septima

263 54 12
                                    

Strzał. Krzyk. Krew.

Nie istniało na świecie uczucie, które w jakikolwiek sposób potrafiłoby opisać to, co rozprzestrzeniało się we wnętrzu bruneta. Jego ręce, nogi, całe ciało niesamowicie się trzęsło, lecz w jego umyśle panowała jedna wielka pustka. Obraz był zamglony i niewyraźny, jednak doskonale mógł dostrzec szybko sączącą się krew na twarzy kobiety. Jakby otumaniony, upuścił broń i błyskawicznie padł na kolana. Drżącą, spoconą dłonią lekko przetarł załzawione oczy i gdy jego wzrok zjechał do twarzy nieznajomej, zastygł. Nie mógł wykonać żadnego najmniejszego ruchu. A potem zaczął krzyczeć. Przeraźliwy krzyk wydobył się z jego spierzchniętych ust, w których mógł wyczuć metaliczny posmak krwi. Czuł, jakby ktoś rozdzierał go na strzępy. Wrzeszczał, płakał, robił wszystko, co pomogłoby mu się uspokoić. Nieudolnie. Jego serce zostało wyrwane, zgniecione i zmiażdżone, podobnie jak jego nieistniejąca już dusza. Bo tak to właśnie odebrał. Został pozbawiony duszy. Został wykorzystany i zatruty ciemnością. Został zabity, podobnie jak jego była, martwa już żona, leżąca w kałuży ciemnoczerwonej cieczy.

Zjechał wzrokiem na jej twarz, a później na jej nieporuszające się ciało. Nadal była taka piękna i niewinna jak kiedyś. Z pustym spojrzeniem i bladą, wręcz siną skórą, wyglądała przepięknie. Leżąc w kałuży własnej krwi, wydawała się czymś niezwykłym. Nawet martwa potrafiła wywołać nieporównywalne uczucia we wnętrzu Chanyeola, których nigdy wcześniej by się nie spodziewał. Kochał ją. Niegdyś naprawdę ją kochał, lecz było to uczucie sztuczne. Przepełnione sztucznymi pocałunkami i uśmiechami, wieloma kłamstwami i tajemnicami. Było jak sztuczny kwiat. Piękny, lecz nieprawdziwy.

Jednak Chanyeol nie mógł nic na to poradzić, że w jego umyśle ponownie zawitał jasnowłosy, drobny chłopiec, który był powodem niemal wszystkiego. I właśnie w tym momencie, obserwując swoją byłą, martwą już żonę, zrozumiał. Zrozumiał wreszcie fakt absolutnie oczywisty; coś, co powinno było już dawno zagościć w jego umyśle.

Nienawidził Byun Baekhyuna.

Nienawidził go najbardziej ze wszystkich możliwych istot i wartości. Nienawidził go całego, w każdym aspekcie, w każdym calu i jednostce. Nienawidził jego ciała, jego uśmiechu i jego oczu. Nienawidził go z całych sił i zrobiłby wszystko, aby chociaż raz doznał krztę bólu, który mu zadał.

I nienawidził również siebie, gdyż wiedział, że nigdy nie będzie w stanie go porzucić.

*

Blask księżyca delikatnie otulał skąpany ciszą i mrokiem hotelowy pokój. Łóżko, na którym bezwładnie leżał Baekhyun, było zimne i twarde, lecz nie było to nic nowego. Jasnowłosy już dawno przyzwyczaił się do samotności. Była to rzecz tak naturalna, że z czasem drobny blondyn po prostu do niej przywykł. Jednak tym razem było inaczej. Leżąc pośród rozlewającej się białej pościeli, czekał. I było to coś niezwykle nietypowego w jego naturze. Otóż, Baekhyun nigdy nie miał na kogo czekać. Jego życie było w zupełni samodzielne już od najmłodszych lat. Wychowując się w sierocińcu, prawie w ogóle nie miał kontaktu z ludźmi. Dopiero gdy osiągnął pełnoletność i został brutalnie wepchnięty do świata dorosłych, zdał sobie sprawę, jak wygląda prawdziwe życie. I nie podobało mu się w ogóle. Dlatego postanowił codziennie dobrowolnie zabierać jakąś cząstkę niego. Lecz nie było to w istocie bezpodstawne. Został przez ten świat skrzywdzony i uważał, że sam musi wymierzyć za to sprawiedliwość. Wiele osób myślało, iż jest chory. Lecz on chorobą by tego nie nazwał. Wręcz przeciwnie, uważał, że skoro sam Bóg pozbawił go życia i odczuwania czegokolwiek, należała mu się jakaś rozrywka. I z takim przekonaniem pozbawiał tego życia kolejne nowo napotkane osoby, na których w ogóle mu nie zależało.

Jednak z Chanyeolem było inaczej. Nie wiedział dlaczego, ale gdy ten wysoki chłopak znajdował się wokół niego, czuł w sobie jakąś wyimaginowaną cząstkę człowieczeństwa, którego podświadomie niewyobrażalnie pragnął. Chanyeol był inny niż wszyscy dotąd poznani przez niego ludzie. Był prawie tak samo zanurzony w ciemności, co Baekhyun i właściwie chyba to go tak bardzo do niego ciągnęło. Był też niezwykle przystojny, tego nie dało się ukryć. Lecz Baekhyun nadal nie był w stanie pojąć tego, co dzieje się w jego głowie. Nie wiedział, czy Chanyeol był nim zauroczony, czy może obrzydzony. Jego zachowanie było nad wyraz zmienne, co nieco irytowało Baekhyuna. Mimo wszystko, nie zamierzał mu niczego zarzucać. Fakt, że był obok niego w zupełności mu wystarczał i tylko to miało dla niego jakieś głębsze znaczenie.

Dlatego, gdy tylko usłyszał trzask zamykanych drzwi, na jego twarzy od razu zagościł jakiś podejrzany uśmiech, którego nie potrafił wytłumaczyć. Podniósł się do pozycji siedzącej i z niecierpliwością czekał, aż wysoki chłopak stanie we framudze ich wspólnej sypialni. Jednak, gdy już tamten to uczynił, wyraz twarzy Baekhyuna diametralnie się zmienił. Ręce Chanyeola niemal w całości ubrudzone były cudzą krwią, tak samo jak jego koszula i spodnie. Nieobecny wzrok skupiony miał na Baekhyunie i nie wiedząc czemu, serce jasnowłosego na chwilę się zatrzymało.

- Coś ty najlepszego zrobił? - odparł na jednym tchu Baekhyun, automatycznie podchodząc do wyższego.

- Wykonałem twoje zadanie. - powiedział chłodno Chanyeol, wzrokiem dokładnie skanując lekko przestraszoną twarz jasnowłosego. - I sądzę, że coś mi się za to należy.

Gdy Baekhyun już otworzył usta i miał zamiar coś powiedzieć, Chanyeol wyciągnął z kieszeni błyszczącą, metalową broń, którą jasnowłosy wcześniej mu podarował. Atmosfera między nimi zgęstniała, a otaczający ich mrok zwiększył swoje natężenie. Gdy Baekhyun poczuł na swojej skroni zimny przedmiot, z jego oczu automatycznie wypłynęły pierwsze słone łzy.

- Zdajesz sobie sprawę, kim była ta kobieta? - spytał ironicznie Chanyeol, śmiejąc się pod nosem. - Moją byłą żoną. Zabiłem ją, Baekhyun. I wiesz czyja to wina?

Gorzkie łzy niekontrolowanie spływały po gorących policzkach jasnowłosego, skapując na jego ubrania i podłogę. Mimo panującej ciemności, był w stanie poczuć na sobie przeszywające spojrzenie Chanyeola, który zdawał się nie słyszeć okropnego dźwięku, jaki wydobył się z jego złamanego serca.

- Twoja, Baekhyunie. - kontynuował Chanyeol, mocniej zaciskając spocone dłonie na metalowej broni. - Tylko i wyłącznie twoja. Gdy byłem już na dnie, to ty byłeś tym, który nie pozwolił mi wypłynąć na powierzchnię. Byłeś tym, który sprawił, że bezpowrotnie utraciłem to, co było dla mnie naprawdę ważne. Zabiłeś mnie, Baekhyun. W ten sam sposób, w jaki zabiłeś innych.

Jasnowłosy chłonął każde jego słowo, nie odzywając się ani słowem. Jego blade ciało przeraźliwie się trzęsło, a on pomału rozpadał się na coraz mniejsze kawałki. Słuchał głosu Chanyeola i czuł się martwy, zupełnie jak te wszystkie osoby, których pozbawił życia. Słyszał teraz tylko samą prawdę, o której doskonale zdawał sobie sprawę. Jednak było jeszcze coś, czego się utrzymywał, coś, co dawało mu nadzieję. I były to pojedyncze łzy, powoli spływające po bladej twarzy Chanyeola.

- I wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? - zaszlochał Chanyeol, kompletnie tracąc kontrolę nad tym, co robi. - Że mimo tych wszystkich rzeczy, które w tobie nienawidzę i ciemności, która cię otacza, nie potrafię przestać. Nie jestem w stanie przestać o tobie myśleć, pragnąć twojego głosu, twojego ciała, wszystkiego, co twoje. I nienawidzę tego uczucia z całego serca, wiesz? Nienawidzę go, jednocześnie bezpowrotnie się w nim zatracając.

Metalowy przedmiot już dawno przestał stykać się z rozpaloną skórą Baekhyuna, pozostając odrzucony na zimną podłogę. Na ich twarzach widoczne były smugi rozlanych wcześniej łez, które nawzajem chcieli sobie zetrzeć. Jednak, zamiast tego ich usta złączyły się w słonym i nieszczęśliwym pocałunku, którym chcieli oddać wszystkie kłębiące się w nich emocje. Obaj czuli niezrównaną pustkę, bez końca zatracając się w swoich czynach. Zatapiając się w ciemności, powoli brakowało im tchu, lecz wcale nie potrzebowali powietrza. Potrzebowali tylko siebie.

A potem słyszeli już tylko bicie swoich serc.

𝐏𝐨𝐞𝐦 𝐓𝐨 𝐓𝐡𝐞 𝐒𝐰𝐞𝐞𝐭 𝐒𝐞𝐫𝐢𝐚𝐥 𝐊𝐢𝐥𝐥𝐞𝐫 [𝐜𝐡𝐚𝐧𝐛𝐚𝐞𝐤]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz