Rozdział 2

151 9 1
                                    

Jak zwykle jestem przed wszystkimi. Byliśmy umówieni na 17.30, niestety ja dojechałem swoim rowerem o 10 minut za wcześnie, więc doliczając kolejne 10 minut spóźnienia, to jestem sam przez kolejne 20 minut. Moja matematyka i zdolność liczenia jest naprewde zaskakująca, tak wiem.

Egh... Wszedłem do sklepu żeby rozejżeć się za kilkoma rzeczami do kupienia. Podobno dwie osoby są wegetarianami więc na mięso nie ma co liczyć. Przechodząc przez półki z chipsami i słodyczami, gwałtownie skręciłem w lewo. Kątem oka zauważyłem chłopaka. Za późno. Oczywiście los chciał abym udeżył się w głowę o sąsiadujący regał, którego niezauważyłem. Spojrzałem na nieznajomego z wyżutem.
-Ałć...
-Boli? -zapytał mnie jakby nie widział, że jeszcze chwila i dostanie w ten pusty łeb.
-Nie, wszystko okej... -w tym momencie podniosłem swój wzrok. Zobaczyłem młodszego od siebie chłopaka, zdziwionego, jakby przez chwilę nie wiedział co się dzieje.
- No okej, to ja spadam. -uśmiechnął się.
- Nie pomożesz mi nawet wstać?
- Dzięki, za propozycje ale jestem umówiony.
- Aha. No to fajnie masz.-powiedziałem przepełniony ironią.
- Wiem. Dzięki i do zobaczenia na ognisku!
Na ognisku? No to będzie zabawa jeśli ma tam być. Zemsta za jego niewyparzoną gębe będzie okropnie słodka. Mniejsza z tym muszę wziąść coś na rozgrzewkę. Kupiłem piwo poczym wyszedłem przez automatyczne drzwi żeby je wypić. Wiem, że nie powinienem ale naprawde miałem na nie ochotę. Kiedy wyszedłem na zewnątrz zobaczyłem nadjeżdżającą Karoline.
Tuż za nią jechali Weronika i Alan, chodzą ze sobą od podstawówki, czyli cztery lata. Kiedy dojechali i przywitaliśmy się jak głópi krzycząc z całych sił (byli na miesięcznej kolonii beze mnie... ), zerknąłem ma zegarek i okazało się że są punkt 17.30. Zdziwiłem się bo zazwyczaj się spóźniają. Kiedy wszyscy wypili moje piwo, czekaliśmy kilka minut na resztę okazało się że to ludzie z mojej klasy. Niespodziewałem się tego, bo zazwyczaj umawiamy się na imprezy ze starszymi od siebie. Dojechali Bartek, Anka, Zuza, Edyta i Michał. Kiedy pogadaliśmy weszliśmy do sklepu i zrobiliśmy zakupy, pojechaliśmy do nowej miejscówki.

Nigdy wcześniej tam nie byłem. Jednak było tam coś nadzwyczajnego. Zielona polana, pośrodku której znajdował się dośc duży staw, była otoczona wysokimi sosnami. To miejsce mnie urzekło, było piękne i zdala od zacofanej cywilizacji dorosłych. Nagle zobaczyłem chłopaka na którego wpadłem. Uśmiechnąłem się do niego jakby nic się nie stało i podałem mu dłoń. Odwzajemnił uścisk poczym powiedział, że miło mu jest mnie poznać. Chociaż poznałem jego imię, Marcel, to nie interesowało mnie zapoznanie się z nim. Nie odpowiedziałem, wolałem rozpalić ognisko niż z nim gadać. Karolina wyciągnęła 5 flaszek. Pół litra na głowe to całkiem nieźle, tylko że ja nie pije bo mam wszystkich odprowadzić do domu. Tym razem padło na mnie, ale to w sumie dobrze bo i tak niezamieżałem pić. Wolałem wkońcu coś zapamiętać bo z wczorajsze wieczoru miałem w głowie totalną pustkę.
Pozatym wolałem nie mieć znowu zapełnionej skrzynki z wieloma zdjęciami, których nie powinienem widzieć.

Bez SzansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz