tertium

401 67 6
                                    

Chanyeol kompletnie stracił poczucie czasu. Gdy tylko jego oczy spotkały się z jarzącymi się za oknem ulicznymi latarniami, a pod plecami poczuł twardą strukturę swojego tapczanu, zrozumiał, gdzie tak naprawdę się znajduje. Uznał to za sukces, pomimo, że nie wiedział, w jaki sposób się tutaj znalazł. Był bezpieczny, lekko roztrzęsiony, ale bezpieczny. I chyba tego uczucia brakowało mu przez te ostatnie kilka godzin. Jedyne, co pamiętał, to ciemnoczerwona ciecz na rękach jasnowłosego oraz jego przerażający, diabelski uśmiech. Z jednej strony był zdruzgotany, zniesmaczony  i przestraszony, lecz z drugiej coś go w tym intrygowało. I powoli zaczynał się w tym zatracać, obserwując pierwsze na niebie gwiazdy i dopalając resztki swojego mentolowego papierosa.

A potem zaczął rozmyślać. Intensywniej, rezolutniej, bardziej rozsądniej. Zaczął zadawać pytania, nie zważając na to, że nie zna na nie odpowiedzi. Po prostu tłumaczył obce sobie czyny, jakby miał wyrzuty sumienia. Nie wiedząc dlaczego, czuł współczucie. I wcale nie dla tego obcego, martwego już mężczyzny. Współczuł Baekhyunowi. I z tych wszystkich emocji, właśnie tej najbardziej się obawiał. Bał się samego siebie. Bał się swoich myśli, więc gdy tylko pierwsze krople zimnej, prysznicowej wody spłynęły po jego ciele, po prostu je wyłączył. Bo tak było łatwiej.

Spojrzał w lustro, lecz nie zobaczył w nim swojego odbicia. Ujrzał jakieś obce ciało, jakby zamieszkał w nim zupełnie inny, nieznany mu człowiek. Może to ten martwy już nieznajomy, którego śmierć miał okazję z odrazą oglądać? Może jego dusza została całkowicie oddana w posiadanie kogoś innego, być może samemu diabłu? Wszystkie jego czyny, zachowania i wspomnienia przeleciały mu przed oczami, lecz on zatrzymywał się tylko przy tych jednych, konkretnych. I ponownie to widział. Krew. Samochód. Gładka skóra. Miał ochotę krzyknąć tak głośno, że jego płuca z niewytrzymałości w końcu by pękły, tak samo jak jego zatrute serce. Bo tak właśnie się czuł, tak to odbierał. Jest zatruty. W jego żyłach płynie słodka trucizna, a on nadal widzi tylko krew, samochód i niepowtarzalny blask w oczach.

Był zmęczony, to mało powiedziane. Był potwornie, niemiłosiernie zmęczony i jedyne, o czym marzył, to sen. Chciał się oderwać od rzeczywistości i gdy tylko wytężył swój umysł, przypomniał sobie, kiedy ostatni raz udało mu się tego dokonać. Otóż, aby się wyłączyć potrzebował tylko jednego. Swojego przestarzałego laptopa i blasku tych oczu, które pamiętał tak dobrze. I być może byłoby mu to dane, lecz przeszkodziło mu w tym kilkukrotne pukanie w drzwi jego małej kawalerki. Chcąc czy nie chcąc, zmuszony był wstać. I gdy już to uczynił, otworzył swoje pomalowane na zielono drzwi i zamarł. Stanęła przed nim osoba, której w ogóle się nie spodziewał. Myślał, że już kompletnie zapomniała o nim w taki sposób, w jaki on zapomniał o niej. A przynajmniej taką miał nadzieję.

- Musisz mi pomóc. - odparła zaraz po tym, jak bez pytania przekroczyła próg jego mieszkania. - Chociaż raz w życiu, musisz mi pomóc.

Chanyeol nie wiedział, co powiedzieć. Nigdy nie widział swojej byłej żony w takim stanie. Była roztargniona i biła od niej aura bezsilności, która niemal otaczała ją całą, wciągając w to jego samego. Jinna zawsze była inna. Optymistka ze zorganizowanym życiem i dobrą przeszłością, której Chanyeol niewyobrażalnie jej zazdrościł. Jedynym jej życiowym błędem był właśnie on i całkowicie zdawał sobie z tego sprawę.

- Mój ojciec zmarł. - odezwała się nagle, a w powietrzu zawisła nieprzyjemna i niezręczna atmosfera. - Nie mam żadnych pieniędzy i zostałeś mi tylko ty.

Wpatrywała się w niego z taką intensywnością, że niemal tym spojrzeniem wypalała dziurę w jego skórze. On to widział. Widział w jej oczach strach, który zawsze starała się ukryć. Nieudolnie. Teraz jej ręce niebezpiecznie się trzęsły, a ona nie wyglądała najlepiej.  Pragnęła tym wszystkim pokazać, jak bardzo jest zrozpaczona, lecz on nie chciał jej wierzyć. Po tym wszystkim, co przeszedł, nie chciał jej nawet widzieć lub słyszeć, a tym bardziej pomagać. A nawet jakby chciał, było to niemożliwe. Sam ledwo wiązał koniec z końcem, żył z jakiś marnych wierszy, które bez wahania sprzedawał. A teraz patrzył na nią i nie mógł uwierzyć. Powoli przestawał wierzyć we wszystko, co do tej pory wydawało mu się naturalne i oczywiste. Zamieniał się w nicość, w której się dusił i rozpadał, kawałek po kawałku.

- Nie mogę. - odezwał się nagle, starając się patrzeć wszędzie, aby tylko nie na jej oczy. - Dobrze wiesz, że nie mogę.

- Chanyeol, błagam. - powiedziała płaczliwym głosem, szarpiąc za kawałek jego koszuli. - Ona tego potrzebuje...

- Przestań! - wrzasnął zdenerwowany, gwałtownie odpychając ją od siebie. - Jak możesz mówić o niej w takim momencie? Jak możesz w ogóle przychodzić tutaj i prosić mnie o jakąkolwiek pomoc? Brzydzę się tobą.

Nie panując nad sobą, uderzył ją. Było to tak odruchowe i chaotyczne, że dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Krew wolno spływała po jej mokrym od łez policzku, a jej nieobecny wzrok błądził po wszystkich kątach pomieszczenia, w którym się znajdowali. Strach. To uczucie znowu zagościło w jej ciele, więc, nie czekając dłużej, bez żadnego słowa wybiegła z mieszkania, zostawiając po sobie jedynie wyrzuty sumienia i rozpacz.

Znowu to zrobił. Ponownie zrobił to, przed czym całe życie uciekał, co zawsze sobie wypominał i przez co nienawidził samego siebie. Stracił kontrolę. A teraz widział tylko krew na swoich dłoniach i poczuł w środku coś, przez co łzy momentalnie pojawiły się w kącikach jego oczu. Zamieniał się w potwora. Zamieniał się w to, co widział parę godzin temu, był taki jak on. A wcale nie chciał taki być. Przecież było to niemoralne, niepodobne do tego, co cały czas układał sobie w głowie. Sprzeczność. W jego umyśle panowała jedna wielka sprzeczność i wspomnienia, które najchętniej po prostu by wymazał. I gdy myślał, że cały świat jest przeciwko niemu, że nie ma już dla niego ratunku, ujrzał światło. Oślepiające światło wydobywające się ze szpary w jego pomalowanych na zielono drzwiach. A potem usłyszał kroki. Nieliczne, ledwo słyszalne kroki, które jeden po drugim prowadziły do środka jego małej kawalerki. Pomimo jego błagań i cichego szlochu, drzwi się otworzyły, a w nich stanęła tajemnicza postać, przez co jego serce lekko przyspieszyło swój rytm. Ponownie go ujrzał. Tym razem nie miał na dłoniach żadnej ciemnoczerwonej cieczy, błysk w jego oczach nie ukazywał tej szaleńczej wyniosłości i satysfakcji, jak ostatnio. Po prostu stanął, spojrzał na niego i coś w tym jego spojrzeniu posiadało to, czego Chanyeol w ogóle się nie spodziewał. Być może było to współczucie, może jakiś wewnętrznie ukryty smutek, nie miał pewności. Wiedział jednak, że z każdym kolejnym krokiem jest coraz bliżej. Był coraz bliżej ciemności, która, czy tego chciał czy nie, niestety go przyciągała.

- Pomyśleć tylko, że uznałem cię za głupca, który nigdy nie doświadczył ciemności. - zaśmiał się gorzko, intensywniej patrząc w jego przestraszone oczy. - Nie sądziłem, że będę w stanie to powiedzieć, a jednak. Ja również nie jestem nieomylny.

A potem widział już tylko czerń.

𝐏𝐨𝐞𝐦 𝐓𝐨 𝐓𝐡𝐞 𝐒𝐰𝐞𝐞𝐭 𝐒𝐞𝐫𝐢𝐚𝐥 𝐊𝐢𝐥𝐥𝐞𝐫 [𝐜𝐡𝐚𝐧𝐛𝐚𝐞𝐤]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz