Chapitre X - Mistrz i doniczka

193 10 2
                                    

Następnego dnia wybrałam się do mistrza i mentora paryskich Asasynów. Oczywiście nie obyło się bez kłótni z Jules'em, że to on powinien pójść zamiast mnie. Co ciekawe, jego jedynym argumentem było: "Mnie mistrz lubi bardziej niż ciebie i będzie przychylniejszy naszej sprawie jeśli to ja pójdę". Kiedy miałam już dość tego trucia mi dupy, po prostu posadziłam przyjaciela na krześle, a potem przywiązałam do niego sznurkiem. Marcel patrzył na to wszystko z satysfakcjonującym uśmieszkiem. Szybko pożegnałam się z bratem i już po chwili, w akompaniamencie krzyków oraz przekleństw, zmierzałam w kierunku Café Théâtre.

Zatrzymałam się dopiero przed ogromnym budynkiem kawiarni, teatru i kryjówki Asasynów w jednym. Z ulgą stwierdziłam, że nic a nic się tam nie zmieniło. A przynajmniej z zewnątrz. Ale i tak ucieszyło mnie, że chociaż jedna rzecz pozostała nietknięta przez wszechotaczające nas zmiany.

Kiedy tylko przeszłam przez drzwi wejściowe, natychmiast uderzyła mnie elegancja tego miejsca. Czerwone dywany, piękne kryształowe żyrandole i boazeria w kolorze wina ze złotymi zdobieniami. Po prawej stronie sali była scena, teraz ukryta przed wzrokiem klientów przez ciężką kurtynę. Środek zajmowały stoły, przy których tego dnia siedzieli szykownie ubrani mężczyźni i kobiety. Czułam na sobie spojrzenia kilku par oczu, ale nie zwróciłam na nie zbytniej uwagi.

Fakt, miałam na sobie białą koszulę, czarny gorset, niedbale narzucony na to płaszcz, a także spodnie, wysokie buty i broń, czym zdecydowanie nie wpasowywałam się w to miejsce. Wzrokiem szukałam niezbyt wysokiej, zawsze dobrze ubranej kobiety - Babette Gouze. Poznałam ją na początku mojego treningu i szybko stała się ona moją dobrą przyjaciółką. Za każdym razem kiedy chciałam pobyć sama, pomagała mi gdzieś "zniknąć".

Nagle wyrosła przede mną, jak grzyby po deszczu, postać zarządczyni Café Théâtre. Filigranowa szatynka w gustownej czerwonej sukni i z mnóstwem loków na głowie, rzuciła się na mnie, zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku. Cenna rada dla wszystkich: nigdy nie lekceważcie siły żadnej kobiety, dopóki jej nie poznacie.

- Aveline! - krzyknęła melodyjnym głosem. - Nareszcie odwiedziłaś moją kawiarnię! To znaczy niekoniecznie moją, ale to ja się nią zajmuję i w ogóle...

- Babette - wykrztusiłam, tracąc dech. - Super, że się cieszysz, tylko... Ja się tu... Duszę...

Kobieta odsunęła się ode mnie jednak dopiero po chwili. Skorzystałam więc z okazji i zaczęłam łapczywie łapać powietrze. W tym czasie moja przyjaciółka zdążyła obejrzeć mnie dokładnie za wszystkich stron, jakby musiała sprawdzić, jak bardzo zmieniłam się od naszego ostatniego spotkania.

- No, no, no... Wyładniałaś. I w końcu wyglądasz jak normalna kobieta, a nie jak jej cień - oznajmiła, przywołując z pamięci mój widok sprzed lat. Niczym się wtedy nie przejmowałam, a już najmniej moim wyglądem. Tak naprawdę, żyłam tylko po to, aby nauczyć się funkcjonowania w Bractwie. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że był to najgorszy okres w mojej egzystencji.

- Wciąż nie jestem normalna - powiedziałam. - Poza tym, ty chyba trochę się postarzałaś. Przybyło ci zmarszczek i moje piękne oczy dopatrzyły się w twojej wymyślnej fryzurze kilka siwych włosów.

- Milutko - skwitowała z lekkim uśmiechem Babette. - Ale co poradzę? Takie geny.

Kobieta miała około czterdzieści lat i była córką Charlotte Gouze, której złote czasy zajmowania się tym przybytkiem minęły jakieś ćwierć wieku temu. Po jej śmierci to zadanie spadło na moją przyjaciółkę. Zaliczała się ona do "wyjątków", z którymi utrzymywałam stosunki na wyższym poziomie niż koleżeńskie. Większość Asasynów raczej nie lubiła przebywać w moim towarzystwie. Zrobiłam sobie nawet ranking powodów składających się na tą niechęć. Najwyższe miejsce zajmowało zamiłowanie do alkoholu i przekleństw oraz nie przewidywalność.

Assassin's Creed: LibertyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz