Rozdział 5

231 26 2
                                    

Dziś rano złapała mnie ogromna wena, więc bez problemu napisałam ten rozdział. Jutro prawdopodobnie też coś dodam. Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i komentarze, które niesamowicie mnie motywowały, motywują i motywować będą ;) 

- Cholera... - zdążyła tylko powiedzieć zanim do pomieszczenia wszedł ciemnowłosy chłopak:

- Co tu się dzieje? - spytał zdezorientowany patrząc na płomienie wydobywające się z moich dłoni. Przerażona pospiesznie schowałam je za swoje plecy. 

- Blake, przestań wpychać swój nos w cudze sprawy. - warknęła na niego Clarke.

- Bellamy, po co tu przyszedłeś? - zapytałam spokojnie mentalnie dając sobie w twarz za swoją nieodpowiedzialność i nie ostrożność. Jak mogłam być tak głupia i nieważna? Co jeśli ktoś dowie się o mojej "przypadłości"? Co jeśli rzeczywiście jestem w niebezpieczeństwie? Co ja gadam... to ja jestem niebezpieczeństwem. A jeśli wpadnę w jakiś trans i nie będę mogła powstrzymać... tego czegoś? Sama nie wiedziałam jak mam to nazywać... moc, iluzję, chorobę... przekleństwo? Moje rozmyślenia przerwała duża dłoń lądująca na moim ramieniu.

- Hope, możesz mi zaufać. - powiedział cicho Blake.

- To nic takiego. Możesz zostawić mnie samą? Muszę porozmawiać z siostrą. - poprosiłam go niemalże błagalnie. Chłopak zrobił tylko rozczarowaną minę, którą usilnie próbował ukryć pod maską obojętności.

- Pewnie. - odpowiedział chłodno nie patrząc mi w oczy. Poczułam nieprzyjemny dreszcz towarzyszący tonowi jakim się do mnie zwrócił.

- Aha. - odpowiedziałam. 

- Wracając... Wiesz może coś na ten... temat? - tym razem zastanowiłam się co powiedzieć, gdyby w razie czego nikt nie wiedział o co chodzi. Bałam się, ktoś znowu będzie nas podsłuchiwać. 

- Nie mam bladego pojęcia. - powiedziała z nutką rozczarowania, jakby zawiedziona tym, że mogę ją podejrzewać o zatajanie przede mną jakichkolwiek informacji. Delikatnie mówiąc miałam problem. Nie mały, założę się wręcz, że na skalę światową. Wyobraziłam sobie szalonych naukowców zebranych wokół metalowego stołu, do którego byłam przyczepiona paso-podobnymi szczypcami. Potrzepałam głową wyrzucając te obrazy z myśli. 

- Co jeśli ktoś się dowie? Jeśli będą chcieli przeprowadzać na mnie jakieś doświadczenia, albo i gorzej wykorzystają jako broń, która zniszczy świat. Już po raz kolejny? - zaczęłam majaczyć. Poczułam słone łzy spływające po policzkach. Clarke bez słowa objęła mnie ramionami. Jako dzieciaki nazywałyśmy to siostrzanym przytulasem. Nagle do pokoju wpadł roześmiany Finn. Gdy tylko zobaczył w jakim jestem stanie natychmiast zrzedła mu mina. "Pewnie myśli, że Clarke nie będzie miała dla niego czasu, bo będzie mnie ciągle pocieszać." - pomyślałam. Odchrząknęłam.

- To ja już może pójdę. - podniosłam się z podłogi ruszając powoli do kalpy od drabiny.

- Hope, nie musisz, możesz zostać. - powiedziała blondynka.

- Poradzę sobie, siostrzyczko. - uśmiechnęłam się do niej smutno posyłając znaczące spojrzenie Finn'owi. Ten spojrzał na mnie z wdzięcznością i podszedł do mojej siostry przytulając ją od tyłu. Odwróciłam głowę i zeszłam po drabinie. Wyszłam z wraku kapsuły i odeszłam w najbardziej odludne miejsce w obozie. Siedziałam na jednym z wielkich kamieni, znajdujących się w cieniu drzew. "Dlaczego ja?" - żachnęłam się w myślach. Zawsze miałam ogromnego pecha, więc w sumie nikt nie musiał odpowiadać mi na to pytanie. Żałowałam, że nie ma koło mnie kogoś z kim mogłabym szczerze porozmawiać, uzyskać jakąś radę. O matce nie chciałam w tej chwili słyszeć. To ona pozwoliła na to bym razem z Clarke teraz tu była. Miała bardzo wysokie stanowisko w radzie i byłam przekonana, że może to jakoś wykorzystać. Jednak nie zamierzałam dalej rozmyślać nad ludźmi, na których w jakimś stopniu się zawiodłam. Przyłożyłam głowę do chłodnej skały zamykając zmęczone i smutne oczy. Rozłożyłam ręce, jak wtedy kiedy wylądowaliśmy na ziemi, kiedy leżałam na miękkiej, pachnącej trawie. W pewnej chwili poczułam ledwie wyczuwalne muśnięcie w okolicach dłoni. Otworzyłam gwałtownie oczy spostrzegając pięknego, niebieskiego motyla. "Piękny." - pomyślałam. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Rozglądnęłam się wokół upewniając się, że nikt mnie nie obserwuje i szepnęłam:

- Lux... - motyl zabłysł niebezpiecznie błękitnym światłem odlatując w kierunku lasu. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłam za nim. Po dłuższej chwili dotarłam do pięknego drzewa porośniętego mchem. Otaczały go miliony maleńkich motylków błyszczących różnymi odcieniami niebieskiego. Jak zaczarowana wyciągnęłam przed siebie rękę, na której natychmiast przysiadły miliony tych maciupeńkich stworzeń. Nie mogłam powstrzymać zachwytu tym co znajdowało się przede mną. Nagle zza drzewa wyszedł piękny, biały koń. Podeszłam do niego wolno i dotknęłam jego nieskazitelnej grzywy.

- Hej piękny. - uśmiechnęłam się szeroko. Jeśli posiadając te swoje nadnaturalne umiejętności będę spotykać takie piękne stworzenia to naprawdę przestaję mieć coś przeciwko mojej "inności". Ku mojemu zaskoczeniu koń nie bał się mnie ani trochę - co więcej ułożył swój pysk na moim ramieniu. Wyszczerzyłam się jeszcze bardziej. Podrapałam go za prawym uchem, co spotkało jego aprobatą. 

- Adamantio. - powiedziałam nie do końca tak właściwie rozumiejąc co. Magia, moc, sami rozumiecie, to na pewno coś związanego z moją przypadłością. Po lesie rozległ się głośny i gwałtowny szelest. Stanęłam przed koniem tchnięta jakąś nadzwyczajną odwagą. Z krzaków wyszedł Bellamy.

- Blake? Co ty tu do cholery robisz? - zapytałam wściekła orientując się, że chłopak spłoszył konia. 

- Przechodziłem tędy i przypadkiem cię zauważyłem. - skłamał. Skąd to wiem? Jego źrenice znacznie się rozszerzyły. 

- Ta, jasne, bo ci uwierzę. - powiedziałam z irytacją. - Śledzisz mnie, prawda?

- Śmieszna jesteś! Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż łażenie za jakąś małolatą. 

- Aha. Widzę, że stary Blake wraca. - syknęłam z jadem. Dopiero teraz zauważyłam, że zaczęło się ściemniać. Ominęłam tego bipolarnego idiotę i wróciłam do obozu po drodze zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mi dane spotkać tego niesamowitego konia.

"Adamantio"  - pomyślałam nieświadomie...



Other Life 🌍 The 100 | ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz