałam już wszystkie łzy. Poroniłam - zamknęła oczy.

Słuchałam tego wszystkiego czując się co najmniej dziwnie. Sławni jednak nie mają idealnego życia... Właśnie usłyszałam od dziewczyny mojego idola, że planowali mieć dziecko, a on popełnił próbę samobójczą. Poczułam coś w stylu: " Ja się nie odzywam, nie zwracajcie na mnie uwagi..."

-O to się pokłóciliśmy. Co powinno stać się z naszym dzieckiem. I to tak na poważnie. On... Już następnego dnia mnie przepraszał, dawał kwiaty, mówił, że skoro tak bardzo go nie chcę, to wszystko jakoś naprawimy. A ja... Powiedziałam mu, że jest nieodpowiedzialnym debilem, że w tym wieku chce mnie obciążyć macierzyństwem i że muszę się zastanowić, co dalej. Oczywiście chciałam go tylko nastraszyć, żeby zrozumiał, ile zawinił, ale on to wziął na poważnie. Kiedy weszłam do kuchni on już przykładał sobie nóż do gardła - głos jej się załamywał - zdążyłam... tylko podbiec i go odepchnąć... A jego ręka... Pełno krwi... - na jej twarzy malowało się przerażenie. Nie mogła uspokoić oddechu - on się... Wykrwawiał... To, kurwa, wszystko moja wina! - teraz rozryczała się na dobre. Leondre ujął jej twarz w dłonie.

-No, już. Spokojnie. Wszystko będzie dobrze - powiedział, sam hamując łzy.

-Nie będzie! - krzyknęła.

-Jak to nie? - uniosła wzrok. Spojrzała mu prosto w oczy i wyszeptała:

-Lekarze walczą o jego życie, ale zaraz nie będzie o co walczyć - i zemdlała. Leo złapał ją w ostatniej chwili. Podbiegli jacyś lekarze. Ale on stał nieruchomo, patrzył gdzieś w dal, nieprzytomnymi oczami. Nie reagował na nic. Całe jego życie właśnie się zawaliło.

Ja, przyglądając się tej scenie, też oczywiście się rozkleiłam i byłam już mokra od łez. Charlie umiera. Nie zdążyłam go nawet poznać. Miał mieć dziecko. Chciał mieć dziecko. Dlaczego te najpiękniejsze historie najszybciej się kończą?

Leo chyba otrząsnął się z szoku. Podjął jakąś decyzję. Ruszył stanowczym krokiem w stronę sal operacyjnych. Co on chce zrobić?! Zauważyli go ochroniarze. Zaczął biec. Nie dał rady. Złapali go, ale wciąż się szarpał.

-Muszę go zobaczyć! CHCĘ ZOBACZYĆ GO ŻYWEGO TEN OSTATNI RAZ!! Puśćcie mnie! Muszę go pożegnać! - szarpał się i machał pięściami.

-JAK MOŻECIE MNIE ZATRZYMYWAĆ?! ON UMIERA! A JA NIC NIE MOGĘ Z TYM ZROBIĆ! -Wtedy uświadomił sobie prawdę. Zrozumiał, że to nie ma sensu. Przestał się szarpać i ochrona powoli go puściła. Wybiegł z budynku, a ja pobiegłam za nim.

Uciekł na tyły szpitala. Po chwili go dogoniłam. Siedział skulony z głową opartą o ściane. Miał mokre policzki ale na jego twarzy malował sie spokój. A raczej pusty wyraz bezsilności. Wyciągnęłam ręce. Wstał szybko i objął mnie ciasno w pasie. Staliśmy tak jakiś czas.

-Lepiej? - zapytałam. Odsunął się lekko ode mnie, spojrzał głęboko w oczy i powiedział cicho:

-Jebać tą przyjaźń. Nie wytrzymam tego dłużej - wbił się w moje usta. To było coś kompletnie innego niż z kimkolwiek innym. Poczułam nagły przypływ radości i... nadziei. Przyciągnął mnie blisko do siebie. Otworzyłam usta i poczułam słony smak naszych wspólnych łez. Przesunął językiem po moich wargach. Pogłębiłam pocałunek. Ugh... Dopiero teraz naprawdę zobaczyliśmy, jak bardzo byliśmy spragnieni siebie nawzajem. On głaskał mnie ręką po plecach, a ja przeczesywałam chaotycznie jego włosy. Po dłuższym czasie odsunęliśmy się od siebie powoli, nieco zdyszani.

-Tak, teraz lepiej - odpowiedział na wcześniej zadane mu pytanie. Uśmiechnęłam się w duchu.

-Chodź. Jeszcze nie wszystko stracone. Walczą. Nie przegrali. - wyciągnął rękę. Zrobiłam niepewną minę. Podszedł do mnie i szybkim ruchem ułożył sobie na rękach.

-Nie jestem ciężka? - zapytałam, a on zaśmiał się smutno.

-Wręcz przeciwnie. Jesteś aż za lekka. Ale o tym porozmawiamy kiedy indziej.

Zaniósł mnie do środka i postawił dopiero przy wejściu do poczekalni, gdzie siedziała już Chloe.

-Wszystko okej? - zapytał ją.

-Zależy w jakiej sprawie - odpowiedziała ponuro.

Po 2 godzinach czekania i umierania ze stresu i niepewności do poczekalni wszedł lekarz. Była już wtedy z nami mama Leondre. Wszyscy czworo zerwaliśmy się z miejsc.

-Odzyskaliśmy kontrolę nad jego stanem. Przeżyje. - odetchnęliśmy z ulgą. Opadłam ciężko na krzesło. Boże, dziękuję... Chloe zachwiała się, jakby znów miała zemdleć. Lekarz podbiegł do niej i poprowadził do jakiejś bocznej sali. Zostawił otwarte drzwi. Korzystając z okazji, cicho weszliśmy przez nie. Zobaczyliśmy Charlsa. Leżał już na zwykłym łóżku, przebrany w czyste ciuchy. Czyli ,,operacja" się zakończyła. Cokolwiek mu tam robili.

-Stary, ty żyjesz! - krzyknął Leondre.

-Cześć Leo. Miałem nadzieję, że jeszcze cię zobaczę - uśmiechnął się szeroko.

-Dobry wieczór, ciociu - powiedział uprzejmie do Victorii, na co ona tylko kiwnęła. Była strasznie blada. Ale nie bardziej niż ja.

-Co ci, kuźwa, odbiło?

-Off... Myślę, że... - w tym momencie zauważył mnie. I nasze złączone dłonie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

-Myślę, że ty też niedługo przekonasz się, czym jest poważna kłótnia z dziewczyną - patrzył cały czas na nasze splecione palce. W końcu podniósł wzrok, oczekując wyjaśnień.

-Może przedstawisz mi koleżankę? - przygryzłam wargę, ale w duszy piszczałam ze szczęścia. Poznam kolejnego idola. Jednak może być lepiej.

-To jest... - Leo spojrzał na mnie porozumiewawczo. Kiwnęłam powoli głową. Wziął głęboki wdech.

-Charls, mamo, to jest moja dziewczyna - Sophie - powiedział pewnie. Charlie z zadowoleniem zlustrował mnie wzrokiem. Victoria uśmiechnęła się.

-Miło mi cię poznać. Gratuluję wam - powiedział - i szczęścia, gołąbeczki - dodał ze śmiechem.

-Dobra! Teraz przyprowadźcie mi tu Chloe. Musimy się oficjalnie pogodzić, bo zaraz się załamię.

Kiedy przyszedł lekarz, by wypisać Charlsa, powoli zachodziło słońce. Całe szczęście, nie musiał zostawać dłużej. Doktor wyznaczył mu tylko termin ściągania szwów i powiedział, żeby odpuścił sobie większy wysiłek tą ręką na jakiś czas. Spoko. Najpierw ledwo wyszedł z tego żywy, a teraz nie musi nawet zostać w szpitalu. Myślę że Charlie sam załatwił sobie ten wypis z drobną pomocą portfela.

Postanowiliśmy, że nie ma już sensu tego odwlekać i Charls z Chloe weszli z nami do samochodu. To ostatnie co pamiętam z tego dnia, bo później, oczywiście, usnęłam. Obudził mnie Leo szepczący, że jesteśmy na miejscu. Nie miałam siły wstać, więc zaniósł mnie aż do jego pokoju i powiedział:

-Soph! Wstawaj. To jeszcze nie jest ten etap związku, w ktorym będę cię przebierał do spania - zaśmiał się.
Moim chłopakiem jest Leondre. Ten Leondre. Uśmiechnęłam się sennie. Życie jest piękne, kiedy otaczają cię osoby, które kochasz...

Po ogarnięciu się wskakuję do łóżka. Leo leży już pod kołdrą. Przysuwam się bliżej niego w ciemnościach. Obejmuje mnie ręką. Tak... I w ten oto sposób zostałam dziewczyną Leondre Antoni'ego Devries'a. Dokładnie siódmego lipca, 2016. Zapamiętam tą datę do końca życia...

***

Ta scena jest tak beznadziejnie napisana XD Gorzej niż reszta, czyli w ogóle wygryw xD

Btw Charls wszedł mocnym akcentem...

7 lipca to urodziny mojego kota xD

Duże problemy ze wstawieniem, ale wreszcie jest next ;p

Set me Free |L.D. Ch.L.| /ZAWIESZONE/Where stories live. Discover now