Rozdział nie sprawdzony!
Czułam się jakby wrzucono mnie na głęboką wodę, wcześniej pozbawiając mnie umiejętności pływania. Im głębiej byłam tym trudniej było mi utrzymać powietrze, którego zostawało mi coraz mniej. W końcu poczułam jakby moje płuca zalała woda, ostatecznie pozbawiając mnie życiodajnego tlenu. Zerwałam się gwałtownie, łapiąc łapczywie powietrze. Potarłam pulsujące skronie, zastanawiając się co wydarzyło się przez ostatnią dobę. Zaczynałam wierzyć w to, że jestem przeklęta jakąś klątwą, która sprowadza na mnie wszystkie nieszczęścia tego świata. No bo kto normalny staje twarzą w twarz ze śmiercią kilka dni pod rząd. Rozglądnęłam się wokół.
- Czy ja jestem już w niebie? - zapytałam się na głos.
- Jeżeli mój namiot jest dla ciebie niebem, to chyba nie powinienem mieć nic przeciwko temu. - usłyszałam męski głos dochodzący zza mnie. Wzdrygnęłam się mimowolnie, odwróciłam głowę w jego stronę przyglądając mu się z ciekawością.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Nie pamiętasz mnie? Jestem...
- Bellamy, żartowałam. Niestety. - przerwałam mu patrząc na niego jak na idiotę. Wstałam kierując się w stronę wyjścia z namiotu.
- Co ty robisz? Powinnaś leżeć i odpoczywać. - zdenerwował się.
- Nie zachowuj się tak, jakby obchodziło cię moje zdrowie. - warknęłam zirytowana jego "troską", choć muszę przyznać, że był dobrym aktorem.
- Skąd możesz wiedzieć, że mnie nie obchodzi?
- Jezu Blake, nie zachowuj się jak bachor. - powiedziałam zmęczona ciągłymi kłótniami z chłopakiem. Wyszłam z jego namiotu, wciągając świeże powietrze. Nie wiedziałam dlaczego, ale coś było w nim, co nie pozwalało zostawić mi go w spokoju. Oczywiście mam na myśli odpuszczenie mu kłótni, czy "walnięcie" jakiegoś chamskiego tekstu. Uwielbiałam mu dogryzać jak nikomu innemu. Z natury byłam chamska i bezczelna, ale przy nim te "umiejętności" były jeszcze bardziej "wyostrzone". Rozmyślając nad wszystkim dotarłam do kapsuły. Poszłam do Octavi siedzącej w kącie.
- Hej, co jest? - zapytałam widząc, że jest czymś zmartwiona.
- Eh... nie ważne... - powiedziała cicho.
- Coś cię trapi O., jesteś smutna. To jest ważne. - rzekłam stanowczo.
- Gdybyś zakochała się w kim, z kim nie możesz być... co byś zrobiła?
- Walczyłabym o to, żeby się to zmieniło. - uśmiechnęłam się smutno do brunetki. - Zakochałaś się Octavio, tak?
- Hope, to jest strasznie trudne... On nie jest jednym z nas... On jest mieszkańcem Ziemi, ziemianinem... nikt tego nie będzie tolerował...
- To dlatego ciągle się wymykasz?
- Ja... Skąd ty to wiesz? - zapytała podejrzliwie.
- Przede mną nic się nie ukryje.
- Boże, Hope, przecież Bellamy mnie znienawidzi... wszyscy będą mnie taktować jak zdrajczynię...
- Dlaczego? Bo się zakochałaś? Bo jesteś szczęśliwa? Nikt nie będzie cię za to karał, ani nienawidził.
- Dziękuję ci... - spuściła głowę w dół. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
- Hej, jestem tu, zawsze będę. Jesteś dla mnie jak siostra. - zamknęłam ją w silnym uścisku, który odwzajemniła. Wiedziałam, że tego potrzebowała, potrzebowała kogoś z kim mogłabym porozmawiać, kogoś kto by ją pocieszył i przytulił. Wbrew pozorom byłyśmy do ciebie bardzo podobne - obie silne i zamknięte w sobie. Nie dopuszczałyśmy do siebie obcych ludzi, ufałyśmy tylko paru osobom. Jednak w głębi duszy byłyśmy kruche i słabe...
Po tej szczerej rozmowie udałam się do namiotu Bellamy' ego. Jak już wcześniej się domyśliłam, nie było go w środku. Usiadłam więc na jego legowisku wpatrując się w "sufit" namiotu. Nie zauważyłam nawet kiedy do namiotu wpadł dyszący brunet. Przywarł całym ciałem do wysokiej brunetki, którą widziałam pierwszy raz w życiu nawet nie zorientował się, że siedzę na jego łóżku, które jak się domyślałam chciał zaraz "zaatakować" razem z blondynką. Wstałam ciężko wymijając zdziwionego chłopaka rzucając po drodze ciche:
- Nie przerywajcie sobie... - jak torpeda wypadłam z namiotu wybiegając w stronę lasu. Czy byłam wściekła? Oczywiście, że byłam, ale nie na niego, a na siebie. Co ja sobie wyobrażałam. Najgorsze w tym wszystkim było uczucie pustki i zawiedzenia, które czułam w głębi serca. Co ja gadam, to pewnie skutek uboczny tych wszystkich rzeczy, które ostatnio działy się w moim życiu. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że mogłabym czuć coś do Blake' a. Moje rozmyślenia przerwało znajome rżenie.
- Adamantio? - uśmiechnęłam się smutno widząc zwierze, do którego tak się przywiązałam. - Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę, moje życie jest takie... bezbarwne. Wszystko dzieje się jak w jakimś cholernym filmie akcji, którego autorem scenariusza jest jakiś psychopata na emeryturze. - nie rozumiał, dlaczego mówię do konia, jednak, coś w głębi mówiło mi, że ten mnie rozumie. postanowiłam choć chwilę nie myśleć o swoich problemach. Zwinnie wskoczyłam na grzbiet mojego nowego przyjaciela przytulając się do jego miękkiej grzywy pachnącej sosnami. - Zabierz mnie gdzieś, gdzie będę mogła odpocząć od tego wszystkiego. - powiedziałam sennym głosem mocniej wtulając się w grzbiet rumaka. Zasnęłam w akompaniamencie śpiewu ptaków i cichego rżenia konia...
_______________________
No i mamy kolejny rozdział, co prawda nie jestem nim zachwycona, ale cóż...
Na samym początku chciałabym przeprosić was, że pojawia się tak późno. Plany pokrzyżowała mi trochę choroba, majówka i szkoła, której koniec zaczyna się coraz szybciej zbliżać (i dzięki bogu!). Dziękuję za wszystkie gwiazdki i zachęcam do komentowania, bo jak już wam wiele razy mówiłam - to niesamowicie motywuje!
CZYTASZ
Other Life 🌍 The 100 | ZAWIESZONE
FanfictionOgromne lasy, w których biegały dzikie zwierzęta, zostawiające ślady łap i kopyt na leśnej ściółce. Strome zbocza gór, których szczyty okryte były białą warstwą śnieżnego puchu. Kwieciste łąki, na których zapach kwiatów przyciągał brzęczące owady. S...