1. A spoonful of sugar...

801 43 42
                                    

  To miało być proste zadanie. Mahogany pocierała nerwowo ręce, gdy na granicy z Cyrodill zatrzymał ją patrol cesarskich żołnierzy. W dole pleców czuła przylegające do niej pakunki z księżycowym cukrem. Jej pot spływał pod lnianą koszulę, jednak starała się zachować pozory beztroski. Nie pierwszy raz szmuglowała narkotyki przez granicę. Teraz jednak pierwszy raz została zatrzymana.

- Czyli jesteś członkinią karawany, sprzedającej tkaniny? - zapytał jeden z żołnierzy, zerkając na Mahogany spod grubych, czarnych brwi. - Skoro tak, to może nam wyjaśnisz, gdzie się podziali twoi towarzysze.

Mahogany przełknęła ciężko, starając się wymyślić najbardziej wiarygodne kłamstwo. Poczuła krople potu na czole. Jeżeli się z tego nie wywinie, czekają ją baty i bogowie wiedzą co jeszcze.

- Zostawili mnie w jednej z wiosek, które mijaliśmy po drodze. - wyjaśniła dziewczyna, opanowując drżenie w głosie. - Miałam dobić targu z zarządcą...

- Pozwól, że ci przerwę - wtrącił się czarno włosy żołnierz - Chcesz mi wmówić, że podróżujesz sama od Rorikstead, a jedyne co masz do obrony to...?

Żołnierz wskazał na pas dziewczyny, do którego był przymocowany malutki mieczyk. Nie dłuższy niż jej przedramię i cienki jak igła. Broń została zrobiona specjalnie dla Mahogany przez jej przyrodniego brata, ponieważ, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, nie potrafiła unieść prawdziwego miecza.

- Dziecko wymyśliłoby lepsze kłamstwo. - skwitował żołnierz, uśmiechając się w ohydnie okrutny sposób.

- Przysięgam, że mówię prawdę...! - zaczęła Mahogany, jednak żołnierz po raz kolejny jej przerwał, dając swoim ludziom pozwolenie na przeszukanie.

Przez chwilę Mahogany myślała, że jeżeli nie będzie się ruszać, żołnierze nie wykryją pięciu pakunków przyczepionych rzemieniem do jej pleców. Myliła się. Gdy tylko dłoń jednego z cesarskich dotknęła towaru, Mahogany zdecydowała się na jedyną rzecz, która wydawała się jej logiczna. Wydobyła mieczyk z pochwy i obracając się wokół własnej osi, przecięła skórę na dłoni mężczyzny. Syknął z bólu, reszta żołnierzy wydobyła już miecze i rzuciła się na Mahogany. Przewodnik oddziału krzyknął ponad zamieszaniem.

- Złapcie ją żywcem i władujcie na wagon.

Mahogany była szybka. Lata ćwiczeń posługiwania się swoim mieczykiem wreszcie się na coś przydały. Odkąd skończyła 10 lat Ma'Rri, jej przyrodnia matka, nalegała, by dziewczyna nauczyła się władać bronią. Czasy już wtedy były ciężkie i nie zanosiło się na poprawę. Tak więc codziennie rano, Mahogany wychodziła przed namioty karawany, by obkładać drewnianego manekina drewnianym mieczykiem.

Mahogany nigdy nie lubiła walki kontaktowej. O wiele lepiej czuła się, eliminując cel z daleka. Wszyscy wokół niej wiedzieli, że jest doskonałym materiałem na łuczniczkę. Świetne oko połączone z cierpliwością godną podziwu.

Dziewczyna często chodziła w pobliskie lasy, by polować na jelenie i łosie. Spędzała na łowach całe dnie, oprawiając zdobycze przed powrotem do karawany.

Teraz Mahogany zastanawiała się, czy gdyby spędzała więcej czasu z mieczem w ręku, nie doszłoby do tego wszystkiego.

Jeden z żołnierzy zamachnął się ciężkim, dwuręcznym mieczem i wytrącił broń z ręki Mahogany. Siła, z jaką to zrobił, odrzuciła dziewczynę do tyłu. Kolejny żołnierz uderzył ją w głowę rękojeścią miecza. Świat zawirował, a Mahogany straciła przytomność, lądując twarzą w błocie.

***

Mahogany obudziła się z ostrym bólem tuż nad skroniami. W uszach jej szumiało, a gdy tylko rozchyliła powieki, oślepiło ją jasne słońce. Chciała przesłonić oczy dłonią i w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że jej ręce są ciasno związane za plecami.

- Ty - usłyszała przed sobą męski głos. - Wreszcie się obudziłaś.

Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do światła, Mahogany zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje. Siedziała w wagonie jadącym powoli po kamienistej ścieżce. Wokół szumiały drzewa i śpiewały ptaki.

Męski głos należał do blondyna pochylonego lekko naprzeciw niej. Nosił na sobie charakterystyczną zbroję z niebieskimi kawałkami materiału.

Gramowładni. Mahogany poczuła dreszcz wspinający się po jej plecach. Bycie na wozie z rebeliantami nigdy nie wiązało się z niczym dobrym. Zwłaszcza na terenie Cesarskich.

- Co... - dziewczyna odchrząknęła, by pozbyć się chrypy w głosie - Co się stało? Gdzie jedziemy?

Blondyn spojrzał na nią pełnymi smutku oczami. Dziewczyna opadła w swoje siedzenie, poczuła ucisk w klatce piersiowej, jakby ktoś postawił na niej wazę pełną wina.

- O Bogowie... - zajęczała, wiercąc się na swoim miejscu - To się nie dzieje naprawdę.

Wiele razy widziała sytuację, w jakiej się teraz znajdowała. Jedyną różnicą było to, że stała wtedy przed namiotami karawany. Wozy pełne mężczyzn w niebieskich zbrojach, patrzących pustym wzrokiem przed siebie. Dopiero gdy Mahogany skończyła 14 lat Ma'Rri wytłumaczyła jej, co się z nimi działo, gdy znikali za bramami wiosek.

- Chciałaś przejść przez granicę? - zapytał blondyn, siląc się na beztroski ton - Wlazłaś na cesarską pułapkę tak jak my i ten złodziej?

- Przeklęci Gromowładni! - przeklął mężczyzna siedzący na ławie obok blondyna. - Cesarstwo było ciche i spokojne, dopóki wy się nie zjawiliście. Gdyby nie ta pułapka byłbym w połowie drogi do Hamerfell.

Złodziej spojrzał na Mahogany ciemnymi oczami. Dziewczyna starała się uniknąć jego wzroku.

- Ciebie i mnie nie powinno tu być - powiedział, zniżając głos - Oni chcą tylko Gromowładnych.

Mahogany wiedziała, że złodziej ma po części rację. Na wagony egzekucyjne od jakiegoś czasu wchodziły tylko największe szumowiny i rebelianci. Nie powinno jej tu być. Powinna dostać baty i być puszczona wolno. Więc dlaczego siedzi na wozie, z każdą chwilą bliżej śmierci?

- A temu, co? - złodziej zwrócił uwagę na ponurego mężczyznę o orlim nosie. Jego usta, w przeciwieństwie do innych pojmanych były zakneblowane białą chustą.

- Uważaj, do kogo mówisz! - warknął blondyn - To jest Jarl Ulfrik Gromowładny, prawdziwy Król Skyrim.

Mahogany poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy. Nie tylko znajdowała się w tym samym wozie z rebeliantami, ale jak się okazało, z przywódcą pieprzonej rebelii we własnej osobie. 

- To nie może być prawda... - mruknęła dziewczyna.

Zakneblowany mężczyzna przeszył ją spojrzeniem niebieskich oczu. Speszona, odwróciła wzrok.

Wóz, którym jechali, wszedł w delikatny zakręt i zza drzew wyłoniły się bramy wioski. Mahogany poznała je od razu. Helgen. Kilka tygodni temu, dziewczyna wraz z karawaną sprzedawała tu tkaniny. Zarządca wsi kupił piękny, czerwony materiał na suknię dla swojej żony. Mahogany udało się wcisnąć mu dodatkową szpulę. "Idealne dla dziewczynki" mówiła, uśmiechając się szelmowsko. 

- Sovngard na nas czeka... - powiedział smętnie blondyn.

W tym samym momencie dziewczyna poczuła dreszcz na plecach. Jej oddech przyspieszył a na oczy zapiekły świeżymi łzami.

- Nie... błagam tylko nie to... - zdołała wydyszeć, nim całą jej twarz wykrzywił grymas rozpaczy.

Łzy ciekły strumieniami po jej policzkach i w dół szyi, wsiąkając w szaty podróżne. Blondyn nic nie powiedział, widok zrozpaczonej dziewczyny uciszył nawet złodzieja. Mahogany płakała przez całą drogę na plac egzekucyjny. Jej myśli skakały gorączkowo. Przed oczami latały jej twarze wszystkich członków karawany, których już nigdy nie spotka. Puszyste uszy Ma'Rri, strzygące na surowym powietrzu. Lekcje walki mieczem, długie godziny polowań, karmienie dzikich koni i wszystkie dobre wspomnienia, które już niedługo miały ją opuścić na zawsze.

- Nie mogę teraz umrzeć - głos Mahogany stał się cichy jak powiew wiatru.

W końcu wóz zatrzymał się na swoim miejscu, a cesarscy żołnierze po kolei wyprowadzali każdego więźnia. Przed wozem stał rudowłosy żołnierz z kobietą w srebrnej zbroi.

- Ralof z Rzecznej Puszczy - wyczytał z listy rudowłosy.

Blondyn bez ociągania się wyszedł przed szereg, rzucając szybkie spojrzenie na wciąż łkającą Mahogany. Próbowała się uśmiechnąć, bogowie wiedzą, że próbowała.

- Ulfrik Gromowładny, Jarl Wichrowego Tronu

Orlonosy mężczyzna ruszył się z miejsca. Jego płaszcz zaszeleścił na kamieniach.

- Lokir z Rorikstead

Złodziej zbladł tak, że jego skóra przybrała barwę świeżego śniegu. Mahogany widziała, jak cały drży. W akcie desperacji mężczyzna rzucił się przed siebie, gnając co sił w nogach.

- Łucznicy! - krzyknęła kapitan, dając znak ręką.

Posypały się strzały, a złodziej runął bez życia na ziemię. Mahogany odwróciła wzrok, starając się opanować odruchy wymiotne na widok kałuży krwi tworzącej się wokół jego zwłok.

- Pani kapitan - zwrócił uwagę kobiety rudowłosy - Co z nią? Nie ma jej na liście.

Mahogany natychmiast uniosła wzrok.

- Błagam... Nie zrobiłam nic złego... - wyszeptała, czując, że w oczach po raz kolejny zbierają jej się łzy - Wysłuchajcie mnie, nie jestem rebeliantem... Proszę...

- Co tutaj robisz Redgardzie? - zapytał rudowłosy łagodnym tonem - Jesteś najemnikiem? Żeglarzem?

- Jestem kupcem - powiedziała Mahogany przez łzy - Podróżuję z karawaną Khajitów...

- Złapaliśmy ją na granicy, przemycała księżycowy cukier do Cyrodill. - wtrącił się jeden z żołnierzy, którego Mahogany rozpoznała jako przywódcę oddziału, który ją aresztował. - Kiedy chcieliśmy ją przeszukać, zaatakowała nas i raniła Marcusa.

Wzrok rudowłosego mężczyzny natychmiast stwardniał i Mahogany poczuła, jak opuszcza ją wszelka nadzieja.

- Zapomnij o liście, idzie z resztą. - zadecydowała kapitan, bezlitosnym głosem.

Ciemnowłosy żołnierz pchnął ją w stronę placu, mimo jej błagań i płaczów. Stanęła zaraz koło Ralofa, który w całkowitym skupieniu patrzył się w niebieskie niebo nad nimi.

- To piękny dzień na podróż do krainy przodków... - stwierdził.

Mahogany rzuciła mu pełne niedowierzania spojrzenie. Jak może podchodzić do tego tak lekceważąco. Być może czeka na niego wielki zamek i uczta pełna bohaterów, dziewczyna jednak czuła, że od świata nie może liczyć na nic więcej, niż ciepłe miejsce w masowym grobie poza murami wioski.

Mahogany zamknęła oczy. W myślach błagała o ocalenie wszystkich bogów, których znała i nie znała.

„Będę dobra, będę lepsza". zarzekała się w myślach „Będę wpłacała datki na świątynię, pomogę sierotom, nigdy nie dotknę skoomy, tylko błagam, pomóżcie mi."

Do jej uszu dobiegł pierwszy świst topora, a zaraz po nim mokry plask. Dziewczyna zacisnęła powieki jeszcze mocniej. 

- Następny więzień, ta Redgardka! - zawołała kapitan.

Mahogany natychmiast otworzyła oczy, panicznie poszukując jakiegoś innego wyjścia. Jednak wyglądało na to, że jedyna droga prowadziła prosto pod ostrze.

- Słyszałaś, do bloku, spokojnie. - powiedział rudowłosy żołnierz, kładąc jej dłoń na ramieniu i popychając lekko w stronę kata.

Kamienny blok egzekucyjny był już skąpany we krwi. W koszyku pod nim znajdowała się głowa, a bezwładne ciało rebelianta było odciągane na wóz. Mahogany upadła na kolana, krztusząc się własnymi łzami. Odetchnęła głęboko, skupiając wszystkie swoje myśli na jej życiu w karawanie. Mimo wszystkich przewinień, czuła, że żyła dobrze. Powoli położyła głowę na mokrym od krwi kamieniu. Zamknęła oczy i zacisnęła ręce.

Nagle cały plac zadrżał. Gdzieś w górze rozległ się potężny ryk i dziewczyna momentalnie otrzeźwiała. Usłyszała łomot skrzydeł, na placu rozbrzmiały krzyki ludzi. Uniosła głowę, by zobaczyć gigantycznego gada o czarnych, połyskujących na słońcu łuskach i czerwonych jak ogień oczach, siedzącego na jednej z wieży. Bestia rozpostarła skrzydła i wydobyła z siebie ogłuszający huk. Na niebie zebrały się chmury, krążąc i wypluwając deszcz palących się meteorytów. Na placu zapanował chaos. Więźniowie, żołnierze i mieszkańcy wioski uciekali w panice przed potworem. Kobiety krzyczały, nawoływały swoje dzieci. Mężczyźni chwytali za broń lub uciekali ze swoimi rodzinami. 

Mahogany poczuła, że czyjeś ręce chwytają ją za ramiona i ciągną do góry. Kątem oka dostrzegła niebieską tkaninę i kosmyk blond włosów.

- Chodź! Bogowie nie dadzą nam drugiej szansy - krzyknął Ralof, ciągnąc dziewczynę za sobą, do wieży po drugiej stronie placu.

Potykając się, Mahogany wpadła do środka, zostawiając za sobą krzyki ludzi i ryk smoka.

Wewnątrz wieży stał Ulfrik Gromowładny, biała chusta była wciąż zawiązana wokół jego szyi, choć teraz nie tłumiła jego głosu. Nie spojrzał na dziewczynę, zamiast tego zwrócił się do swojego podwładnego.

- Musimy się stąd wydostać - zagrzmiał Jarl Wichrowego Tronu. - Schodami w górę.

Ralof rzucił się pierwszy, zaraz po nim pobiegła wciąż oszołomiona Mahogany. Gdy tylko zaczęli wspinać się po schodach, jedna ze ścian eksplodowała, a z pyłu wyłonił się czarny łeb smoka. Mahogany przywarła do schodów, ciągnąc w dół Ralofa. Bestia rozwarła pysk i zionęła ogniem, smoląc kamienne ściany i wypełniając wieżę smrodem palonego mięsa. Po chwili przestał i odleciał siać zniszczenie w innej części wioski.

Ralof pomógł Mahogany wstać, podpierając się na ciągle rozgrzanych kamieniach.

- Widzisz gospodę po drugiej stronie? - spytał, przekrzykując chaos - Wskocz przez dach i biegnij dalej, będziemy tuż za tobą!

Nie trzeba było tego powtarzać. Mahogany podbiegła do zrobionej przez smoka dziury, nabrała rozpędu i skoczyła. Wylądowała na podłodze kilka metrów niżej, turlając się po deskach i zbierając nowe obdarcia. Pomimo bólu podniosła się na nogi i wybiegła z chaty.

Na zewnątrz rozpętało się piekło, żołnierze biegali między zniszczonymi domami i spalonymi ciałami towarzyszy, mieszkańcy wioski chowali się do domów, które stawały w ogniu jak zapałki, jedne po drugich.

Skyrim: Service & SacrificeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz