część 7: głos

211 44 2
                                    

Nie wiem nawet, kiedy ostatnio byłem przez dłuższy czas sam ze sobą. Sam, samotny, bez nikogo, pozostawiony.  A ja dość lubię to uczucie - takiego opustoszenia. Lubię wyobrażać sobie, że siedzę gdzieś daleko i wysoko, jestem tylko ja i trochę powietrza do pooddychania. Albo gdy jestem na coś zły, przed oczami powstaje mi wizja mnie na jakimś wzgórzu na pustkowiu, krzyczącego w przestrzeń bez żadnych zahamowań, obaw czy wyrzutów sumienia. Tymczasem jestem tutaj. Mnóstwo osób krząta się wokół, wszyscy czymś zajęci. Szmer rozmów dociera z każdej strony. Od czasu do czasu towarzyszą temu krótkie wybuchy śmiechu lub wymykające się z ust przekleństwa. Postanawiam wyjść. Czuję na skórze świeżo nałożony podkład, a posmarowane usta, jak zawsze korcą, aby wytrzeć je od razu, albo też zacząć obgryzać wargi. Bezwiednie kieruję się w stronę drugiego pomieszczenia, w którym panuje jeszcze większy bałagan, ale mniej tam ludzi. Faktycznie, to jest tu tylko Hoseok i Seokjin i wygląda na to, że o coś się kłócą. Mają podniesione, rozemocjonowane głosy. Nie chcę się wtrącać, ale też nie rezygnuję z wtargnięcia do pokoju. Mam stąd do zabrania parę rzeczy. Spojrzeli na krótki moment w moją stronę, ale widocznie temat był drażliwszy, więc nie przejmując się, kontynuują ostrą wymianę zdań. Staram się nie przysłuchiwać o co też mogło im pójść i tylko zgarniam telefon. Szukam jeszcze swojego notatnika. Powinienem może zainterweniować zanim przerodzi się w to coś gorszego, ale jestem zmęczony, a oni mają swoje lata. Poza tym, to nie pierwszy i nie ostatni raz, gdybym do każdej sprzeczki się wtrącał, sam pewnie po krótkim czasie uległbym tej atmosferze złości. Niech sami o sobie decydują. W końcu znajduję moją zgubę i wychodzę.
"To nie jest żadna wymówka. Masz chorą potrzebę angażowania w swoje słabości cały świat. Chcesz, żeby ci współczuli? Popatrz na siebie, masz jakiś problem. Znowu się uśmiechasz, tylko to potrafisz? Chowasz się za tą wesołością, jak pierdolony tchórz."
Już za drzwiami docierają do mnie słowa, które wypadły z ust Seokjina i wiem, że jeszcze tego wieczora będzie ich żałował. On jest właśnie taki: czasem najlepiej z nas widzi, słyszy i przekaże prawdę, ale tego trzeciego, jeśli kogoś miałoby to zaboleć, nie lubi najbardziej.
Sprawdzam godzinę na telefonie. Zostało jeszcze trochę czasu do programu, więc kupuję batona w automacie na pierwszym piętrze, wsiadam do windy zanim ktoś mnie zauważy i jadę najwyżej, jak to możliwe. Potem wchodzę po wąskich schodach i sprawdzam drzwi, prowadzące na zewnątrz - zamknięte. Ostatnim razem było tak samo. Siadam nieco zrezygnowany na najwyższym schodku i opieram się plecami o zimne, metalowe drzwi. Rozrywam opakowanie batonika i biorę pierwszy kęs. Powoli zalewa mnie fala wstydu, że tak wcale, a wcale nie zareagowałem. Trochę głupio, że zostawiłem z tym Hoseoka, bo jestem świadomy, że on rzeczywiście ma czasem takie przykre myśli. Trochę też z egoistycznych pobudek - boję się, że nasz dzisiejszy udział w programie będzie nieudany. Myślę sobie o tym. To smutne, w sumie, jeśli nie zna się nas wystarczająco dobrze, to uśmiechy, kiedy jesteśmy zadowoleni, a uśmiechy, do których się zmuszamy, są do siebie bardzo podobne i trudno je odróżnić. Zdarza się, że nawet ja mam problem z rozpoznaniem tego u siebie. Wykrzywiam usta, zapominając już po co i dla kogo. Śmieję się - bo tak się przyzwyczaiłem. Używam swojego głosu tak, jak mi podpowiedzieli. Dzięki głosowi zawsze chciałem przekazywać wartości, prawdziwe uczucia. Rzeczywistość jest jednak taka, że równie często posługuję się nim do kłamstw. Skończyłem jeść ciastko i czuję do siebie jeszcze większą wzgardę niż na początku. Jakieś dziesięć procent mnie ma już serdecznie dość tego gówna, ale calutkie dziewięćdziesiąt beztrosko się tym nie przejmuje. Jestem zbyt przyzwyczajony, oswojony z tym trybem życia. I chyba też przywiązany do tych chłopaków. Nie wyobrażam sobie, jakby to było gdyby mnie pewnego dnia wyrzucili. Na powrót zderzenie z zewnętrznym światem rozszarpałoby mnie na strzępy.
Znowu sprawdzam godzinę. Wydaje się, że mogę bez przeszkód posiedzieć tu jeszcze przez parę chwil, więc wkładam papierek do kieszeni i wyciągam z niej ołówek. Zanim jednak zabieram się do próby napisania nowej piosenki, podśpiewuję sobie cicho jakieś tandetne melodie i patrzę pustym wzrokiem na ścianę w brzydkim odcieniu zieleni.
Może Kim Namjoon 2.6 - modyfikacja z ulepszonym głosem, nie marnowałaby go w taki sposób, ale 1.0 potrzebował w tamtym momencie pośpiewać o banalnych rzeczach.

robot || kim namjoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz