Korona - X

194 44 19
                                        

          

Trzy lata później

21 Czerwca, Piątek

Małżonkowie przechadzali się po Poznaniu w ciepłą, czerwcową noc. Byli tu przejazdem, rzadko kiedy przyjeżdżali w te strony. Niebo było pełne gwiazd, mężczyzna prowadził panią za rękę. Nagle do ich uszu dotarła cudowna muzyka. Zatrzymali się i rozejrzeli. Pochodziła z budynku po drugiej stronie ulicy, więc przeszli przez pasy i po chwili stali przed Koroną, majestatycznym lokalem. Cały budynek miał piaskowy kolor, duże okna i całość prezentowała się niezwykle królewsko. O Koronie słyszeli same dobre rzeczy, właściwie miejsce znano w całym kraju, lecz nie była to restauracja, nie był też teatr. Małżonkowie przeszli przez oszklone drzwi i weszli do przestronnej sali. W środku lokal prezentował się jeszcze lepiej. Z sufitu zwisały kryształy odbijające światła reflektorów, przez co cała podłoga była pokryta małymi światełkami. Prawie wszystkie stoliki były zajęte, oprócz jednego. Nie robili wcześniej rezerwacji, więc mieli wyjątkowo dużo szczęścia, że się załapali. Kelner, który pokazał im stolik mówił, że to miejsce było już wynajęte, ale w ostatniej chwili z niego zrezygnowano. Małżeństwo usiadło, przejrzeli kartę win i ostatecznie jednak zdali się na polecenie kelnera. Pozycja, którą im przedstawił nie była może najtańsza, ale według jego zapewnień, smakowała wybornie. Po złożeniu zamówienia, przyjrzeli się znajdującej się w głębi sali scenie. Kobieta w czerwonej sukni i czarnych, upiętych w kok włosach śpiewała do muzyki granej na fortepianie i skrzypcach. Muzyka, to było w tym przypadku za mało powiedziane. Na tej scenie było wszystko – emocje, miłość, ból, szczęście, to wszystko w idealnej kompozycji dźwięków. Dwójka ludzi słuchała tego jak poezji. Zachwycali się każdą nutą, chłonęli każde słowo wokalistki. Kiedy ta zamilkła i światła przygasły, po sali rozległa się fala oklasków. Małżonkom podano wino, po spróbowaniu przekonali się, że „smakuje wybornie", nie wystarczy by opisać to co czuli. Każdy łyk był tak jedwabisty i nasycony, że świat wokół bledł w jego cieniu.

Ich degustację przerwał chłopak w garniturze, który właśnie pojawił się na scenie. Po sali znów przeleciała fala oklasków. Młody ukłonił się i uśmiechnął.

– Dobry wieczór państwu – powiedział do trzymanego w dłoni mikrofonu. – Nazywam się Nikodem Mróz, witam państwa w ten wyjątkowy wieczór. To już druga rocznica powstania Korony... – przez chwilę wyglądał, jakby zastanawiał się co powiedzieć. – Nigdy nie sądziłem, że to miejsce osiągnie tak wielki sukces. Nie było łatwo, oczywiście, ale nikt nie powiedział, że będzie. Jedyne co chciałbym dzisiaj zrobić, to podziękować dwóm osobom, bez których nie byłoby tego miejsca. Mam na myśli moją dziewczynę, współwłaścicielkę Korony, Iwę Górską, oraz kobietę, która jest dla mnie jak matka i zawsze wierzyła, że miejsce takie jak to kiedyś powstanie, Marlenę Wolską.

Chłopak ucichł, wziął do ręki gitarę i zaczął grać. Każda struna którą szarpał, każdy dźwięk jaki wydawała gitara, jego głos, wszystko przychodziło mu tak łatwo, czuć było jednak, że cała kompozycja była ćwiczona wiele razy i ma za sobą długą historię. Człowiek obserwując to miał wrażenie, że świat się zatrzymuje. Małżonkowie jednak w tej chwili patrzyli tylko na chłopaka. Nie sądzili, że to możliwe. Wszystko się zgadzało – imię, nazwisko, wygląd... Dalej nie byli w stanie uwierzyć, że to możliwe. Nikodem grał jednak dalej. W żyłach czuł wszystko co słyszy, jakby nuty krążyły w jego krwioobiegu. Był na scenie sam, w centrum i tak też się czuł – sam w nicości.

Utwór się zakończył. Chłopak wolno odetchnął i wysłuchał owacji. Goście wstali i ze łzami w oczach oklaskiwali artystę. Nikodem ukłonił się jeszcze raz uśmiechnął blado i ruszył za kulisy. Na scenę wyszedł kolejny wokalista, wraz z saksofonistą, basistą i kilkoma innymi muzykami. Chłopak skierował się do garderoby, tam zdjął marynarkę i zaczął przeglądać wiadomości w telefonie. Wydawało mu się, że zamknął drzwi na klucz, te jednak otworzyły się i do środka weszła dwójka ludzi – kobieta i mężczyzna. Było to małżeństwo, które cudem załapało się na wolny stolik. Podeszli do Nikodema, obydwoje mieli łzy w oczach. Kiedy ich zauważył wolno odłożył telefon na stolik i przez kilka sekund nie mógł się ruszyć.

– Wy... – chłopak patrzył na nich oczami, które również się zaszkliły. – Wy to widzieliście?

– Tak – odpowiedział mężczyzna.

Myśli, które towarzyszyły Nikodemowi w trakcie tej trwającej wieki chwili były bolesne i słodkie jednocześnie.

– Dalej uważacie, że jestem bezużyteczny? – zapytał w końcu, drżącym głosem.

– Nigdy tak nie uważaliśmy – dodała kobieta. – Kiedy wyjechałeś nie powiedziałeś gdzie się przeprowadzasz. Chcieliśmy się z tobą spotkać, porozmawiać, prosić, żebyś wrócił... Zmieniłeś nawet numer telefonu. Myśleliśmy, że cię więcej nie zobaczymy.

Chłopakowi łzy leciały z oczu.

– I... Podobało wam się? – spytał niepewnie.

– Czy nam się podobało? – kobieta objęła Nikodema, on odwzajemnił uścisk i płakał jak dziecko. – Jesteśmy z ciebie dumni, synku...

Koniec

Mróz [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz