Chapter 1

2.4K 281 151
                                    


JIMIN 

W jednej chwili szedłem z przyjaciółmi do galerii, zaś w kolejnej świat stał się czarny, a ból głowy był nie do zniesienia. Normalnie odbierałem bodźce świata zewnętrznego, jednak nie potrafiłem się ruszyć, czy chociażby uchylić powieki. Wokoło mnie zapanował chaos. Osoby, z którymi szedłem nie pisnęły nawet słówka. Po krótkiej chwili ktoś mnie podniósł i dosłownie wrzucił do jakiegoś ciasnego pomieszczenia. Dopiero gdy usłyszałem warkot silnika samochodowego zorientowałem się, że to bagażnik. Podłoże wyłożone było czymś miękkim. Gdy zdobyłem się na siłę, uniosłem z trudem głowę, jednak zrobiłem to zbyt gwałtownie, gdyż niemal od razu moje czoło spotkało się z „sufitem".

Syknąłem z bólu, nie mogąc znieść dudnienia wewnątrz czaszki. Potwornie bolała mnie skroń, chociaż w tej chwili cała głowa pulsowała mi tak, jakby miała zaraz wybuchnąć.

Spośród wewnętrznego szumu wydobyła się jedna myśl – pogróżki, które dostawał ojciec – premier kraju – były prawdziwe. Mimo tego, iż miałem swoich ochroniarzy, nie zareagowali, bądź co gorsza to oni zorganizowali to porwanie.

Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, a szczególnie wtedy, gdy samochód jechał po wybojach. Wtedy miałem ochotę umrzeć...

Kiedy w końcu pojazd się zatrzymał, usłyszałem nieznane mi dotąd głosy, później trzaśnięcie drzwiami, aż w końcu ktoś otworzył bagażnik, całkowicie mnie oślepiając.

– O, księżniczka nie śpi – powiedział ktoś o nieprzyjemnym dla ucha głosie. – Zabrać go – warknął do kogoś i odszedł.

Po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do światła dziennego. Mogłem zobaczyć mężczyznę, który wyciągnął mnie z tego niewygodnego miejsca. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne. Był łysy i posiadał niewyobrażalnie duży, charakterystyczny nos. Próbowałem się wyrwać, ale jego niedźwiedzi uścisk mi na to nie pozwolił.

Mężczyzna przerzucił mnie przez ramię i bez słowa ruszył przed siebie. Samochód, którym mnie tu przywieziono nie należał do specjalnie drogich ani wyszukanych. Wprost przeciwnie – wyglądał na takiego, którego miała co czwarta rodzina. Trudno będzie mnie znaleźć...

– Po co to zrobiliście? – zapytałem, nie stawiając najmniejszego oporu, bo i tak nie miałby on sensu.

– Bo twój ojciec napuścił na nas zabójców, wybijając tym samym połowę gangu.

Przyczynił się do czego. Co? O czym mówił ten mężczyzna? Przecież Park Yongmin nie mógł przyczynić się do czegoś takiego. To nie leżało w jego naturze. Mój ojciec był miłym i porządnym człowiekiem...

***

Siedziałem przywiązany do krzesła. Co jakiś czas ktoś przychodził żeby mnie napoić wodą z kranu, czy nakarmić dziwną papką ryżową z suszonymi warzywami. Kiedy miałem potrzebę – odwiązywali mnie i prowadzili do wychodka z japońskim nożem, znanym jako kaiken przy gardle. Pierwsze kilka dni były najtrudniejsze. Co gorsza, nikt o nic nie pytał, jakby nie potrzebowali żadnych informacji, których i tak nie miałem. Po prostu byłem ich maskotką, z której można się śmiać, gdy nieporadnie załatwia swoje potrzeby życiowe.

W każdej chwili mogłem uciec, zastosować techniki taekwondo, czy karate, które trenowałem od przedszkola, ale brakowało mi odwagi. Nie byłem w stanie się przełamać i rzucić na rosłego mężczyznę. Miałem pewność, że ojciec mnie wykupi tak, jak zażądali porywacze, jednak dni mijały, a tląca się we mnie nadzieja zgasła.

Jednak znów zapłonęła szczerym ogniem, gdy usłyszałem za drzwiami krzyki osób sprawujących nade mną pieczę oraz strzały, które je uciszały. Po upłynięciu kilku minut ktoś otworzył wrota. Był to średniego wzrostu chłopak w białej bluzie i tego samego koloru spodniach. Nieskazitelną biel plamiły krople krwi. W rękach trzymał katanę. Kiedyś widziałem podobną w muzeum. Nie sądziłem, że ktoś posługuje się białą bronią w tych czasach.

Chłopak podszedł do mnie i bez słowa przeciął wiążące mnie liny.

– Dziękuję – powiedziałem, ale chłopak podał mi dziwny nóż z wygiętą rękojeścią i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samego.

Ucieszony wolnością wyszedłem na zewnątrz, a moim oczom ukazała się grupa walczących ze sobą ludzi. Walka, w której brał udział mój wyzwoliciel i jakaś dziewczyna wyglądali naprawdę groźnie. Wokoło pola walki latały drony, które co jakiś czas wypluwały serię pocisków na wroga. Stałem osłupiały w miejscu, nie mogąc pojąć ich młodego wyglądu oraz profesjonalizmu, jaki prezentowali.

– Panie Park, nie ładnie tak opuszczać bezpieczne miejsce – powiedział do mnie mężczyzna, który pojawił się znikąd, przykładając mi znienawidzony kaiken do gardła.

– Puść mnie – powiedziałem odważnie, choć tak naprawdę cały drżałem.

– Skoro twój ojciec znowu ich na nas nasłał, oznacza to, że nie zapłaci, więc twoje istnienie nie jest potrzebne.

Przełknąłem zlękniony ślinę. Musiałem działać. Zrobiłem głęboki wdech i ścisnąłem nóż w ręce, by po chwili wbić go w udo porywacza. Ten w odpowiedzi wrzasnął i odsunął się ode mnie, wypuszczając kaiken z ręki.

– No i co zrobiłeś, szmato?! – krzyknął, uciskając zakrwawione miejsce z wbitym nożem. Widok krwi mnie sparaliżował.

Patrzyłem na mężczyznę, jak wyciągał ostre narzędzie z nogi i wlokąc za sobą zranioną kończynę, powoli zbliżał się do mnie. Momentalnie otrząsnąłem się z szoku. Pochyliłem się i chwyciłem za kaiken, lecz mimo to nie mogłem postawić kroku w przód.

– Umierając pewnie będziesz krzyczał, jak twoja siostra, kiedy ją gwałciłem. – Porywacz uśmiechnął się obleśnie.

Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze, jednak coś we mnie pękło. Moja kochana siostrzyczka... Nawet czternastu lat nie zdążyła skończyć. Nie mogłem puścić tego płazem. Ścisnąłem rękojeść ostrza i czekałem, aż mężczyzna podejdzie. Nie miałem pojęcia dlaczego ogarnął mnie całkowity spokój. Czułem się tak, jakby oczy wszystkich skierowały się na moją osobę, a za chwilę miała odbyć się główna scena dramatu.

– Czekasz na śmierć? – dopytał porywacz, będąc na wyciągnięcie mojej ręki. – Nadstaw gardełko. Jedyne co poczujesz to smak krwi, chociaż tego nie jestem pewien.

Gdy zrobił jeszcze jeden krok, wziąłem głęboki oddech i zamachnąłem się ręką, rozcinając jego szyję. Niemal od razu trysnęła krew, babrząc moje i tak brudne ubrania.

Zaraz po tym, jak mężczyzna bezwładnie opadł na ziemię, ktoś za mną zaczął klaskać. Obejrzałem się za siebie, by spojrzeć kto to taki i dostrzegłem dziewczynę.

Ładną dziewczynę.

Trzymała w dłoni dokładnie taki sam pistolet, jaki posiadali policjanci.

– Wiedziałam, że dasz sobie radę – uśmiechnęła się do mnie. – Widzisz, Jungkookie, było warto oddać mu swój nóż.

– Ta – mruknął chłopak, który mnie uwolnił idąc w moją stronę. Myślałem, że się przy zatrzyma i mi pogratuluje, czy coś w tym stylu, lecz on mnie minął tylko po to, żeby odebrać dławiącemu się krwią mężczyźnie swój nóż.

– Wszyscy zdjęci – zawołał ktoś z krzaków. – Misja zakończona.

– Kihyunie! Zobacz, Park Jimin zabił jakiegoś faceta! – pisnęła szczęśliwa. Czy właśnie tak zachowują się współczesne dziewczyny, gdy zobaczą mordercę i jego ofiarę?

Kiedy jeszcze raz spojrzałem na osobę, którą pozbawiłem życia, poczułem odruch wymiotny, a metaliczny zapach krwi sprawił, że zwróciłem cały obiad, padając na kolana.

– Mięczak – prychnął ten cały Jungkook.

Nie polubimy się, choć pewnie w przyszłości nie będę miał z nim do czynienia.

Elite Killers: jjk + pjmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz