Rozdział 3

344 35 4
                                    

SŁUCHAJCIE ZDAJĘ SOBIE SPRAWĘ JAK IRYTUJĄCE JEST MÓWIENIE BY KTOŚ DAWAŁ GWIAZDKI I KOMENTOWAŁ, ALE WIERZCIE MI NA SŁOWO, ŻE TO NIESAMOWICIE MOTYWUJE. 

__________________________________

Wyruszyliśmy jak najszybciej mogliśmy. Szłam na samym przodzie, a zaraz za mną podążał Bellamy. Byłam jak w transie, bałam się że możemy nie zdążyć, że stracę moją kochaną siostrzyczkę. Jako dzieci uwielbiałyśmy sobie dokuczać, ale to tylko nas do siebie zbliżyło. Clarke była jedyną osobą na Arce, ba, jedyną we wszechświecie, która wiedziała o mnie dosłownie wszystko. Do czasu. Kiedy Wells - przyjaciel mojej siostry wydał naszego ojca wszystko się skończyło. Nasz tata został ekspulsowany, a Clarke zamknięta za rzekome "obrażanie" strażnika. Od tego czasu znienawidziłam Wellsa jeszcze bardziej, zawsze wydawał mi się podejrzany. Jest zwykłym kłamcą, chamem i prostakiem, tak samo jak jego cholerny tatusiek. Zniszczył mi życie i zapłaci za to. Walnęłam z całej siły w drzewo koło mnie i wrzasnęłam wściekła:

- Cholera! 

- Hope, wszystko w porządku? - zapytał zmartwiony Blake podchodząc do mnie.

- Nic nie jest w porządku! Jakiś pieprzony mężczyzna wymyślił sobie, że mianuje się kanclerzem. Ekspulsował swojego przyjaciela - za rzekomą zdradę. Zamknął Clarke w jakimś cholernym więzieniu... - przerwałam, gdy chłopak najzwyczajniej w świecie mnie przytulił. Postanowiłam, że na chwilę zapomnę jakim zapatrzonym w siebie idiotą jest i mocno oddałam uścisk. 

- Ja nie chcę jej stracić, straciłam już ojca... - załkałam pozwalając sobie na chwilową słabość.

- Będzie dobrze, Clarke wróci do nas cała i zdrowa, zobaczysz. - przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej jeszcze mocniej. 

- Dziękuję... ale proszę zapomnij, że przed chwilą się poruczałam. - uśmiechnęłam się przez łzy. Szybko starłam je kciukiem uśmiechając się złośliwie w jego stronę:

- Wredny chłopczyk jednak ma w sobie coś ludzkiego. - brunet posłał mi tylko zgryźliwy uśmiech i ruszył w dalszą drogę.

Dotarliśmy do rzeki z mojej wizji po około 4 godzinach. Nagle coś poruszyło się w krzakach. Odwróciłam się w tamtym kierunku wyciągając przed siebie prowizoryczną broń zrobioną z ostrego kawałka metalu i długiego, drewnianego patyka.

- Wyłaź! - warknęłam bez zastanowienia. Mentalnie sprzedałam sobie soczystego liścia w twarz, przecież to może być jakiś tubylca, który nie koniecznie mnie rozumie. Jednak po chwili moje zażenowanie zastąpiła czysta radość. Z krzaku wyłoniła się dobrze znana mi blondynka.

- Clarke! - rzuciłam się jej w ramiona uprzednio upuszczając moją "broń".

- Hope, co ty tu robisz? - zapytała widocznie zdziwiona.

- Wyjaśnię wam później, jesteśmy w niebezpieczeństwie. Miałam wizję. Ktoś tu jest. - powiedziałam zdenerwowana. 

- Masz na myśli, że ktoś oprócz nas tu jest? - upewniła się dziewczyna.

- Dokładnie to mam na myśli. Szybko wracajmy. - pośpieszyłam wszystkich, kiedy nagle koło mnie pojawiła się włócznia, dokładnie taka jak ta z mojej wizji.

- Cholera, zaczęło się uciekajmy. - krzyknęłam po czym zaczęłam biec w kierunku z którego przyszliśmy. Zaraz za mną ruszyła cała reszta. 

- Szybciej! -  pogoniłam ich spostrzegając w krzakach dziwnych, ciemnoskórych mężczyzn. Biegliśmy ile sił w nogach co jakiś czas schylając się przed lecącymi na nas od tyłu dzidami. Odwróciłam się czego natychmiast pożałowałam. Wyrżnęłam o wystający korzeń, przeklęłam siarczyście. Wszyscy byli już daleko przede mną, więc na ich pomoc nie mogłam liczyć. Wstałam. Okropny ból przeszył moje ciało. Poczułam ciepłą ciecz spływającą po moim brzuchu. Nie musiałam patrzeć by domyślić się, że otworzyła mi się rana, którą zignorowałam podczas "operacji" Octavi. Przed oczami zaczęły przelatywać mi wszystkie dobre i złe chwile w moim życiu. Nagle z transu wybudził mnie znajomy głos:

- Hope, nie zasypiaj. 

- Bellamy...

______________________

Obudziłam się na czymś miękkim. Otworzyłam delikatnie oczy. "Gdzie ja jestem?" - pomyślałam. Momentalnie przypomniałam sobie wszystko. Powrót na Ziemię, dziwnego aligatora, który zaatakował Octavię, wizję, Clarke, ucieczkę i Bellamy' ego. Wstałam powoli przypominając sobie o otwartej ranie na brzuchu. Odruchowo popatrzyłam na swój brzuch. Był zabandażowany. Jak podejrzewałam Clarke przy nim "majstrowała". Chwila Clarke, czy ona tu w ogóle tu jest? Wyszłam z kapsuły. Zaczęłam się rozglądać kiedy spostrzegłam znajomą sylwetkę:

- Clarke? - powiedziałam, przynajmniej próbowałam bo zamiast tego z mojego gardła wydobył się warkot. Kaszlnęłam i spojrzałam w kierunku, w którym przed chwilą widziałam swoją siostrę.

- Hope, co ty robisz? Masz odpoczywać. - podskoczyłam słysząc za sobą jej głos. Bez słowa przytuliłam ją uśmiechając się. 

- Nic mi nie jest. Jak czuje się Octavia? - zapytałam zmieniając temat.

- Bardzo dobrze, nie zmieniaj tematu. 

- Och no daj spokój, Carpe diem, siostro. - powiedziałam zirytowana jej troską. Była taka sama jak nasza matka, identyczna. Zawsze martwiła się o innych bardziej niż o siebie. Mimo wszystko musiałam przyznać jej rację. Rana na brzuchu dawała o sobie coraz bardziej znać. Odwróciłam się więc w kierunku wraku i zaczęłam iść w jego stronę.

- Widziałaś może Bellamy' ego? - spytałam jeszcze. 

- Jak go zobaczę to powiem mu, żeby do ciebie przyszedł. - skinęłam ledwo widocznie głową i weszłam do kapsuły. Położyłam się na swoim legowisku. Musiałam podziękować Blake' owi za uratowanie mi życia, w końcu gdyby nie on pewnie gniłabym martwa w jakiejś śmierdzącej dziurze. Zaczęłam nucić sobie cicho piosenkę którą śpiewała mi mama. Kiedyś miałam straszliwe koszmary, ale wtedy zawsze przytulała mnie i mi ją śpiewała. Dodawała mi ona odwagi i do tej pory mi pomaga:

 Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru.

Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu
Katedra ją złowiła w sklepienia sieć wysoką
Jak śmierć kamienna bryła
Jak wyrok naw prostokąt.
Jaskółka błyskawica w kościele obumarłym
Tnie jak czarne nożyce lęk, który ją ogarnia.


Jaskółka siostra burzy, żałoba fruwająca
Ponad głowami ludzi, w których się troska błąka
Jaskółka znak podniebny jak symbol nieuchwytna
Zwabiona w chłód katedry przestroga i modlitwa.


Nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą
Lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
Przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła.


Na wieczne wirowanie, na bezszelestną mękę
Na gniazda niezaznanie, na przeklinanie piękna...

Jedna samotna łza spłynęła mi po policzku i zasnęłam...

_______________________________________________


Other Life 🌍 The 100 | ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz