Chapitre XV - Melodia śmierci

129 10 8
                                    

      Zrobiliśmy tak, jak planowaliśmy. Ostatecznie jednak nic nie wyszło jak zakładaliśmy. Ale, wszystko od początku.

      Fabryka broni znajdowała się niemalże w centrum Paryża. Nietrudno było się tam wobec tego dostać. Charles i Marcel w przebraniach robotników jako pierwsi weszli na teren zakładu. Po cichu pozabijali wartowników, a następnie dali nam znak, że droga jest wolna. Później do akcji wkroczyła nasza czwórka - ja, Jules, Camille i Emilien. Ale my ubrani byliśmy już w tradycyjne szaty Asasynów. Symbol Bractwa zmieniony w klamrę mojego pasa z każdym krokiem dodawał mi siły i odwagi. Ten sam znak połyskiwał na naszyjniku mojej najlepszej przyjaciółki oraz na pierścieniach chłopaków.

      Tego dnia nie było miejsca na ciszę. Ostrza świstały w powietrzu, zajadle tnąc naszych wrogów. Krzyki przerażonych robotników i strzały z pistoletów mieszały się ze sobą raniąc moje uszy. Nie przejmowałam się tym jednak i dalej zabijałam wchodzących mi w drogę Templariuszy. Śmierć otaczała mnie ze wszystkich stron, a jej końca wciąż nie było widać. Wiedziałam, że skończy się dopiero na Perrocie.

      Devereux, Belcourt, pani Dorian i ja byliśmy niczym czterej jeźdźcy apokalipsy. Nieśliśmy śmierć. Żadnej łaski ani miłosierdzia. Tylko śmierć w najczystszej postaci. Okapujące krwią ostrza, przyspieszony oddech i napędzająca nas zemsta i chęć walki. To właśnie to trzymało naszą drużynę przy życiu. To, oraz umiejętności, bez których już padlibyśmy jak muchy.

      Przechodziliśmy od sali do sali, od korytarza do korytarza i kazaliśmy uciekać pracującym w fabryce ludziom. To nie było już dłużej bezpieczne miejsce.

      Mój brat i Charles dalej się nie pojawiali. Może tak jak i my byli zajęci? Po pewnym czasie strażnicy zaczęli ustępować miejsca wyszkolonym Templariuszom. Jednak mimo zmęczenia i niewielkich raz nie przestawaliśmy walczyć. Wiedzieliśmy bowiem, że gdzie najwięcej wrogów, tam nasz cel.

      I faktycznie tak było. Wpadliśmy w kolejny korytarz i znaleźliśmy w nim pięciu bardzo dobrze uzbrojonych członków Zakonu. Biała przepaska z czerwonym krzyżem zdobiła ramię każdego z nich. Ale co to dla nas? Im zajadlej mnie atakowano, tym bardziej śmiercionośne były moje cięcia i wystrzały. Kiedyś przysięgłam sobie, że ubiję każdego, kto ma coś wspólnego ze śmiercią moich rodziców. I zamierzam dotrzymać słowa.

- Aveline - zaczęła Camille, ciężko oddychając. Jej ukryte ostrze wciąż tkwiło w gardle ostatniego z Templariuszy. - Emilien oberwał.

      Spojrzałam przelotnie na mężczyznę. Grymas bólu wykwitł na jego twarzy gdy dotknął dłonią swojego boku. Pomiędzy palcami zobaczyłam sączący się szkarłat krwi. Niech cię szlag, Belcourt.

- Zostanę z nim, a wy czyńcie honory. - Dziewczyna puściła do mnie oko i podeszła do rannego.

- Tylko tego nie spaprz, LeClair - ostrzegł mnie z rezerwą w głosie. Zupełnie jakby chciał dodać: "Bo drugiej szansy nie dostaniesz". W sensie, że to nie ja będę katem.

      Skinęłam obojgu głową, po czym mój wzrok skierowałam na Jules'a. Uśmiechnął się do mnie delikatnie, ale z widocznym wysiłkiem. Chyba też oberwał, tylko nie chce się przyznać. Nie odwzajemniłam uśmiechu; w moim sercu cały czas grała melodia śmierci, a ostrze łaknęło krwi.

      Obróciłam się i kopniakiem wyważyłam drzwi prowadzące do, jak się okazało, gabinetu Perrota. Był sam, wpatrywał się w okno nie zaszczycając nas swoim spojrzeniem.

Assassin's Creed: LibertyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz