ROZDZIAŁ 11

393 12 27
                                    

— Zabiłaś swoją matkę, Hope — powiedziała Barbara.
— Villain — poprawiła machinalnie nastolatka.
— Była nią Susanne Taylor, psychiatra z St. Mary's. Jeśli chcesz wiedzieć: nigdy nie założyła ponownie rodziny, została przy swoim panieński nazwisku, nie opuściła Gotham...

— To już nieistotne. — Hope uniosła rękę. — Teraz przynajmniej wiem, dlaczego wydała mi się znajoma. Przecież codziennie w lustrze widzę tę samą sukowatą twarz — prychnęła poirytowana. — Dziękuję, Barbs. Jesteś wielka i...

Dalszą część jej jakże wyśmienitej wypowiedzi przerwał kobiecy krzyk. Barbara i Jerome wybiegli na korytarz, aby sprawdzić, co się stało. Bo stać się coś musiało.
Po kilku minutach wrócił rudowłosy.

— Mój brat nie żyje — oznajmił.
— O Boże! — przejęła się Villain.
— Bóg umarł — powiedział Jerome. — Jeremiah został poćwiartowany, a jego zwłoki znalazła sprzątaczka.
— Straszne — wtrąciła Hope.
— Znalazła w twoim pokoju.
— Do czego zmierzasz, Jerome?! Nie mam pojęcia, kto mógł... Czekaj, jesteśmy w Arkham! Każdy z wariatów mógł TO zrobić.

Pewnie, kotku, pewnie. A tak na marginesie: trzeba było ukryć gdzieś te zwłoki.

— Jasne — odpowiedział Jerome.
W głębi serca domyślał się jednak, że jego ukochana nie ma czystego sumienia.

No dobra — nie domyślał się. Musiałam mu to wykrzyczeć w umyśle: W kółko jej powtarzasz o kochaniu. Odpłaciła ci chociaż tym samym? A przecież miłość to powolne zamarzanie, Jerome. Jest jak hipotermia. Najpierw czujesz zimno, a później rozlewające i kojące ciepło, które cię zabija.

Podobnym paradoksem jest słowo manslaughter — nieumyślne spowodowanie śmierci — które jest zlepkiem: man's i laughter. Ciągle powtarzasz, że nie ma nic bardziej zaraźliwszego niż śmiech. A choroba weneryczna?

— Musimy go pożegnać w sposób godny wariatów. Miałem kiedyś taki sen: dwie dziewczyny krzątały się przed lustrem. Twarze zakryte miały maskami podobnymi do tych karnawałowych, a ich głowy zdobiły pióropusze. Teraz już wiem, że byłaś to ty i Barbara. Załatwimy wam takie przebrania i pobawimy się w cyrk. — Jerome pociągnął Villain za ręce i poczęli pląsać po biurze.

Pilny obserwator zauważyłby, że dziewczyna nie domyła matkobójczej krwawej plamy, a ty chcesz z nią dzielić szczęście? Niedoczekanie. Nie jest tego warta.
Z a b i j  ją.

Jerome spojrzał z powagą na Hope. Po chwili uśmiechnął się, wyciągnął broń i strzelił w jej kierunku. Jak miło! Dziewczyna upadła na podłogę, brudząc ją trochę swoją krwią. Się umyje. Nikt nie zapłacze.

Pięknie, Jerome, zawsze byłeś moim ulubieńcem. Może spróbujemy wskrzesić Jeremiah'a?

Rudowłosy pokiwał głową. Znów się zgadzamy. Znów jest tak jak dawniej.

Wróci twój braciszek i podarujemy mu szaleństwo. Poszukamy mu też małej sprytnej pomocnicy. Kogoś takiego jak ja.

Nikt nad nimi nie zapłacze.

Nikt nad nami nie zapłacze.

Nikt nad Gotham nie zapłacze.

Nikt nad światem nie zapłacze.

Bad bitches & fuckboys don't cry.

Tylko tak mogę być z tobą szczera.

×KONIEC×

Wiem, że nie każdego usatysfakcjonuje zakończenie, ale cóż... Żyje się dalej!

Żegnajcie,
xoxoMadness

Edit: Parę osób pytało, co się stało z tą niezbyt lotną pracą. Ewoluowała. 

Ten kobiecy głos, który jest narratorem historii, przeważnie mówi w głowie Jerome'a. Jest to jedna z jego jaźni, która oddzieliła się i ,,żyje własnym życiem", wypominając mu różne rzeczy, dając rady etc. Jest bardzo wrednym i sarkastycznym głosikiem, który nienawidzi Hope, bo jest o nią zazdrosny. Później okazuje się, że ten głos-narrator potrafi również komentować wydarzenia, których Jerome nie jest świadkiem (chciałam tu nawiązać do postrzegania świata i innych przez pryzmat zachowań i niedopowiedzeń). Ta nietypowa narratorka odzywa się też do nas, tak jakby jej głos pojawiał się w naszych umysłach (może stać się koszmarem każdego człowieka). Ważną rolę odgrywa zmiana imienia głównej bohaterki i wymiana na linii pacjent-lekarz.

Bad Bitches & Fuckboys Don't CryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz