Rozdział 5

6.7K 559 134
                                    

Thomas

Za pięć pierwsza zjawiam się pod drzwiami domu rodziny Brown.

Co ja tutaj w ogóle robię? Powinienem się nie zgodzić i przekonać nauczycielkę, abym sam opracował temat. Dlaczego ja na to przystałem?

Waham się, czy nie zawrócić, wymyślając jakąś denną wymówkę, albo nic mu nie mówiąc. W końcu biorę głęboki wdech - czuję ból w żebrach – i pukam trzy razy. Słyszę odgłosy krzątaniny, a chwilę później drzwi otwiera mi Nick. Ma na sobie ciemno zieloną koszulkę z niebieskimi plamkami.

- Cześć – uśmiecha się

- Hej – odpowiadam mniej entuzjastycznie.

Wchodzę do środka i ściągam buty. Wychodzimy z wiatrołapu i od razu stajemy w salonie urządzonym w jasnych kolorach, po lewej stronie znajduje się równie jasna kuchnia. Zaraz po przekroczeniu progu wyczuwam ciepłą rodzinną atmosferę, wszędzie walają się ozdobne poduszki, zabawki i puste szklanki, a koc pół leży pół zwisa z pogniecionej sofy. To jest coś zupełnie mi obcego.
Nagle słyszymy szczeknięcie, a sekundę później odgłos psich łap na panelach. Przez drzwi ogrodowe wbiega spory, kudłaty labrador i z wywieszonym językiem biegnie w naszą stronę. Spinam się i cofam o krok, ponieważ mam wrażenie, że zwierzę chce na mnie skoczyć, a ja runąłbym na ziemię przygnieciony jego ciężarem. Na szczęście Nick staje prze de mną i w momencie, w którym pies skacze, łapie go za przednie łapy. Labrador drepcze w miejscu, zamiatając podłogę ogonem. Jego pysk wyraża istną radość.

- Ile razy trzeba ci powtarzać, żebyś nie skakał na ludzi, grubasie? – karci go Nick, a pies nic sobie z tego nie robi i zaczyna wesoło piszczeć.

Szatyn puszcza długowłosego jasnego labradora, a ten podchodzi do mnie. Krąży wokół mnie, obwąchując moje nogi; trąca moją dłoń mokrym nosem, na co się wzdrygam. Czego on ode mnie chce? Pies łasi się i skomli, a jego oczy świecą.

- Nie da ci spokoju dopóki go nie pogłaszczesz – informuje mnie Nick. Uśmiecha się szeroko.

Spoglądam niepewnie na psa. Schylam się i zaczynam głaskać go po głowie. Jego sierść jest miękka i przyjemna w dotyku, a krótkie kosmyki ślizgają się pomiędzy moimi palcami. O ile to możliwe zwierzę zaczyna jeszcze szybciej machać ogonem. Kiedy zabieram rękę z jego głowy, z głośnym hukiem upada na podłogę i przewraca się na plecy. Tarza się po panelach, wygina ciało we wszystkie strony i maślanymi oczami patrzy prosto na mnie.

- Nie daj się wykorzystać – mówi szatyn, tarmosząc psa za pysk. – Lepiej chodź, bo ten debil nie da ci żyć.

Pies skomli cicho, jakby obrażony.

Razem z Nickiem idziemy w kierunku dużego stołu, oddzielającego kuchnię od salonu. Siedzą przy nim dwie dziewczynki. Obie są blondynkami i mają włosy związane w kitkę na czubku głowy. Mają takie same pyzate buzie i śmiejące się oczy. Wyglądają jak dwie krople wody.
Są całe ubabrane kolorowymi farbkami, a ciemny blat stołu nie jest w lepszym stanie. Staję obok nich i patrzę na powstające malunki, są zdeformowane i przepełnione wszystkimi możliwymi barwami, ale przez to urocze. Sprawiają wrażenie śmiejących się.

- Dzień bobry – mówią w tym samym czasie.

- Cz-cześć – jąkam się.

Wszystko tutaj jest takie... Inne, obce. Nie wiem jak mam się zachować. Każdy tutaj się uśmiecha, dom jest żywy i przytulny, czyli kompletne przeciwieństwo mojego i mamy mieszkania. Czuję się jak gówno wśród kolorowych kwiatów.

- Po prawej siedzi Alice, zaś po lewej Lucy. Rodzice pojechali na krótkie zakupy, ale chyba zaginęli w akcji, więc chwilę musimy z nimi posiedzieć. Mają sześć lat i wykonują milion ruchów na minutę, także lepiej nie spuszczać ich z oka – tłumaczy Nick przepraszającym głosem.

Nie pozwolę Ci zniknąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz