Rozdział 8

7.6K 556 303
                                    

Thomas

Budzę się i czuję na twarzy coś włochatego. Wzdycham, a do ust dostaje mi się kocia sierść. Niezadowolony podnoszę Ramsay'a na długość moich ramion i wparuję się w jego zaspane ślepia. Ta mała kulka upodobała sobie spanie w moim łóżku, przez co codziennie rano znajduję go na którejś części mojego ciała. Wczoraj były to nogi, dzisiaj twarz. Jestem ciekaw, czym zaskoczy mnie jutro.
Kot miauczy przeciągle i zaczyna się wiercić, więc kładę go na poduszkę.
Wstaję z łóżka i przeciągam się, czemu towarzyszy strzykanie stawów. Sięgam po telefon, który leży na szafce nocnej. Zegarek na ekranie blokady wskazuje kilka minut po dziesiątej. Chcę odłożyć urządzenie na miejsce, ale wtedy zauważam dzisiejszą datę – czwarty listopada, niedziela.

Niedziela.

„Niedzielę będę miała wolną."

Praktycznie rzucam się w stronę drzwi, a następnie zbiegam ze schodów. Wparowuję do kuchni, w której zastaję mamę.
Kobieta przed czterdziestką o długich, czarnych i prostych włosach. Ubrana w znoszone spodnie dresowe i koszulkę ze spranym logiem parku linowego, w którym byliśmy, kiedy miałem dziesięć lat. Stoi przy kuchence gazowej i smaży jajecznicę.
Mrugam kilkukrotnie, aby upewnić się, że to mi się nie przewidziało.
Nie.
Ona naprawdę tam stoi.

- Thomas, czy tobie jak małemu dziecku trzeba powtarzać, że nie biega się po schodach? Wiem, że nie jest ich za wiele, ale już raz się na nich wywróciłeś i...

Nie daję jej skończyć. W jednej chwili znajduję się przy niej. Obejmuję ją ramionami, chcąc w jak najkrótszym czasie pochłonąć jak najwięcej jej matczynego ciepła. Kiedy równie mocno odwzajemnia uścisk, w jednej chwili cały świat nabiera barw. W kamieniu w mojej piersi tworzy się kolejna, tym razem trochę większa szczelina. Przez nią, w głąb mojego serca wpada ciepło, które rozlewa się po żyłach. Czuję błogi spokój, ciepło i coś jeszcze. Coś, co chyba nazywa się szczęściem; po prostu radością. Od dawna tego nie czułem. Kiedy ostatni raz się cieszyłem? Nie pamiętam. Ale to nie ważne. Teraz liczy się tylko to, że ona jest tu ze mną, że mogę na nią patrzeć, przytulać ją, rozmawiać z nią. Liczy się tylko moja mama.

- Dzień dobry, synku – mówi i choć tego nie widzę, to jestem pewny, że się uśmiecha.

Odsuwam się od niej odrobinę, tak żebym mógł spojrzeć w jej w oczy. Miałem rację – uśmiecha się i jest to jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie kiedykolwiek widziałem.

- Dzień dobry, mamo – odpowiadam i staram się uśmiechnąć delikatnie.

Nie wiem, czy wyszedł bardziej grymas, czy może faktycznie udało mi się uśmiechnąć, ale tę próbę chcę przeznaczyć właśnie mojej mamie. Chcę podarować jej moją pierwszą od śmierci taty próbę szczerego uśmiechu.
Bo w tym właśnie momencie jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Problemy wyparowały. Zniknął Hawkins, pojawiła się Tamara Colton.
Czuję się jakbym nadal śnił.
Mam wrażenie, że to szczęście jest złudne. Bo przecież to tylko ten jeden wyjątkowy dzień. Kiedy będzie dobiegał końca zdam sobie sprawę, jak bardzo ulotne i nieprawdziwe było to uczucie. Pójdę spać, a gdy się obudzę dopadnie mnie szara, okrutna rzeczywistość. Znowu stanę się śmieciem i pośmiewiskiem.
Dzisiaj przymknę na to oko i postaram się korzystać z chwili ciepła i szczęścia, choćby nie wiem jak zgubne by to było.

Ja także czasem potrzebuję dnia odpoczynku. Nic nie warte zera od czasu do czasu też pragną urlopu.

Mama dokańcza smażenie jajecznicy, ja zaś nakrywam do stołu i przygotowuję nam ciepłe napoje. Mojej rodzicielce zaparzam kawy ponieważ, jak to ujęła: „ Bez porannej kawy nie potrafię normalnie funkcjonować". Ja nie przepadam za tym naparem. Jest ohydnie gorzki; kiedy dodaję do niego cukru jest po prostu nie dobry, a z mlekiem to już nie jest kawa. Dlatego zostałem wiernym fanem herbaty, którą mogę pić hektolitrami.

Nie pozwolę Ci zniknąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz