10. Jak to złamałam nogę, gdy...

133 20 2
                                    


 -Jesteśmy-powiedział Wellinger, pod skocznią.

-Po co, przecież Cene jest w domu-odpowiedziałam.

-Cene to tylko przykrywka mojego niecnego planu pozbycia się Krafta i...

-Taka jak od garnka?-spytałam.

-Co?

-No przykrywka.

-A myślałem, że to ja jestem życiowym nie ogarem...

-Spokojnie, to ty mnie zaraziłeś.

-Idziemy skakać!-powiedział po chwili.

-A co z przykrywkami?

-Nieważne, chodź.

-Nein.

-Czemu?

-Bo nie ma dżemu.

-Jest w lodówce.

-Jaki?

-Malinowy.

-A no to spoczko, w takim razie kierunek lodówka!-krzyknęłam i miałam nadzieję, że Andreas nie będzie mnie już męczył, ale nadzieja matka głupich.

-Stój-powiedział i złapał mnie z rękę.

-Co znowu?

-Idziemy na skocznie!

-Nein.

-Używasz częściej niemieckich zwrotów niż ja...Ale nie próbuj odwracać mojej uwagi!

-To chodź po ten dżem i przykrywki.

-Nein i idziemy na skocznie.

-Nein.

-Dostaniesz czekoladę-powiedział zrezygnowany. Cóż kiedyś trzeba się nauczyć asertywności, ale kiedy przychodzi wybierać między czekoladą, a własnym życiem wybór jest oczywisty. Skończyłam, więc koło belki startowej w różowym kombinezonie, kasku Dimonka i jakiś butach.

-Mamy tylko jedne narty-powiedziałam.

-To skoczymy razem!

-NEIN! CZY TOBIE CAŁKIEM ROZUM ODJĘŁO?!

-Dorzucę ci ciastka z milki.

-Ciastka i kawior.

-Niech ci będzie.


Więc tak skończyło się na tym, że lecąc Wellinger zgubił mnie po drodze, a pod skocznią dostał opierdziel od Gregorka i Cenusia. Są za to jeszcze plusy, mianowicie mam kawior, czekoladę, ciastka i przez złamaną nogę co najmniej miesiąc spokoju. Kiedy wróciłam z pogotowia Kratf chciał pogodzić się z Andreasem, ale niestety wyleciał przez okno( tylko z malutką pomocą Wellingera), Domen męczył Cene, bo był zagrożony z przyrki, a Peter zaginą w akcji. Ale co tam mam za zadanie jeszcze zepchnąć ze skoczni Eisenbichlera!

Wellinger wbił mi na chatę?!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz