Rozdział 6

238 24 0
                                    

Rozdział nie sprawdzony!

Wstałam, kiedy cały obóz spał. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zaraz po wyjściu ze "swojego" namiotu spostrzegłam siedzącego na MOICH kamieniach Bellamy'ego. Nie zamierzałam z nim jednak rozmawiać. Podeszłam w jego kierunku. Zauważył mnie dziwnie mi się przyglądając. Ominęłam go nie zaszczycając go nawet wzrokiem. Czułam na sobie jego wzrok, kiedy przeskakiwałam bale będące umowną granicą naszego obozu. Nagle wśród liści zabłyszczał biały grzbiet. Zerwałam się w jego stronę zwracając na siebie uwagę Blake'a. Podbiegłam do miejsca, w którym przed chwilą zauważyłam zwierzę. 

- Adamantio... - szepnęłam rozglądając się wokół. 

- Ut mistcum... - rzekłam , a wokół mnie pojawiły się tysiące białych płomyków wnikających wewnątrz mojego ciała. Otworzyłam szeroko oczy i ruszyłam w nieznajomą stronę. Coś podpowiadało mi, że to właśnie tam znajdę pięknego konia. Pośród zielonych drzew stał piękny, nieskazitelnie biały ogier. 

- Adamantio! - wyciągnęłam w dłoń w kierunku jego długiej grzywy.  Podniosłam delikatnie nogę, którą przełożyłam przez grzbiet zwierzęcia. Usiadłam na nim szeroko się uśmiechając. Nagle coś poruszyło się w krzakach. "To pewnie Blake" - pomyślałam nie przestając zachwycać się koniem. Jednak po kilku sekundach zmieniłam zdanie. Coś przeszyło moje ramię sprawiając mi tym samym okropny ból. Byłam tak zszokowana, że nawet nie zdążyłam krzyknąć. Zaraz po tym oberwałam czymś w tył głowy. 

- Uciekaj, Adamantio... - wydusiłam z siebie powstrzymując łzy bólu. Coś zaczęło ciągnąć mnie za nogi, kiedy zwierz zarżał dziko kopiąc "przeciwnika". Uścisk na kostce znikł, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Adamantio był niesamowicie mądrym ssakiem. Jakby na potwierdzenie moich myśli koń ruszył galopem w stronę obozu. Osunęłam się na jego kark ciężko dysząc. Czułam, że zaczyna brakować mi powietrza, jakby ktoś zacisnął na mojej szyi niewidzialną linę, która z każdym ruchem zwężała się. 

- Ktoś chce się dostać do środka! - usłyszałam krzyk jakiegoś chłopaka, który jak podejrzewałam pełnił wartę. - Jakaś brunetka na białym koniu... 

- Suńcie się! - usłyszałam znajomy głos. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się mroczki.

- To Hope, idioto! - wrzasnął z furą Bellamy chcąc rzucić się na chłopaka, który przetrzymywał mnie przed "bramą". Ostatecznie straciłam siłę zsuwając się z konia i upadając w błoto.

- Tata? - zapytałam cicho spoglądając w mężczyznę podchodzącego do mnie. Zaraz po tym oślepiła mnie zniewalająca jasność.

_____________________

Biegłam przez zieloną polanę co chwila potykając się o własne nogi. Nie wiedziałam czemu biegnę, jednak byłam pewna jednego, jeśli się zatrzymam to nie będę już miała szansy by ruszyć ponownie. Wbiegłam do dziwnej chatki zatrzaskując głośno drzwi. Zaraz, czy...? Wytężyłam słuch poznając znajomą pieśń:

  Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru
Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu
Katedra ją złowiła w sklepienia sieć wysoką
Jak śmierć kamienna bryła
Jak wyrok naw prostokąt.
Jaskółka błyskawica w kościele obumarłym
Tnie jak czarne nożyce lęk, który ją ogarnia.

Jaskółka siostra burzy, żałoba fruwająca
Ponad głowami ludzi, w których się troska błąka
Jaskółka znak podniebny jak symbol nieuchwytna
Zwabiona w chłód katedry przestroga i modlitwa.

Nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą
Lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
Przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła...

_________________________

Pov. Clarke

- Hope! - rzuciłam się na swoją siostrę przytulając ją mocno. Dziewczyna nie odpowiedziała. Nie ruszyła się nawet o centymetr. Patrzyła przed siebie martwym wzrokiem. W pewny momencie zaczęła mówić zahipnotyzowanym głosem:

- Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru 

Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu
Katedra ją złowiła w sklepienia sieć wysoką
Jak śmierć kamienna bryła
Jak wyrok naw prostokąt.
Jaskółka błyskawica w kościele obumarłym
Tnie jak czarne nożyce lęk, który ją ogarnia.

Jaskółka siostra burzy, żałoba fruwająca
Ponad głowami ludzi, w których się troska błąka
Jaskółka znak podniebny jak symbol nieuchwytna
Zwabiona w chłód katedry przestroga i modlitwa.

Nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą

Lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
Przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła
. - popatrzyłam w jej oczy. Przeraziłam się tym co zobaczyłam. Brunetka miała bowiem całe czarne oczy. Nagle do namiotu wpadł Bellamy, pytając zmartwionym głosem:

- Co z nią...? - przerwał wodząc w jakim jest stanie. - Cholera, wyjaśnisz mi co się z nią ostatnio dzieje? - milczałam nie patrząc na niego.

- Griffin, co ty ukrywasz? - zapytał wkurzony chłopak.

- Jeśli będzie ci ufać, powie ci. Najpierw musisz pokazać, że jesteś wart by ci coś takiego powierzyć. - zdenerwowałam go jeszcze bardziej. Walnął pięścią w metalową ścianę powodując tym straszny huk. Przeniosłam zaniepokojony wzrok na siostrę, która po raz kolejny tego dnia zemdlała, tym razem w moich ramionach. 

- Nie przejmuj się siostrzyczko, jakoś z tego wybrniemy. Razem. - szepnęłam cicho odkładając wiotkie ciało brunetki na posłanie.

_______________________________

Rozdział może nie wczoraj, cóż spóźniłam się o 20 minut, ale mówi się trudno. Pewnie zastanawiacie się po co ciągle pojawia się tekst "Jaskółki uwięzionej". Powiem wam tylko tyle, że jest to znaczący element tej książki. Wszystkiego dowiecie się z czasem. Zachęcam was do komentowania, jeśli macie jakieś tezy na ten temat ;)

Other Life 🌍 The 100 | ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz