- To tutaj - powiedział, wskazując palcem drzwi. Otworzył je bardzo delikatnie i pozwolił siwowłosemu, zgarbionemu mężczyźnie wejść do środka. Szary, szpitalny pokój nabrał koloru, gdy różowa czupryna podążyła za staruszkiem. Oboje podeszli do łóżka, na którym spoczywał blady człowiek pogrążony w śnie.
- Przypomnij mi, który to już dzień? - zapytał starzec spokojnym, lekko ochrypłym głosem.
- Dziesiąty - odpowiedział Josh poważnym głosem. - Chyba... - dodał po chwili. - Który dziś dzień tygodnia?
- Niedziela. Chyba - powiedział z lekko wyginającymi się w uśmiechu ustami.
Różowowłosy szybko wykonał w myślach proste działanie i potwierdził kiwając głową. - Dziesiąty...
- A ile godzin dzisiaj spałeś? - ciągnął dalej.
Chłopak od razu domyślił się do czego zmierza jego towarzysz. Przez wszystkie te dni przebywał w szpitalu i każdą noc spędził na twardej ławce, od której kolejny dzień bolały go plecy i kark. Na nic protesty lekarzy, pielęgniarek, ani nawet Ethana. Podrapał się po szorstkim zaroście, który krzyczał aby o niego zadbać.
- Z siedem godzin - skłamał. Nie zmrużył oczu chociaż na sekundę. Wcześniej nocy padł rekord. Cztery godziny.
- Nieźle. Ale nie wiedziałem, że lunatykujesz.
- Co? - zapytał zdezorientowany - Nie.
- To że mam swoje lata, nie znaczy, że możesz strugać ze mnie wariata! Myślisz, że jak wychodzę w nocy do toalety to jestem ślepy i nie widzę cię wałęsającego się po korytarzu?
Josh cicho parsknął śmiechem. Po raz pierwszy od wielu dni na jego twarzy malował się uśmiech. Mięśnie twarzy, które okazywały radość, już zapomniały jak się napiąć i były bardzo osłabione. Rozpaczliwie próbowały się rozluźnić, a ich właściciel bez wahania im na to pozwolił. Spojrzał w stronę zamkniętych powiek jego przyjaciela. Przez chwilę zapomniał o obecności starszego mężczyzny.
- Panie Anchor, niech pan usiądzie - powiedział obudzony z zamyślenia młodzieniec. Szybko podstawił krzesło, lecz jego towarzysz odmówił gestem dłoni.
- Niedługo zdążę się wysiedzieć, wyleżeć i wyspać po wsze czasy. Dzięki, ale postoję.
- Niech pan tak nie mówi, pan nas wszystkich przeżyje.
- Nie był bym tego pewien. Ta choroba to straszne paskudztwo. Tyler ma większe szanse niż ja na przeżycie następnego dnia.
Josh zasmucił się jego słowami. Historia ponad sześćdziesięcioletniego pana Andrew Anchora, prostego, londyńskiego taksówkarza, nadawałaby się na scenariusz amerykańskiego filmu. Jego żona przebywała na tym samym oddziale co brunet, będąc od dwóch lat w śpiączce spowodowanej zderzeniem jej samochodu z tirem. Nie jechała sama, lecz z młodszym o dwadzieścia lat kochankiem. Ten zginął na miejscu. Mimo zdrady, nie było dnia, w którym jej mąż nie odwiedziłby jej i czekał na jej wybudzenie. Dwa tygodnie temu mężczyzna zgłosił się do szpitala z silnym bólem brzucha. Diagnoza? Nawrót nowotworu żołądka, który rzekomo zniknął z jego ciała pięć lat temu. Staruszek uparcie nie zgadza się na radioterapię.
- Jak ma się jego żona? - zapytał ciekawy odpowiedzi mężczyzna. - Mówiłeś, że ma niedługo przylecieć.
- Jenna? Nie jest w dobrym stanie psychicznym. Zresztą tak, jak my wszyscy... - odpowiedział smętnie. - Tak, miała przylecieć, ale od kilku dni nad Columbus krążą burzowe chmury i jej lot został odwołany. W sumie... może to i lepiej...
- Nie mów tak - rzekł z troską w głosie starszy. - Ma prawo wiedzieć co się dzieje. Mam nadzieję, że chociaż mówisz jej jak jest?
Josh zmieszany pomasował prawą ręką kark i głośno wypuścił powietrze z ust.
CZYTASZ
Who are you? || Tyler Joseph
Fanfiction,,Who are you?" opowiada o potędze miłości, wewnętrznych starciach z samym sobą i niełatwych wyborach, których nikt z nas nie chciałby podejmować. Jest wiele rzeczy, które można stracić. Po tragicznym wypadku, któremu ulega Tyler Joseph, t...