ROZDZIAŁ 1

1.7K 113 155
                                    

Było sierpniowe późne popołudnie. Mimo iż słońce skłaniało się ku horyzontowi, niemiłosierny upał nie ustępował. Raz po raz zawiewał lekki wiaterek bawiący się rudymi włosami chłopaka, który siedział na schodach przed wejściem do przyczepy.

Nastolatek patrzył na cyrk, który niedawno przyjechał do kolejnego miasta. Ostatnie w tym dniu przedstawienie właśnie się skończyło i widzowie powoli opuszczali ogromny kolorowy namiot. Za chwilę powinna wrócić również matka chłopaka.

,,Ciekawe z kim przyjdzie tym razem? Z kolejnym klaunem, akrobatą, a może z poskramiaczem lwów?" pomyślał rudowłosy. Miał też do wyboru: zostać i oberwać kilka ciosów albo ulotnić się na parę godzin i w konsekwencji mieć połamane żebra. Wolał pierwszą opcję.

Gdy później ujrzał swoją matkę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, wstał ze schodów i wszedł do przyczepy. Bystro rozejrzał się po pomieszczeniu. Po lewej stronie był zlew i wisiało kilka szafek, obok znajdowały się drzwi do łazienki. Na wprost niego był pokój jego matki.

Na prawo — jego kącik. Kącik to najodpowiedniejsze słowo. Za przesuwanymi drzwiami znajdował się pokoik. Łóżko zapełniało niemal całą wolną przestrzeń. Była jeszcze tylko mała szafka z ubraniami i okienko.
— Jerome, ty darmozjadzie! Nie stój w przejściu. — Chłopak usłyszał zniecierpliwiony głos matki.

Przesunął się, wpuszczając do środka rodzica i jakiegoś mężczyznę. Chciał pójść do swojego pokoju, ale Lila —
jego matka — cofnęła go.
— Cały dzień próżnowałeś, a nie ma tyle dobrego. Pozmywaj naczynia — powiedziała i razem z nieznajomym udała się do swojego pokoju.

Rudowłosy chłopak podszedł do zlewu i zaczął posłusznie myć naczynia. Zamyślił się i jeden z talerzy spadł na podłogę, rozbijając się. Dźwięk tłuczonego szkła spowodował, że obok nastolatka pojawiła się Lila.

— Jerome, do cholery! Co ty, dzieciaku, wyprawiasz? To już trzeci talerz w tym tygodniu! — wykrzyczała i uderzyła syna w twarz. — Zejdź mi z oczu, bo nie mogę na ciebie patrzeć! Codziennie żałuję tego, że cię urodziłam — powiedziała Lila i pospiesznie wróciła do siebie.

Jerome poszedł do pomieszczenia znajdującego się naprzeciwko
i zasunął za sobą drzwi. Położył się na łóżku i wtulił twarz w poduszkę. Jego ciche łkanie słyszała tylko nadchodząca noc.

×××××
Młoda dziewczyna szła z opuszczoną głową, a jej włosy przysłaniały twarz. Promienie zachodzącego słońca migały wesoło w długopisie, który niosła razem z kilkoma zeszytami
i książką. Pędziła przez pusty dziedziniec. To znaczy wydawało jej się, że jest pusty.

Kilka dziewczyn z pobliskiej szkoły już czekało na nią.
— O, nasz Szalony Kapelusznik idzie. — Usłyszawszy znajomy głos, podniosła głowę. Ujrzała cztery dziewczyny. 

— Co się tak gapisz, Hope Palvin? — spytała jedna z nich. — Przydałaby ci się teraz ta nadzieja, nie? — Blondwłosa dziewczyna zaśmiała się, a reszta paczki służalczo zawtórowała jej.

— Czasami zastanawiam się, po co w ogóle się odzywasz, skoro i tak nie mówisz nic ciekawego — powiedziała spokojnie Hope.
— Alicjo z Krainy Czarów, nie wiesz, że czasami powinnaś milczeć? — spytała blondynka i popchnęła Hope na ziemię.

Reszta dziewczyn zaczęła kopać leżącą.
— Zostawcie ją! — Napastniczki usłyszały głos dozorcy i tchórzliwie uciekły.
Hope podniosła się z ziemi i szybko pozbierała swoje rzeczy.
— Nic ci nie jest? — zapytał mężczyzna, podchodząc do niej.

— Nie. Dziękuję — odpowiedziała Hope i odeszła. Przeszła jeszcze tylko kilka przecznic i dotarła do domu. Definicja domu: oaza bezpieczeństwa związana z ciepłem rodzinnym lub budynek zamieszkiwany przez jakieś osoby. W życiu Hope — zdecydowanie to drugie.

Otworzyła cicho drzwi i — stąpając na palcach — udała się na strych, gdzie znajdował się jej pokój. Rzuciła książki na łóżko, a położyła się na podłodze. Ręce wyprostowała na boki tak, jakby została ukrzyżowana. Wpatrywała się w brudny popękany sufit.

Oczyma wyobraźni widziała piękną biblioteczkę, duże łóżko i okna z widokiem na ogród, ale realia były inne — stara szafka, małe łóżko i jedno okienko dachowe. Hope nagle poczuła się bardzo zmęczona, więc przeniosła się z podłogi na łóżko.

Usnęła po kilku minutach. Jednak nie dane jej było długie spanie. Poczuła pieczenie na wewnętrznej stronie nadgarstków. Gwałtownie wstała.
— Znowu ty?! — powiedziała oskarżycielsko w stronę macochy, która siedziała obok jej łóżka.

Hope spojrzała na swoje ręce. Na nadgarstkach były rany, z których sączyła się krew. Zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju.
— Spójrz — zwróciła się do swojego ojca, który siedział w kuchni. —
Zobacz, co ta baba znowu mi zrobiła. — Pokazała mu ręce.

Ojciec spojrzał na nią z obojętnością.
— Podejrzewam, że dziewczyna ma problemy psychiczne — powiedziała macocha, wchodząc żwawo do kuchni. — Okalecza się. Możliwe, że ma też rozdwojenie jaźni. Trzeba jej pomóc.

— Nie mam już na nią siły — westchnął ojciec nastolatki.
— Nie musisz mieć. Proponuję, abyś wysłał ją do szkoły z internatem. Tam się nią właściwie zajmą. — Kobieta uśmiechnęła
się i objęła od tyłu męża.

Hope powiedziała z udawaną nonszalancją:
— Oczywiście! Jestem chętna. Już się nawet spakowałam.
— Cieszysz się? — spytała ironicznie macocha.
— Wszędzie lepiej niż tutaj. A co do ciebie — zwróciła się w stronę ojca — dziękuję za nieocenione wsparcie.

Wyszła z kuchni i pobiegła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi za sobą, a następnie zablokowała je przysuniętą szafką, ponieważ nie miała nawet klucza. 

Położyła się na łóżko. Dzisiaj bardziej niż zwykle poczuła się samotnie. Wtuliła twarz w poduszkę. Jej ciche łkanie słyszała tylko nadchodząca noc.

×××××
Hej! ❤
Witam wszystkich starych i nowych czytelników. Mam nadzieję, że się polubimy. 😀

Oddana pracy,
xoxoMadness

Bad Bitches & Fuckboys Don't CryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz