Chapitre II - To nie jest zbieg okoliczności

373 28 0
                                    


      Co do...!?

      Co on tutaj robi? Jakim cudem się znowu spotkaliśmy? Przecież kiedy widziałam go po raz ostatni powiedział, że ma nadzieję, iż już nigdy mnie nie zobaczy i że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Problem w tym, że akurat tego mieliśmy dość dużo.

      Nie szukał mnie, to pewne. Gdyby to robił, już lata temu doszłoby do konfrontacji. Poza tym, nawet mnie nie rozpoznał. Ale... Czemu pojawił się dzisiaj? Ze wszystkich możliwych dni w roku, pojawił się akurat dziś i przerwał moją ponurą egzystencję. Dlaczego? Ach, no tak. Zapomniałabym o moim przyjacielu. W końcu to do niego przyszedł Marcel. Oczywiście, że chodziło tutaj o Jules'a. I jego cholerne "Nie wtrącaj się, Aveline. Jestem dorosły i doskonale kontroluję sytuację." Gówno prawda. Niby starszy ode mnie, ale nawet kiedy byłam pijana, myślałam trzeźwiej od niego.

      Gdy zdziwienie i niedowierzanie minęło, na mojej twarzy pojawił się kpiący uśmieszek, a do oczu zagościła obojętność. Devereux, całkowicie zbity z tropu, patrzył to na mnie, to na Templariusza. Sam Marcel zwrócił wreszcie uwagę na moją skromną osobę, ale ani na milimetr nie przesunął szpady, którą jeszcze mocniej trzymał za rękojeść.

      Patrzyłam na tą dwójkę z niemałą satysfakcją. Starałam się jednak tego za bardzo nie okazywać.

- To wy... Wy się znacie? - wyjąkał zszokowany Jules.

      Biedny z niego chłopak, tak swoją drogą. Jego najlepsza przyjaciółka przemilczała najważniejszy i jednocześnie najgorszy fragment swojego życia. Ale co ja mogłam zrobić? Powiedzieć, że ten Templariusz jest moim wrogiem numer jeden?

- Znaliśmy - poprawiłam bruneta, po czym, podpierając się dłońmi, usiadłam na ladzie.

- Aveline... - szepnął niemal bezgłośnie Templariusz i zaraz potem odchrząknął. - Wyglądasz... Inaczej.

      Doskonale zdawałam sobie sprawę, że brudna, spocona i poobijana nie mogę prezentować się jak dama z arystokracji oraz że lata też dają swoje, ale Marcel nie zmienił się ani trochę. No dobra. Trochę jednak tak. Zdecydowanie wydoroślał.

- To zrozumiałe. - Wzruszyłam ramionami. - Minęło prawie 10 lat.

      Między naszą trójką nastała grobowa cisza. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że oprócz nas, w barze nie było ani jednej żywej duszy; zapewne Jack Watters interweniował, żebyśmy mieli spokój. Mówiłam już, że kochany z niego człowiek?

      Po chwili odezwał się Jules, próbując odnaleźć się w tej niecodziennej sytuacji.

- Wybaczcie, ale kompletnie nic nie jarzę. Więc zacznę tak: twoje imię i nazwisko - tu zwrócił się bezpośrednio do Marcela.

      Ten w końcu opuścił swoją rękę, ale nie schował szabli do pochwy. Jedna z tych rzeczy, które nas łączą; też bym trzymała broń w pogotowiu.

- Chwila moment - wypaliłam zanim chłopak zdążył zabrać głos. - Naraziłeś się, cytuję "jebanemu Templariuszowi", i nawet nie postarałeś się dowiedzieć, jak się nazywa!? Jesteś skończonym kretynem, Devereux...

- Tak, tak i co z tego? Zapytałem teraz i dokładnie teraz chcę znać odpowiedź! - Sfrustrowany przeczesał włosy ręką.

      I kolejna chwila ciszy. Jednak tym razem przerwał ją szatyn.

- Je suis Marcel LeClair*.

      Spojrzałam na Jules'a, właściwie nie wiedząc jaka będzie jego reakcja. Wściekać się raczej nie będzie, to nie w jego stylu. przez słowo "wściekać" rozumiem wrzeszczenie na mnie, potłuczenie butelek alkoholu lub spranie Marcela na kwaśne jabłko. Chociaż tego pierwszego i ostatniego nie byłam taka pewna. Spotkałam przepełnione wyrzutem piwne oczy przyjaciela i aż skuliłam się w sobie. Naprawdę wolałam, żeby zaczął mi to wypominać i rzucać we mnie alkoholem. Przynajmniej nie czułabym się tak podle. Na zewnątrz pozostałam jednak tak samo obojętna na wszystko, jak przez całą tą rozmowę.

- Aveline - zaczął ostrożnie - powiedz proszę, że to po prostu zbieg okoliczności, iż ten gość ma takie samo nazwisko, jak ty.

- Przykro mi Jules. Nie mogę. - Pokręciłam przecząco głową.

- Tylko mi nie mów, że wzięłaś z nim sekretny ślub.

- CO!? - krzyknęłam. A razem ze mną drugi LeClair. Spojrzeliśmy na siebie bez słowa, po czym z powrotem wróciłam do mojego przyjaciela.

- Z nikim nie wzięłam potajemnego ślubu, Jules, nie bój dupy. Ale jakby to tak ładnie ująć, to... Jestem od niego młodsza o dwanaście minut.

- Że co!? - tym razem to Devereux się wydarł, a jego oczy o mało nie wyszły mu z orbit. - I dopiero teraz się o tym dowiaduję!?

- Nie drzyj się tak - skarciłam go. - Nigdy nie pytałeś o moją rodzinę.

- Ja nie pytałem!? Nie rób se jaj, LeClair! Oczywiście, że pytałem, ale ty wtedy odpowiadałaś, że nie warto o niej wspominać! Myślałem, iż coś strasznego im się stało i dlatego nie chcesz o tym mówić! Ale ty masz brata bliźniaka, który w dodatku jest Templariuszem, do jasnej cholery!

- ... Fakt - stwierdziłam z lekkim uśmiechem. - Faktycznie tak powiedziałam. Dzięki za odświeżenie mi pamięci.

- Odświeżenie pamięci!? Argh! Kobieto, na Boga, przestań mnie wkurzać, bo zaraz zlecisz z tej lady! Jestem pewny, że to podziała na ciebie kurewsko odświeżająco!

- Dobra, dość tego! - krzyknął Marcel przerywając nam. - Wszystko fajnie i w ogóle, ale nie przyszedłem tu po to, żeby posłuchać kłócącego się starego małżeństwa. Jestem tutaj, żeby, wiecie, zemścić się.

- Nie jesteśmy małżeństwem - sprostował szybko brunet, ale w tonie jego głosu wciąż brzmiała drapieżna nuta. - Tamten arystokrata, którego zwinąłem ci sprzed nosa i tak nie powiedziałby ci nic wartościowego.

- A skąd ty niby wiesz, o co chciałem go zapytać? - Mój brat zrobił krok w stronę Jules'a.

      Atmosfera pomiędzy chłopakami zrobiła się tak gęsta, że mogłabym ją spokojnie nożem kroić. Czy raczej ukrytym ostrzem, ale to tak na marginesie. Zeskoczyłam więc z lady i stanęłam między nimi. Jack zapewne nie życzyłby sobie, żeby któryś z nich skończył martwy w jego barze. Szczerze mówiąc, ja też nie chciałam takiego rozwinięcia zakończenia akcji.

- Hej. hej, hej, panowie. Nikt się tu dzisiaj nie zemści, ani nie wykituje. Bo podejrzewam, że o takiej zemście mówisz, Marcel. - Spojrzałam na brata z ukosa. - Przykro mi, ale nie chcę ryzykować, że już nie wpuszczą mnie do tego baru. Podają tu najlepszą szkocką we Francji i nie zamierzam jej stracić.

- Ale Aveline... - zaczął Devereux. Nie dałam mu jednak dokończyć. Miałam dość przebywania w tym samym pomieszczeniu, co oni obaj.

- Zamknij się, jeszcze nie skończyłam. Na śmierć i życie możecie sobie walczyć poza tym budynkiem, ja nie będę wam przeszkadzać. - Mówiąc to poklepałam obu chłopaków po ramionach i skierowałam się do wyjścia. Po drodze zgarnęłam swój płaszcz i pasy z moim uzbrojeniem.

- I tak po prostu wychodzisz? - zawołał za mną mój bliźniak. Śmieszne, bo zabrzmiało to tak, jakby nie tyle co martwił się o mnie, ale obawiał się, że Jules zaraz rozpęta wojnę.

- Oczywiście, że tak, Marcel. Przecież nie będę cię instruować jak poprawnie trzymać szpadę. - Puściłam mu perskie oko, po czym wyszłam w ciemną noc Créteil.

*Jestem Marcel LeClair


Assassin's Creed: LibertyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz