Rozdział XX

628 31 1
                                    

Jechałam z grubą dywersyjną C przez las. Mieliśmy zajść nieprzyjaciela od południa, podczas gdy nasze prawdziwe siły będą skierowane na wschód. Miałam przy sobie zaufanych ludzi takich jak Taz, bądź mniej zaufanych jak na przykład Godspield. Miejmy nadzieję, że tym razem nic nie odwali... ~Jeżeli to zepsuje, to go zabiję...

Zatrzymałam pojazd i zebrałam ich w grupie. Byliśmy kilka kilometrów od celu.

-Dobra... Wszyscy znają plan? -zapytałam i rozejrzałam się po oddziale. Pewnie, że go znali! To Hydra, tu każdy musi być obeznany. Odpowiedział mi pomruk i potakiwania.- To to idziemy... -szepnęłam bardziej sama do siebie niż do nich.

 -szepnęłam bardziej sama do siebie niż do nich

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Szłam bardzo napięta. To była moja pierwsza prawdziwa misja i nie chciałam jej spartaczyć. Po swojej lewej miałam Fryderyka, a po prawej Helenę. Oddział liczył tylko trzydzieści ludzi. Wolałam nikogo nie stracić. Przed nami dało się zobaczyć bazę wroga. Kiwnęłam do powyższej dwójki i zaczęliśmy strzelać.

Nie spodziewali się nas. Zabiliśmy kilku i udaliśmy, że nie mamy amunicji. Dzięki temu wzięli nas na przesłuchanie i nikt nie poległ. Zakuli mnie, Taz i Godspielda. Mieliśmy inne mundury, więc pomyśleli że jesteśmy wyżsi rangą. ~Swoją drogą: mieli rację.

-Kim jesteście? -zapytał mężczyzna w dziwnej czapce. Odpowiedziała mu cisza.- Dla kogo pracujecie? -zadał kolejne pytanie. Nie mieliśmy naszywek Hydry więc byliśmy incognito.- To może ty mi powiesz... -podszedł do Fryderyka- Co twój oddział planował?

Prychnęłam ze śmiechu. On? Dowódcą? I że niby to jego oddział? Śmiechu warte!

-A ty z czego się śmiejesz? -teraz podszedł do mnie i spojrzał wrogo w oczy.

-Pan się pomylił. To ja tu dowodzę. -odpowiedziałam. ~Tak... Dobrze... Zagaduj ich dalej...

-Słucham? Ile ty masz lat dziecko?

-Wystarczająco żeby się uwolnić! -krzyknęłam i uderzyłam go z główki.

Odleciał na kilka metrów a ja upadłam do przodu wraz z krzesłem. W moją stronę zaczęły podchodzić dwie nowe ofiary. Przeturlałam się, aby uniknąć ciosu pierwszego z nich. Potem kopnęłam drugiego, nadchodzącego z naprzeciwka. Zaczęła rytmicznie napinać i kręcić rękoma. Obdarłam sobie przy tym skórę, ale się uwolniłam. Zaczęłam rozwiązywać nogi, ale ktoś chwycił mnie za ramiona. Ugryzłam go w rękę i mnie puścił, a ja wylądowałam twardo na ziemi. Nie miałam czasu wrócić do poprzedniej czynności bo pierwszy z pachołków już się podniósł. Sięgnęłam za nogę gościa, u którego zostawiłam mój ślad zębów i pociągnęłam. Jak to się okazało, był to ten typ, który śmiał nazwać Godspielta dowódcą. Wylądował na ziemi uderzając się przy tym w głowę, a ja wyjęłam nóż zza jego paska. ~No co? Zazwyczaj tam się nosi noże... ~Rzuciłam w nadchodzącego wroga. Trafiłam z udo. Zgiął się próbując wyciągnąć ostrze. Uwolniłam jedną nogę i wstałam. Zobaczyłam drugiego z nieprzyjaciół i kopnęłam go tą nogą z przywiązanym krzesłem. Podbiegłam do ranionego nożem i ogłuszyłam go prawym prostym. Wyjęłam to nieszczęsne ostrze i uwolniłam moich współtowarzyszy.

 Wyjęłam to nieszczęsne ostrze i uwolniłam moich współtowarzyszy

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

-Nieźle... -wydusił Fryderyk.

-Nieźle? To było świetne! -ekscytowała się Helena. Widać, że była tu od niedawna.

-Chodźmy i zróbmy to, co mieliśmy zrobić. -powiedziałam.

To nie był koniec misji. Mieliśmy jeszcze wykraść dokumenty. Kiedy usłyszałam strzały dochodzące z zewnątrz przyśpieszyłam kroku. Zaczęło się. Teraz my wchodzimy. Tylko... Gdzie? ~W prawo! ~Dobra. ~Teraz w lewo... ~Już... ~I teraz... drzwi powinny być przed tobą. ~Są! Świetna robota! ~No wiem!

-Taz, idź uwolnić mój oddział. Fryderyk zostań na korytarzu i nas osłaniaj. -oboje kiwnęli głowami, a ja ukucnęłam przy zamku.

Próbowałam go wyważyć, zmiażdżyć, zamrozić, roztopić, a nawet rozkręcić! Nic! Nawet rysy! ~Spróbuj rękoma. ~Bo jak nóż nie pomógł to palce pomogą? ~Ja na poważnie... Skup się, wyceluj w zamek i po prostu strzel. ~Ech... I tak nie mam nic do stracenia. Zrobiłam to co mi poleciła... I co? I stałam jak ten debil! ~Więcej cierpliwości... ~Nic się nie... I wtedy coś strzeliło. O matko! Co to było? ~Nieważne... Bierz walizkę i w nogi! ~Już, już!

Wraz z teczką i oddziałem uciekliśmy do lasu nim ktokolwiek zdążył nas wykryć. Znaleźliśmy nasz wóz i gdy wszyscy się zapakowali, szybko stamtąd odjechaliśmy. Byłam z siebie taka dumna! Moja pierwsza misja i na dodatek taki sukces!

Po upływie około dwóch godzin byliśmy na miejscu. Matka jak zwykle na mnie czekała.

-Masz to? -zapytała retorycznie. Widziała, że niosę walizę.

-Mam. -podałam jej przesyłkę.

-Świetnie. -uśmiechnęła się pod nosem i rozejrzała po osobach z grupy C, którzy już wyładowali się z auta.- A na dodatek nikogo nie straciłaś... Wszystkie trzydzieści osób jak pojechało, tak jest. Brawo. To dla ciebie wielki sukces. Możesz iść do siebie.

-Dziękuję. -zasalutowałam z przyzwyczajenia i odmaszerowałam.

To był najlepszy dzień w moim życiu! Wykonałam misję, wykazałam się w trudnej sytuacji, nikogo nie straciłam i jeszcze to dziwne coś, co zrobiłam z zamkiem. Właśnie, co to było? ~Idź spać. Jutro nie będzie tak lekko. ~Moon... ~Przeczucie... Przeczucie moja droga. ~Udajmy, że ci wierzę... Tak czy siak: ta misja to wielki sukces!

Seven: rok zero ~ trenowana na bestięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz