Chapitre V - Posłaniec

290 14 5
                                    

      Minął tydzień, ale nie mogę powiedzieć, że był specjalnie ciekawy czy coś. Tak właściwie, to był diabelnie nudny. Wieczorne obserwacje miasta, podczas których kompletnie nic się nie działo, dłużyły się w nieskończoność. Przez kilka ostatnich nocy myślałam, że zwariuję od tego braku roboty.

      Mój brat, czego ani trochę się nie spodziewałam, został w Créteil. Wynajął pokój w kamienicy, która znajdowała się na tej samej ulicy, co bar Wattersa. Warto zaznaczyć, że od tamtego czasu jakoś więcej czasu przeznaczałam na patrolowanie tamtej dzielnicy. I tu powodem nie był nowy rodzaj alkoholu serwowany w tamtym barze. To było coś w stylu: "Kto wie, co może nawywijać Templariusz otoczony przez Asasynów?".

      Unikaliśmy się. Ja i Marcel. A przynajmniej tak podejrzewałam. Tylko raz widziałam go, kiedy wychodził gdzieś nad ranem. On chyba też mnie wtedy przyuważył, bo ni stąd ni zowąd nagle przyspieszył kroku. Jednak nie śledziłam brata. Po pierwsze: nie było to moim zadaniem, a po drugie: jego zajęcia obchodziły mnie tak bardzo, jak zeszłoroczny śnieg.

      Tego poranka siedziałam na krześle w kuchni, a nogi tradycyjnie oparłam o blat stołu. Przeglądałam gazetę, ale nawet w tym serwisie informacyjnym nie dawali niczego ciekawego. Juste superbe*. Czyli pozostało mi tylko zacząć walić głową w stół i czekać aż wreszcie będzie się coś dziać.

- Dzień dobry mon ami. Czy ustanawiasz nowy rekord w byciu trzeźwą? - zapytał rozbawionym głosem Jules wchodząc do pomieszczenia.

- Wiesz... Myślałam o tym, ale dzisiaj nie moja kolej bawienia się w strażnika sprawiedliwości. Także ten... Moją towarzyszką na ten wieczór będzie szkocka. Naturalnie u Jacka.

      Brunet odsunął jedno z krzeseł i usiadł na nim jak Bóg przykazał. Potem przez chwilę po prostu się we mnie wpatrywał, ale w końcu postanowił zabrać głos.

- Obawiam się, że będę musiał popsuć twoje plany. Dzisiaj wszyscy idziemy na patrol.

      Spojrzałam na chłopaka znad gazety. Czyżby moje modlitwy zostały wysłuchane?

- Wszyscy? To znaczy, że Marcel...

- Też idzie z nami - potwierdził ze skinieniem głowy.

      Zapamiętajcie ludziska dzisiejszy dzień, w którym mój przyjaciel upadł na łeb. Po prostu, kuźwa, upadł na łeb.

      Złożyłam gazetę i odłożyłam ją na blat, a nogi, jak na normalnego człowieka przystało, postawiłam na podłodze.

- Coraz bardziej utwierdzasz mnie w przekonaniu, że z twoim mózgiem jest coś nie halo. Przecież to Templariusz. Nie wiesz, co mu może odwalić - syknęłam.

- No właśnie. I dlatego idziemy wszyscy. Żeby upewnić się, że twój brat stoi po naszej stronie.

      Przez chwilę nic nie mówiłam. Nie wiedziałam co. A poza tym i tak nie miałam szans mu tego pomysłu wyperswadować. Jeśli Devereux się na coś uprze, to nie ma zmiłuj. Zrobi wszystko, aby osiągnąć swój cel i nawet ja mu w tym nie przeszkodzę.

- Nie wyjdziemy na tym dobrze, Jules. Skończymy martwi w jakimś rynsztoku i tyle po nas będzie. - Wstałam od stołu, ze zgrzytem odsuwając krzesło. - Jeszcze zobaczysz, że ten pomysł będzie twoją największą życiową porażką.

      Kiedy tylko to powiedziałam, obróciłam się na pięcie i wyszłam z kuchni.

***

      Zegar stojący na komodzie w salonie wybił godzinę dwudziestą drugą. To oznaczało tylko jedno. Pora rozpocząć zabawę. Czy raczej namawianie Marcela na wyjście z nami. Bo ten kretyn, Jules, nie pomyślał o tym wcześniej.

Assassin's Creed: LibertyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz