Arkadia - II

204 48 2
                                    


10 Października, Poniedziałek

Nikodem Mróz zwykle zrywał się o świcie i od razu wybiegał z domu, po drodze chwytając gitarę, tego jednak dnia spał jak kamień i nic nie było w stanie go obudzić. Dopiero, kiedy koło południa po domu zaczęła krzątać się Marlena, wolno otworzył oczy i z przerażeniem stwierdził, że jest już środek dnia.

– Pani Wolska! – wołał, w ekspresowym tempie pakując gitarę i wszystkie potrzebne rzeczy. – Czemu mnie pani nie obudziła?

Kobieta pojawiła się w drzwiach pokoju dziennego w szlafroku i z talerzem naleśników w dłoni.

– Miałam cię budzić? – spytała. – Spałeś jak niemowlę, Niko, nawet jakbym spróbowała, to niewiele by to dało. Chodź, zjesz śniadanie.

Chłopak jej jednak nie słuchał i czym prędzej wybiegł z mieszkania, w biegu łapiąc jeszcze swój stary płaszcz. Wolska podeszła do okna i obserwowała jak pędzi ulicą w stronę najbliższego przystanku tramwajowego. W zamyśleniu dopiła kawę.

Poznań był już rozbudzony i ludzie jak gdyby nigdy nic przechadzali się jego ulicami. Nie przejmowali się przebiegającym między nimi Nikodemem. Po chwili stał już na przystanku, na którym właśnie pojawił się tramwaj. Wbiegł do środka.

– Janek, przyjacielu – przywitał się z kierowcą. – Jak ci życie mija?

– O nie, Mróz, nie przegadasz mnie. Albo bilet, albo wylatujesz – postawił sprawę jasno.

– Jasiu, wiesz przecież, że nic nie mam, zlituj się – jęknął. Wszystko co zarobił poprzedniego dnia zostawił w domu, a dziś jeszcze nie miał okazji na wzbogacenie się.

– Młody, lubię cię, ale nie mogę wozić cię za friko.

– Jasiek, ten jeden raz.

Kierowca westchnął i potarł skronie.

– Ostatni. A jak się ktoś o tym dowie, nie żyjesz.

Nikodem uśmiechnął się promiennie i energicznie pokiwał głową. Usiadł na samym końcu wagonu, żeby nie rzucać się w oczy. Z płaszcza wyjął swojego starego smartphona, który co prawda miał swoje lata, ale dalej sprawował się nieźle. Sprawdzał mail, ale nic nie przyszło. Zamieścił w Internecie ogłoszenie o gitarzyście na wynajem, ale nie miał zgłoszeń. Gdy tramwaj zatrzymał się na stacji Poznań Główny, wybiegł rzucając po drodze szybkie pożegnanie w stronę kierowcy. Po kilku minutach stał już z gitarą na dworcu, pokrowcem rozłożonym przed sobą i zaczął grać. Na początek Thinking Out Loud, płynnie przeszedł do Royals, na końcu dodając jeszcze 'Blowin in the Wind. Dziś z wyjątkową łatwością udawało mu się kluczyć między dur-em, a moll-em i dał świetny występ. Kiedy pierwsze trzy piosenki dobiegły końca, wokół rozległa się salwa oklasków. Uśmiechnął się promiennie, skłonił lekko i nie sprawdzając nawet funduszy przybyłych w pokrowcu, grał dalej. Dziś miał wyśmienity humor i akordy same cisnęły się mu pod palce. Solówkę Sweet Child 'o Mine wykonał z zamkniętymi oczami będąc pewnym każdego swojego ruchu. Ludzie przyglądali mu się z rosnącym zainteresowaniem. Nim się obejrzał, był już po dziesięciu piosenkach. Ukłonił się nisko i powoli zaczynał się zbierać. Był pewien, że odwalił kawał dobrej roboty, jednak ku jego zaskoczeniu, w pokrowcu nie było więcej niż siedemdziesiąt złotych. Zadał sobie pytanie: czego właściwie się spodziewał, zawsze przecież było tak samo.

Postanowił sobie, że musi nadrobić stracony poranek, więc musiał się spieszyć. Czym prędzej schował pieniądze do kieszeni, spakował gitarę i popędził w stronę Avidy.

– Hej, kolego! – usłyszał za sobą wołanie.

Obrócił się i zobaczył czterdziestolatka w brązowym garniturze. Wyglądał sympatycznie. Mężczyzna zaczął iść w jego stronę.

– Słyszałem jak grasz – zagadnął i wyciągnął w jego kierunku rękę. – Witold Angerer, miło mi.

Niko przyjął uścisk. Nazwisko skądś kojarzył, ale zalatywało mu z niemiecka.

– Nikodem Mróz – przedstawił się.

– Słuchaj, tak sobie pomyślałem... Grasz może na zamówienie?

– To znaczy?

– Chciałbym cię wynająć do swojego klubu. Kojarzysz Arkadię?

Czy kojarzył? Najlepszy klub muzyczny, jaki kiedykolwiek odwiedził. Już wiedział skąd kojarzył nazwisko. Angarer był jego właścicielem, a wszyscy, którzy o nim słyszeli jednogłośnie stwierdzali, że był prawdziwym koneserem dobrej muzyki. Nikodem przez chwilę nie mógł nic odpowiedzieć, stał tylko patrząc na niego nieprzytomnym wzrokiem.

– Ja... Jasne, że mogę u pana zagrać – odpowiedział, po pierwszej fali szoku.

– Ile bierzesz?

– Ja...

– Dwa tysiące ci starczą?

Nikodem nawet się nie poruszył. Z tego co pamiętał, nigdy, nikt nie zaproponował mu takiego wynagrodzenia. Nie wierzył własnym uszom.

– Dwa tysiące pięćset, zgoda? – podbił Angarer.

Chłopak dalej się nie odzywał, tylko jeszcze szerzej otworzył oczy.

– Trzy tysiące, to moje ostatnie słowo.

– Ja... T-tak pewnie – powiedział szybko. – K-kiedy?

– Z tydzień we wtorek, osiemnasta. Pasuje ci?

Natychmiast skinął głową i już po chwili uradowany maszerował do McDonalda na obiad. Zamówił największego burgera z podwójnymi frytkami i dużą colą. Był z siebie dumny i uznał, że mu się należy. Jedząc myślał co kupiłby za trzy tysiące. Nigdy nie był nawet posiadaczem takiej sumy. Część musiał przeznaczyć na spłatę długu u pani Wolskiej, ale zostanie mu sporo reszty. Ciągle zbierał pieniądze na własny lokal, więc kolejną część pewnie odłoży, a z ostatków mógłby zainwestować w nowy płaszcz, tym bardziej, że ten jego był już widocznie znoszony.

Po jedzeniu pognał na swoje trzecie stanowisko przy Placu Krzyży. Publiczność mu nie dopisała, stały przy nim tylko trzy osoby mimo to nie zrażał się, tylko grał dalej. Był pewny, że nic nie popsuje mu tego dnia. Nareszcie coś się ruszyło i pierwszy raz od trzech lat miał szansę wygrzebać się z finansowego dołka. Jeśli wyjdzie mu za tydzień, może Angarer zechce go zatrudnić na stałe? Po koncercie wyjął piętnaście złotych z pokrowca i wrócił do mieszkania.

Mróz [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz