Ostrożnie podniósł łyżkę pełną zimnego mleka i lekko drżącą, słabą ręką skierował ją w stronę ust. W pełnym skupieniu manewrował narzędziem, aby nie wylać, ani kropli. Uśmiechnął się, gdy po raz pierwszy udało mu się ujarzmić uciążliwe drganie ramienia. Niedawna rehabilitacja już przyniosła zadziwiające efekty.
Ostatni posiłek w szpitalu. Ostatni przed wylotem.
Ta myśl, natychmiast sprawiła, że ścisnął mu się żołądek a organizm przypomniał mu o swoim zmęczeniu. Świat za oknem wciąż pogrążał mrok. Zerknął na zegar wiszący w rogu pokoju. Czwarta w nocy. Współlokatorzy jego nowej sali słodko drzemali i przygotowywali się na wyzwania i cierpienie kolejnego ranka.
Przypomniał sobie o koszmarze, który dzisiaj mu się przyśnił. Nie tylko dzisiaj. Przez ostatni tydzień. Płonące drzewo w lesie, krwawa rzeka i wilki. Sen zawsze wyglądał tak samo. I zawsze budził się ze łzami w oczach krzycząc imię jego przyjaciela. Pozostali chorzy mieli go za wariata i wkurzali się z powodu nagłych pobudek. Dzisiaj jednak, mężczyzna nie zdołał wydobyć ich z głębokiego snu.
Tyler chciał podnieść obie ręce, aby przetrzeć oczy. Zapomniał, że jego lewa ręka wciąż tkwi w gipsie i temblaku, i syknął cicho z bólu, gdy napiął jej mięśnie. Żebra, mimo że zabezpieczone dodatkowo kamizelką ochronną też dały o sobie znać.
Właśnie. Kamizelka.
Nie dość, że w połączeniu z gipsem była bardzo niewygodna, to jeszcze wyglądał w niej jakby miał pod spodem kilka bluzek i sweter.
Odłożył talerz niedokończonego śniadania i podniósł swoje wychudzone ciało z łóżka. Stanął na wątłych nogach, próbując złapać równowagę. Przyszło mu to z większą łatwością niż poprzedniego dnia. Wolno sunął nogami, uważając na klatkę piersiową i wyruszył na poszukiwania swojego przyjaciela. Zrozpaczony Josh powiedział mu, że musi na chwilę do kogoś pójść. Minęło już sporo czasu, a różowowłosy nadal nie wracał. Lekarze też gdzieś zniknęli. Brunet wychylił głowę zza drzwi i wyjrzał na oświetlony, całkiem pusty korytarz.
- Jest tu ktoś?! - zawołał cicho, lecz jego głos tylko odbił się szerokim echem.
Tyler szedł dalej niezdarnym krokiem, uważnie patrząc na każdy krok. W niektórych miejscach, w pokonywaniu dalszej drogi pomagały mu ławki bądź kawałek ściany
Niemalże podskoczył w miejscu gdy usłyszał za swoimi plecami dźwięk otwieranych drzwi.
- Tyler! Miałeś na mnie czekać! Nie możesz tak po prostu sobie wychodzić!
Brunet ślamazarnie odwrócił się w stronę głosu. Mężczyzna o różowej czuprynie spojrzał na niego wściekłymi oczami wypełnionymi przezroczystą cieczą. W ręce zaciskał kurczowo białą kopertę.
- Ja... ja... - wyjąkał przestraszony chłopak, patrząc na kawałek papieru.
Doktorzy i pielęgniarki wychodzący za Joshem odwrócili jego uwagę od wypowiadanych przez siebie słów.
- Musimy już jechać. Lekarz zaraz przyniesie dla ciebie wózek. - odbiegł od tematu mężczyzna o czekoladowych oczach.
- C-co się stało? - zapytał nieśmiało brunet.
Jego przyjaciel już miał powiedzieć coś nieprzyjemnego, już nawet układał sobie w myślach "przemowę"
- Od kiedy cię to obchodzi?! Jeszcze niedawno zupełnie mi nie ufałeś! Za kogo ty się teraz uważasz?!
CZYTASZ
Who are you? || Tyler Joseph
Fanfiction,,Who are you?" opowiada o potędze miłości, wewnętrznych starciach z samym sobą i niełatwych wyborach, których nikt z nas nie chciałby podejmować. Jest wiele rzeczy, które można stracić. Po tragicznym wypadku, któremu ulega Tyler Joseph, t...