Chapitre VI - Koniec jest początkiem

237 13 10
                                    

      Ja, Marcel i Jules siedzieliśmy w pokoju w kamienicy, który wynajął mój bliźniak. Devereux zrobił niezły sajgon, kiedy zaproponowałam, żeby przenieść się do naszego mieszkania. Tak więc, koniec końców, zostaliśmy tutaj.

      Pokój nie był duży. Na ścianach, oprócz notatek Marcela, nie było nic, co mogłoby je jakoś ozdobić. Podłoga też nie prezentowała się przyzwoicie: tam i ówdzie zauważyłam plamy po, prawdopodobnie, wylanym winie, a kilka desek zniknęło ze swoich miejsc i ich obecne położenie owiane jest tajemnicą.

      Wystrój był raczej skromny; jednoosobowe łóżko, szafka nocna, biurko, krzesło oraz stolik z dużą misą i dzbankiem.

      Jednym słowem... Przepraszam, trzema słowami, bida z nędzą.

      Siedziałam na biurku i machałam nogami w powietrzu. Mój brat zajął sobie łóżko, a Jules krzesło tuż obok mnie. Wszyscy staraliśmy się wymyślić odpowiedzi na cztery pytania: Kim jest Joueur? I tamten elegancik? O co, do diabła, chodzi z tą wiadomością i zadaniem? Oraz moje ulubione: Że co do cholery!?

      To znaczy, kto myślał, ten myślał. W naszej dwuosobowej "drużynie" to zwykle była działka Jules'a. Ja byłam tą, która po prostu wykona zadanie. Proste? Proste.

      Ale... Tym razem było nas troje i to mnie coś tknęło.

- Jules - zaczęłam i pstryknęłam palcami - czy zauważyłeś klamrę od paska tamtego gościa?

      Przyjaciel spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

- Nie. A co?

      Na mojej twarzy powoli zaczął pojawiać się triumfalny uśmiech zwycięzcy.

- W takim razie leć po tą swoją magiczną księgę symboli - rozkazałam. - Zdaje się, że wpadłam na coś, co pomoże nam zrobić krok naprzód.

      Hmm... Dlaczego "księga symboli"? No więc dlatego, że to było hobby mojego przyjaciela. Ostatnio jego zainteresowanie tym osłabło, ale był taki czas, kiedy kilka razy dziennie byłam dosłownie atakowana formułkami wyjaśniającymi znaczenie znaków z całego świata. Nie powiem, przywaliłam mu za to nie raz, nie dwa. Ale kto by pomyślał, że nam się to kiedyś przyda?

      Devereux spojrzał na mnie z zaciekawieniem i jeszcze czymś, czego nie potrafiłam rozszyfrować. Skinął mi jednak głową i już po chwili zostałam sama z moim bratem.

- A ty Marcel? Zauważyłeś w tej klamrze coś dziwnego?

- Naprawdę, Aveline? Sądziłem, że mieliśmy raczej dowiedzieć się kim facet jest, a nie oglądać jego cholerny pasek. Ale ty pewnie możesz ze szczegółami opowiedzieć z jakiej skóry i metalu był wykonany, prawda? O tym, co było pod nim też chyba mogłabyś walnąć niezły wykład - burknął.

      Moje nogi momentalnie znieruchomiały. Pomiędzy naszą dwójką zapadło milczenie. Wbiłam w brata oskarżycielskie spojrzenie, po czym zeskoczyłam z biurka i podeszłam do niego. Przez moment nic nie robiłam, ale chwilę później zamachnęłam się i sprzedałam mu mojego popisowego prawego sierpowego. Prawie popisowego, żeby nie było. Potem bez słowa wróciłam na miejsce i znowu zaczęłam wymachiwać nogami.

- Złamałaś mi nos! - krzyknął kiedy dotarło do niego, co się właśnie stało. Pierwsza stróżka krwi właśnie spłynęła po jego brodzie.

      Marcel rzucił się do szafki nocnej i wyciągnął z niej kawałek materiału. Przyłożył go do twarzy, próbując zatamować krwawienie.

- Nie pleć bzdur. Co najwyżej mogłam ci go jedynie trochę naruszyć. Starałam się uderzyć delikatnie, żebyś się zamknął.

- Delikatnie!? - Wkurzony LeClair stanął na nogach. - Ty w ogóle rozumiesz znaczenie tego słowa!?

Assassin's Creed: LibertyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz