rozdział 10

640 69 37
                                    

19.01.2017 r. (trzydzieści jeden dni później)

Yoongi

Podłoże stworzone z ludzkich kości nie robiło już na mnie takiego wrażenia jak jeszcze te sześćdziesiąt lat temu. Obślizgłe ściany, pokryte krwią, ścięgnami, żyłami, zębami, pojedynczymi kośćmi i błonami, pulsowały, przypominając, że wszelkie szczątki, z których stworzono struktury korytarzy i pomieszczeń, nadal żyją, po prostu nie mogąc oznajmiać krzykiem jak bardzo cierpią. W niektórych miejscach można było natrafić na całą ludzką rękę, czy głowę, oczywiście również niepotrafiącą wydać z siebie choćby cichego odgłosu. Wspomnienia dawnych istnień nie miały tutaj żadnych praw, czując, żyjąc, ciesząc oczy poszczególnych kreatur, jednak nigdy nie mogąc powrócić do dawnej formy.

Okrągłe korytarze, w których łatwo się było zgubić, potrafiły wchłonąć wędrowca jeśli nie należał do tych ostrożnych. Samo powietrze – duszne i wypełnione dwutlenkiem węgla – dla zwykłego śmiertelnika mogło być równie zabójcze. Jednak ja nie musiałem się go obawiać, wiedząc kiedy wstrzymywać oddech, aby nie osłabiać swoich mocy przez działania innych. Jedynym moim zagrożeniem były demony i dusze krążące po piekle, dlatego nawet teraz musiałem raz na jakiś czas odganiać się od ciepłej energii, wykorzystując umiejętności nabyte przez podpatrzenie sztuczek innego pół-demona, pół-człowieka.

Aby dotrzeć do odpowiedniego diabła, byłem zmuszony minąć sporo otwartych przestrzeni, do których po wpadnięciu raczej nigdy nie powróciłbym do świata żywych. Ryzyko utracenia swojej duszy nieco wcześniej niż obiecała Patryfona, było naprawdę ogromne, jednak musiałem się tutaj pojawić, bo inaczej sama by mnie ściągnęła.

Machnąłem ręką raz jeszcze, odganiając się od kolejnej przezroczystej poświaty, schodząc już na niższe piętro schodami pokrytymi kośćmi. Sufit był zdecydowanie za nisko, dlatego musiałem się schylić, aby nie obijać głową o poszczególne fragmenty ludzkich ciał, choć i tak na moją twarz skapywała krew.

Ogólnie cały wystrój nie robił już na mnie wrażenia, a pojedyncze krzyki i jęki, wraz z rykami kreatur, które od czasu do czasu roznosiły się po pomieszczeniach i korytarzach, wzmagały jedynie moją czujność.

Nie musiałem prosić o zezwolenie na wejście do jej pseudo sali tronowej, bo już mnie wyczekiwała, na pewno każąc swoim podwładnym pozwolić mi wejść. Nawet nie zerkałem w ich stronę, mając naprawdę dosyć tych nieprzyjemnych mord i pozbawionych skóry ciał, choć gorszy widok dopiero mnie czekał.

Okrągłe pomieszczenie, wypełnione kolumnami łączącymi kolejne piętra i balkony, swoją strukturą przypominało niewielką przestrzeń między stojącymi obok siebie kamienicami, które zazwyczaj tworzyły kwadratowy układ, w tym wypadku pozostawiały okrąg, na którego środku, siedziała ona. I jeśli ludzkie wyobrażenia o władcy podziemi stawiały w tym miejscu mężczyznę, uważając, że kobieta raczej zaliczałaby się do zwykłych diabelskich kusicielek, niepotrafiących rządzić wszystkimi kreaturami, siejąc przy tym zło i zamęt, to szczerze im życzyłem, aby mogli ją poznać.

Skrzydlata, czarna postać o czerwonych, jarzących wypustkach w miejscu oczu i całkiem sporych, zakręconych rogach tego samego koloru, od razu zainteresowała się moją osobą, odrzucając od siebie człowieka i podpalając go, choć żaden odgłos nie ulatywał z jego ust. Reszta jej ciała, którą ujrzałem dopiero po podniesieniu z kościstego tronu, była pokryta świeżą krwią. Patryfona nie nosiła nic na swojej czarnej skórze, chętnie prezentując kobiece kształty, na pewno niekojarzące się z władzą, którą posiadła. Nigdy nie dałem się temu zwieść, wiedząc, że to najłagodniejsza z jej form i nie chcę mieć do czynienia z innymi.

anxietyㅐMin Yoongi x Kim TaehyungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz