Rozdział VII- Ukryta tajemnica

234 7 0
                                    

DESMOND POV V

                               Opadłem z sił. Poczułem jak cała moja energia upływa ze mnie. Po tym wszystkim upadłem na kolana, nie kontrolując tego. Byłem w pełni świadom tego co się dzieje wokół. Nie mogłem się jednak poruszyć.

  -Desmond wstawaj- mówiła moja dziewczyna.

  -Dante nie udawaj!- powiedziała Elizabeth- Umiesz się przecież uleczyć.

Zatkało mnie. Nie rozumiałem o czym ona mówi. Skupiłem się i zmusiłem moje ciało do regeneracji. Usnąłem na kilka minut- przynajmniej tak mi się wydaje. Przed oczami widziałem las, drzewa o bardzo jaskrawym odcieniu liści. Biegały tam zwierzęta . Wydawały się jakby wesołe, zadowolone z życia. Czułem jak przeze mnie płynie energia natury. Otworzyłem oczy byłem w powietrzu, otoczony kulą białego światła.

 „Znowu to samo” pomyślałem

  -Elizabeth zabierz wszystkich naszych i uciekaj!- wykrzyknąłem.

Dziewczyna posłuchała rozkazu i w ciągu kilku sekund już ich nie było. Kula pomniejszyła się, po czym natychmiast, gwałtownie wybuchła zmiatając z powierzchni wszystko w okolicy. Miałem dość tego wszystkiego. Powoli zbliżałem się ku ziemi. Przed dotknięciem jej postanowiłem użyć nowo nabytych umiejętności. Pomyślałem o Anielicy, o tym, że chce się przy niej znaleźć. Chwilę po tym byłem już w powietrzu. Spadałem jednak pionowo w dół, prosto do oceanu.

  -Rozwiń skrzydła Dante!- krzyczała Elizabeth.

  -Nie wiem jak!- krzyknąłem nadal tracąc wysokość.

  -Zrób to jak wszystko inne- pomyśl o tym!

Skupiłem się na tym. Poczułem przeszywający ból. Białe skrzydła wyrosły mi z pleców. Instynktownie poruszyłem nimi. Wzleciałem do góry. Zatoczyłem kilka beczek i śrub. 

  -Wow! To jest zajebiste!- krzyknąłem z podniecenia.

Jeśli skakaliście kiedyś na spadochronie to wiedzcie, że to nie jest nawet  połowie tak fajne jak latanie na własnych, anielskich skrzydłach. Plecy nie bolały mnie już tak bardzo, ból był do zniesienia.  Podleciałem do Elizabeth, która leciała trzymając w rękach jednego z wilkołaków- był martwy. Nie było jej trudno, gdyż powrócił do ludzkiej formy.

  -Dante musisz sprowadzić Ventiusa, ta wojna wyniszcza nasze szeregi. Zostało już tylko trzech aniołów włącznie ze mną. Demonów też zostało tylko kilku, tym zajmuje się Mary. Wampirów mamy siedmiu, ale większość jest ranna. Mamy co prawda całą watahę wilkołaków po naszej stronie. Dzięki twojemu kumplowi. Ten tutaj- spojrzała na martwe ciało- był alfą innych,  ale był też moim przyjacielem. Dlatego go zabrałam.

  -Rozumiem, chce wiedzieć tylko dlaczego w moim pokoju są magiczne drzwi do skarbca?

  -Musieliśmy się upewnić. Tylko Nefilim może otworzyć takie drzwi i nie wywołać alarm.

  -Czy wy wszyscy nie możecie używać normalnych słów? Czymże jest ten Nefilim?

  -Nefilim to pół anioł- pół demon. Silvia już ci to powiedziała, a tak poza tym, to gdzie ją wysłałeś?

  -Nie wiem, ale nie interesuje mnie to! Chce się tylko wszystkiego dowiedzieć!

  -Mamy długą drogę do przebycia….- tu się zawahała- Czy mógłbyś nas tam przeteleportować?

  -Ja ledwo teleportuje dwie osoby, a ty mówisz o siedmiu!

  -Dante! Zaczerpnąłeś mnóstwo energii z ziemi! Musi ci się udać!

Elizabeth była stanowcza. Wręcz uparta. 

 „Raz kozie śmierć” pomyślałem.

Całe to „skupianie się” jest strasznie nudne, wyobraźcie sobie myśleć najbardziej intensywnie jak tylko umiecie na jeden temat i pomnóżcie to przez dwa. Udało się! Znaleźliśmy się około dziesięciu metrów od naszego „domu”. 

  -Myślę, że czas byś poznał prawdę!

  -Tak, jestem gotowy!

Zaszliśmy kilka kilometrów od stodoły, aż w końcu trafiliśmy na małą budkę, jakby schowek na narzędzia. Wiecie kosiarki, sekatory i tym podobne, ale w środku nie było nic takiego. Znajdowały się tam za to noże z żelaza i z srebra, sztylety z tych samych materiałów, miecze z nie znanego mi metalu. Łuki były naprawdę perfekcyjnie wykonane. na kuszach, bełty ślizgały się bez najmniejszego spowolnienia. Pistolety były skałkowe, ale takie niby słabsze, wolniejsze, ale łatwiej nimi zabić. Nie brakowało tam chyba żadnej broni, nawet wyrzutni rakiet, ale nie przyszliśmy tutaj po broń tylko wyjaśnić tajemnice. Zeszliśmy po drabinie do kamiennej i mokrej piwnicy i, o Boże! Nie zgadniecie! Więcej broni, nie było tutaj żadnych świateł ani pochodni, czy czegoś takiego. Jedyna poświata, która rozjaśniała ten pokój pochodziła od miecza, który był jakby za gablotą z wody i lawy jednocześnie. 

  -Dante usiądź, bo to trochę dłuższa historia…

Usiadłem, a Elizabeth zaczęła opowieść…

Z dziennika Nefilima.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz