Wziąłem głęboki oddech i niepewnie otworzyłem oczy. Wciąż stałem w łazience dotykając czubkiem nosa gładkiej tafli lustra. Przez chwilę miałem wrażenie, że to wróciło, lecz natychmiast rozpoznałem ciepłą, brązową barwę moich tęczówek. Mrugnąłem dla pewności kilka razy i odkręciłem kran. Poczekałem, aż woda stanie się lodowata i zanurzyłem w niej trzęsące się dłonie. Nabrałem do nich wody i obmyłem niestarannie twarz. Pochyliłem się i zacząłem pić ciecz prosto z kranu. Szybko i zachłannie. Byłem wyczerpany. Zakręciłem kran i stanąłem plecami do lustra. Szybkim krokiem opuściłem łazienkę, udając się w stronę salonu. Bezwiednie opadłem na kanapę i zacząłem nerwowo stukać palcami o blat stolika, na którym zazwyczaj kładłem filiżankę gorącej kawy. Tym razem też tam stała, dokładnie w tym samym miejscu. Powoli usiadłem i wyciągnąłem dłoń w jej stronę. Zacisnąłem na niej drżące palce i zbliżyłem ją do ust. Dawno wystygła. Miałem wrażenie, że przełykam lód. Uparcie usiłowałem pić ją przez zaciśnięte wargi. Zrezygnowany odłożyłem ją na podłogę i ponownie ułożyłem się na kanapie. Byłem przemęczony, lecz nie mogłem zamknąć oczu. Znów oddychałem. Powinienem cieszyć się tym oddechem, ale jak to uczynić, kiedy jedyne o czym marzyłem, było zaprzestaniem go?
Spojrzałem na drugi koniec pokoju, gdzie znajdował się mój ulubiony obraz. Nienawidziłem go. Och, owszem, był wspaniały, lecz nie byłem w stanie na niego patrzeć. Przedstawiał on zakochanych. Patrzyli sobie w oczy, a ich ręce były złączone. Ten piękny moment stał się wieczny. O, ironio! Gdy w pustym mieszkaniu obijałem się o ściany i mój wzrok przez przypadek spoczął na nim, próbowałem opanować śmiech. Chwila ciszy. Dłoń automatycznie powędrowała mi do ust. Wyczułem zarost, który zignorowałem. Po sekundzie, a może godzinie, śmiałem się jak wariat. Prawdziwie. Nie mogłem przestać. Otrzepałem spodnie i ruszyłem do kuchni. Rozbawienie zdawało się nie mieć końca. Pod stołem siedział tłusty, brudny szczur, który zajadał stary kawałek chleba. Tak bardzo przypominał mi mnie! Samotny, skulony w kącie. Brudny i niepotrzebny. Poczułem ogromny przypływ żalu i usiadłem obok mojego futrzanego przyjaciela. Podczas gdy on obżerał się chlebem, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem głodny. Gorączkowo myślałem, chichocząc pod nosem. To takie oczywiste. Minęło kilka sekund. W spoconej dłoni ściskałem wyrywającego się szczura, który uparcie próbował mnie ugryźć. Roześmiałem się. Przytrzymałem go obiema rękami i przystawiłem do ust. Wgryzłem się w niego. Czułem jak powoli moje zęby przechodzą przez futro, skórę i kości, aby rozerwać narządy i spotkać się. Zajadałem go niezwykle łapczywie. Łykałem jego brudną krew i brałem coraz większe kęsy. W końcu poczułem satysfakcję. Odrzuciłem jego resztki w kąt i przetarłem oczy. Wszędzie ta cholerna ciecz. Byłem tym zmęczony. Chwyciłem pierwszą, lepszą ścierkę i zacząłem wycierać podłogę, cicho gwiżdżąc. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. W ułamku sekundy zmieniło się w głośne uderzanie w nie pięścią. Schowałem się pod stołem. Ramionami objąłem skulone nogi. Zacząłem się trząść. Płakałem i chichotałem na przemian. Do środka weszło kilku mężczyzn. Ruszyli w stronę sypialni. Na czworakach spróbowałem ich dogonić. Dwóch chwyciło mnie za ramiona i krzyczało coś do mnie. Mój krzyk był głośniejszy. Błagam, tylko nie ona. Wszystko, tylko nie ona - krzyczałem resztkami sił. Nacisnęli klamkę. To było za wiele. Wyrwałem się im i rzuciłem do przodu. Złapałem pierwszego za kostki i zacząłem gryźć. Biłem go na oślep. Jeden z nich wyjął paralizator i przyłożył do mnie. Kątem oka zauważyłem granatowe mundury. Próbowałem splunąć na podłogę, lecz moje ciało doznało niesamowitych wstrząsów. Straciłem przytomność, a ślina powoli ściekła mi po brodzie, aby ostatecznie wchłonąć w koszulkę.
Obudziłem się. Nie byłem w stanie ruszyć żadną kończyną. Ludzie dookoła mamrotali niezrozumiałe dla mnie słowa. Płakałem i śmiałem się na zmianę, nie byli w stanie nic mi zrobić. Podszedł do mnie czterdziestolatek w garniturze. To miłe, że był tak starannie ubrany dla mnie. Osoby, która cuchnęła i miała skarpetki nie do pary. Spojrzał na mnie dokładnie w taki sam sposób, w jaki ja patrzyłem na coś, co przykleiło mi się do buta. Trzymał kurczowo notes w którym szybko coś notował patrząc na mnie. Wyrwał kartkę i rzucił ją na stół. Wychyliłem się w jej stronę, a mundurowi natychmiast wstali. Nie musieli tego robić - kaftan bezpieczeństwa sprawował się doskonale. Notatka głosiła - poderżnął gardło własnej żonie, następnie przyodział ją w suknię ślubną. Żył z nią w ten sposób do momentu pełnego rozkładu ciała. zaawansowana schizofrenia. Kompletnie oszalał przez izolację. Żywił się głównie szczurami.
Podniesiono mnie i zaprowadzono do pokoju z miękkimi ścianami. Nie wiem ile tam przebywałem. Sam ze sobą, znowu. Witaj, stary przyjacielu! Po jakimś czasie znów otworzono drzwi i wywleczono mnie z przyjaznego pomieszczenia. Poddałem się temu, czekałem na rozwój wydarzeń. Usadzono mnie na krześle i założono żelazną czapeczkę. Zaśmiewałem się do rozpuku. Mrożący krew w żyłach śmiech krążył po całym budynku. Nagle rosły mężczyzna pociągnął wajchę. Nastała kompletna cisza.