Chapitre XIX - Rada wzywa

101 11 5
                                    

Witajcie moi kochani! Przybywam z kolejnym rozdziałem oraz dobrymi wieściami. Ci z Was, którzy nauczeni doświadczeniem mają gdzieś pod ręką chusteczki... Możecie je schować (no chyba, że macie katar lub też przeczytaliście albo obejrzeliście wcześniej jakiś wyciskacz łez) albowiem ten rozdział wolny jest od smutku!

Enjoy!

________________________________________

Gdyby ktoś zapytał mnie, jaki był pogrzeb, wątpię by udało mi się odpowiedzieć. Oczywiście byłam tam, jak chowali Arno Doriana, ale nie chciałam tego pamiętać. Stałam przy jego grobie na Cimetière du Père-Lachaise i myślami byłam w swoim świecie. W świecie, w którym mój Mentor żył, a rewolucja jest tylko mrzonką.

Zdawałam sobie sprawę z ilości Asasynów łączących się tego dnia po stracie Mistrza, a także pragnących wyrazić swoje kondolencje jego rodzinie. Niektórzy wygłaszali przemowy, inni się pocieszali. Camille wraz z Charles'em i Marcelem również dorzucili od siebie kilka słów. Ja nie dałabym rady nic z siebie wykrztusić. Moja przyjaciółka ze łzami w oczach żegnała swojego ojca. A ja nie płakałam. Za dużo łez zostało już wylanych, a wiedziałam, że i na to przyjdzie jeszcze czas.

Jedno było dla wszystkich jasne: straciliśmy przywódcę. Osobę, której potrzebowaliśmy, aby wskazywała nam drogę. Szczególnie teraz, gdy zbliżała się bratobójcza wojna. Mój umysł bombardował mnie gradem pytań. W większości bez odpowiedzi. Kto zastąpi Arno? Komu będzie dane odkryć nasze tajemnice i przypuszczenia? Kto nas zjednoczy, a potem poprowadzi do zwycięstwa?

* * *

Zaraz po uroczystości razem z Babette udałam się do Café Théâtre. Wierzyłam, że Dorian zostawił mi w swoim gabinecie jakąś ostatnią wskazówkę dotyczącą... Czegokolwiek. Zdrajcy lub ostatniego, jeśli nie liczyć elegancika, pachołka Joueura. Cokolwiek by to nie było, na pewno to wykorzystamy. A przynajmniej się postaramy.

Kiedyś bez żadnych obaw wchodziłam do tego gabinetu. Można powiedzieć, że nawet z radością. Jednak ta wizyta była inna. Już nie czułam się tutaj dobrze ze świadomością, że samotnie przemierzam kąty pomieszczenia. Delikatnie, jakby wszystko miało się rozsypać pod moim dotykiem, sunęłam palcami po blacie biurka, oparciu krzesła i różnych papierach. Cały czas miałam wrażenie, że Arno zaraz wyskoczy mi gdzieś i z uśmiechem krzyknie: "Nie smuć się, Ave! Masz przecież swój upragniony cel. Możesz ułożyć tą układankę!". Chyba bym go wtedy spoliczkowała. Nie za jego słowa, ale za to, że by się pojawił, a ja dopiero co wróciłam z jego pogrzebu.

Podeszłam do oszklonych drzwi prowadzących na balkon. Ciężkie granatowe zasłony skutecznie blokowały dostęp światła słonecznego, więc odsunęłam je. Drobinki kurzu tańczyły w powietrzu sprawiając, że niemalże kichnęłam. Obróciłam się tak, by dokładnie widzieć cały gabinet. Co ukryłeś przed innymi Asasynami, staruszku?

Pierwszym, co przyszło mi do głowy było biurko. W mgnieniu oka już przy nim byłam i przeszukiwałam szufladki oraz wertowałam strony książek. Sprawdzałam nawet czy szufladki nie mają czasem fałszywego dna, jednak tam także nie znalazłam nic przydatnego. Potem zajęłam się krzesłem. Po dokładnych oględzinach stwierdziłam, że nie ma w nim nic podejrzanego, oprócz kilku kropelek krwi wsiąkniętych w materiał. Co dalej?

Sprawdzałam czy jakaś deska w podłodze nie jest czasem obluzowana, ale to byłoby zbyt łatwe. Dorian w życiu nic by tam nie ukrył wiedząc, że może to znaleźć pierwsza lepsza osoba wchodząca do gabinetu. Zorientowałam się, iż ostatnim miejscem do którego nie zajrzałam była mała drewniana skrzyneczka z listami od Élise de la Serre. Bałam się ją otwierać. To byłoby trochę tak, jakbym wchodziła z buciorami w jego miłość. Chyba każdy członek Bractwa zostawiał tą skrzyneczkę w spokoju, nie przestawiał jej ani nie dotykał. I to, jak sądzę, było to. Miejsce, w które nikt nie zajrzy. Z jednym wyjątkiem, oczywiście.

Niemalże z czcią podeszłam do szkatułki i z bijącym jak młot sercem otworzyłam wieko. Moim oczom ukazała się pokaźna kupka listów przewiązanych czerwoną wstążką oraz naszyjnikiem z symbolem Templariuszy. Czerwień krzyża zabłyszczała w słońcu, gdy uniosłam wisiorek na wysokość moich oczu. Odłożyłam go na bok i skupiłam się na listach. Pięć z nich napisanych było przez Élise. Reszta to niewysłane odpowiedzi Doriana. Westchnęłam cicho, widząc szeregi poprzekreślanych słów napisanych jego pismem. Nie zamierzałam tego czytać. Już i tak naruszyłam to "sanktuarium" otwierając wieko.

Listy wylądowały tuż obok naszyjnika, kiedy ja wzięłam szkatułkę do rąk i zaczęłam powolutku obracać, szukając jakiegoś ukrytego zamka lub mechanizmu. Raz po raz otwierałam ją i zamykałam, nasłuchując podejrzanych dźwięków. Gdy w końcu coś szczęknęło, utwierdziłam się w przekonaniu, że to właśnie o skrzyneczkę chodziło. A może, pomyślałam, wieko też ma fałszywe dno? Obróciłam ją i ukrytym ostrzem delikatnie podważyłam deseczkę. I faktycznie, był tam list podpisany moimi inicjałami.

Już miałam go otwierać, kiedy usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Moją kartkę schowałam do kieszeni płaszcza, a pozostałe z powrotem w trymiga włożyłam do szkatułki. Wstążkę oraz naszyjnik również. W ostatniej chwili udało mi się wstać i sprawiać wrażenie zaskoczonej otwierającymi się drzwiami.

- Aveline - powiedziała madame Gouze, zaglądając przez na wpół otwarte drzwi. - Przepraszam, że przeszkodziłam, ale właśnie odprawiłam posłańca. Rada ogłosiła natychmiastowe zebranie.

* * *

Kościół Sainte-Chapelle nie pełnił roli tylko i wyłącznie placówki sakralnej. A przynajmniej jego podziemia niezupełnie. Szłam tam sama, ponieważ Babette stwierdziła, że i tak wszystkiego się dowie, a kawiarnia wzywa.

Minęłam hall wejściowy, wspięłam się po schodach, a potem przeszłam prosto do Sali Rady Asasynów. Zagwizdałam cicho na widok zgromadzonych tutaj członków Bractwa. Nowicjuszy tam nie wpuścili, ale i tak ciężko było gdziekolwiek nogę postawić, żeby nikogo nie podeptać. Mimo wszystko zaczęłam przepychać się pomiędzy ludźmi, by znaleźć się jak najbliżej rady. W nieco uszczuplonym składzie, co prawda, ale i tak robili wrażenie.

Czworo Asasynów w długich do ziemi szatach z nasuniętymi głęboko kapturami stało na podwyższeniu i czekali aż wszyscy dotrą na miejsce. Tylko raz przed nimi stałam - w dniu mojego wstąpienia do Bractwa. Z tą różnicą, że wtedy było ich pięcioro: Arno Dorian, Sophie Trenet, Jean-Baptiste Cailloux, Eugène de Lesseps oraz Henriette Delacriox.

Po kilku minutach głos zabrała madame Trenet.

- Bracia i siostry! - zawołała, a cały tłum momentalnie się uciszył. Wszyscy, jak jeden mąż, zwrócili swoje twarze w jej stronę. - Mieliśmy nadzieję tak szybko nie zwoływać was tutaj. Nastał jednak ciężki czas dla Asasynów.

- Straciliśmy naszego Mentora - podjął wątek jeden z mężczyzn. Trudno było mi określić, który z ich dwójki się odezwał. - A zbliża się bitwa, w której my, jako obywatele Francji, staniemy do walki.

- Templariusze wspierają dumnego króla Karola, tym samym stając przeciwko ludności Paryża - dodała kolejna kobieta, madame Delacroix. Miała delikatny głos, ale silny. - I przeciwko nam. Nie możemy być teraz neutralni; musimy opowiedzieć się za nową władzą. Co, jak sądzimy, może wyjść nam na lepsze.

- Dlatego też potrzebujemy jednego głosu, który będzie mówił za nas wszystkich - przemówił ostatni żywy członek Rady. - To jest również powód, dla którego tu jesteście. Do was należy decyzja, kto będzie tymczasowo reprezentował nasze Bractwo.

I zamilkł. Wszyscy milczeli, Na początku wpatrywaliśmy się w Radę mrugając jedynie powiekami i oczekując jeszcze jakichś słów. Nie doczekaliśmy się ich jednak. Czułam wwiercające się we mnie spojrzenia innych Asasynów, ale ja patrzyłam tylko na to podwyższenie. Nie odwróciłam wzroku również wtedy, gdy mój głos przeciął powietrze w Sali niczym armatni wybuch.

- A więc głosujmy... Sophie Trenet, Arno ci ufał. A skoro on uważał cię za godną zaufania, to kim ja jestem, żeby to kwestionować?

Assassin's Creed: LibertyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz