Chapter 11

1.4K 236 170
                                    

JUNGKOOK

Czy unikanie kogoś z jakiegoś głupiego powodu miało sens?

W końcu mogłem wszystko zwalić na hormony, które powoli zaczynałem rozumieć. Do dziś uciekałem od tematu moich urodzin. Co się stało, to się nie odstanie. Nie miałem innego wyboru. Wtedy znów poczułem to dziwne ciepło i po prostu pocałowałem krótko Wronę.

W dzień jego urodzin wyszedłem wcześnie rano do lasu na polowanie z Yugiem i wróciłem dopiero późną nocą, kiedy Jimin już spał. Nie chciałem przechodzić przez coś bezsensownego. Mimo że czułem swoje, uważałem, że to tylko zauroczenie, które minie, gdy nie będę dążył do bliskich spotkań z Wroną, dlatego też zawiesiłem nasze treningi do końca roku, mówiąc dyrektorowi, że muszę przyłożyć się do treningów z moją bronią.

Zgodził się pod warunkiem, że przejmę jego treningi z Jiminem, a tym samym stanę się jego nauczycielem, który będzie musiał wystawiać starszemu oceny, według kryteriów, jakie sam mi poda. W czasie, gdy Park trenował, ja skupiałem się na precyzowaniu swoich cięć, raz po raz przecinając kolejne bambusowe tyczki.

Mimo wszystko zachowywałem dystans przez trzy miesiące, jedynie rzucając mu ukradkowe spojrzenia, czy pozwalając sobie na jakikolwiek dotyk, kiedy ten spał. Czy to nie wydawało się jakieś dziwne? Czułem, że za wszelką cenę sobie coś wmawiam, ale nie mogłem pojąć co to takiego było.

Moje głupie zachowanie osiągnęło swój szczyt, gdy w listopadzie pozwoliłem sobie na kolejny pocałunek, który mnie w czymś utwierdził. Byłem zauroczony osobą Jimina, dlatego potrzebowałem czasu, żeby się odkochać i mieć święty spokój.

Dokładnie czternastego grudnia do szkoły przyjechali goście. Siostra Jimina, jego ojciec i chłopak, którego nie miałem zamiaru poznawać. Przyglądał się on Wronie, która naprawdę się zmieniła przez te ostatnie miesiące. Starszy nabrał umięśnienia, a jego rysy odrobinę się wyostrzyły. Widziałem te zmiany. Przecież pamiętałem tego wystraszonego Jimina, którego przywiązano do krzesła i którego musiałem wyswobodzić. Był wtedy delikatny i zamknięty w sobie. W niczym nie przypominał siebie z teraźniejszości. Poza tym...

Naprawdę nie polubiłem przybyłego blondyna. Wydawał się taki... Taki... Nie pasujący tutaj. Gdyby zobaczył mnie z kataną, na pewno zesrałby się w portki.

Czym prędzej pobiegłem z Yugiem do akademika, by przebrać się w swój biały strój. Do paska przypiąłem swoją wierną katanę, po czym ruszyłem do laboratorium, gdzie zostali przyjęci goście.

Wilk oczywiście człapał za mną. Swoją drogą naprawdę urósł i zaczynał przypominać dorosłe osobniki. Gdy wtargnąłem do laboratorium, dotarł do mnie gwar rozmów. Byłem pewien, że byli w zbrojowni, gdzie trzymałem swoją broń.

Nie myliłem się.

Gdy postawiłem krok, w oczy rzucił mi się premier, w stronę którego pokłoniłem się uprzejmie.

– Ach, ty musisz być Jungkook – powiedział mężczyzna. – Tak wiele misji wykonałeś na ocenę celująca, że zapragnąłem cię poznać.

– Jungkookie! – zawołała dziewczyna, której nie znałem. Była podobna do Jimina, więc stwierdziłem, że to jego siostra. Jak zwykle się nie pomyliłem. – Rozmawiałam o tobie z Katarą – uśmiechnęła się szeroko, unosząc dwuznacznie brew, co było raczej w stylu Jimina.

– To fajnie – uśmiechnąłem się nieznacznie, jednak odrobinę skamieniałem, gdy dostrzegłem wysokiego blondyna, który uważnie przyglądał się Wronie.

– A ty to kto? – zwróciłem się do szczupłego chłopaka. Zapewne starszego.

– Kim Taehyung – uśmiechnął się promiennie. – Przyjaciel Jimina... O Boże, co to jest?! – wrzasnął wystraszony, dostrzegając Yuga, który próbował przepchnąć się między moimi nogami do nieznajomych.

– To tylko Yug. Nie bój się go, Taehyungie. W tej chwili jest nieszkodliwy – uśmiechnął się Jimin, mijając swoją siostrę i ojca oraz resztę naszej drużyny, by podejść do mnie i przywołać wilka, który niemal od razu pojawił się przy nim, kładąc uszy.

Nie minęła chwile, a Wrona drapała Yuga za uchem, jakby to był najzwyklejszy kundel.

– To były Jimina – szepnęła mi na ucho Katara.

– No i co? – warknąłem. Nie byłem zadowolony z nabytej informacji. Po co on tu w ogóle przyszedł?

– Nie wiem. Może w końcu cię złamiemy i przyznasz się do miłości – uśmiechnęła się szczerze.

– Marzenia – warknąłem. – Yug, idziemy. Do widzenia, Panie Park – znów się ukłoniłem i opuściłem budynek z niezadowolonym wilkiem u boku. On chciał się głaskać, ale przecież nie taka była jego rola.

On miał atakować, a nie dać się pieścić. Miał takie samo zadanie jak ja. Jego celem było zabijanie, a nie przywiązywanie się do ludzi, którzy mogli umrzeć w trakcie najbliższej misji. Taki już był ten zawód. Każdy narażał swoje życie dla dobra kraju.

Zirytowany wyciągnąłem katanę i uderzyłem ostrzem w pobliskie drzewo. Skoro Jimin sprowadził sobie chłoptasia, to może powinienem przestać czuć cokolwiek? To przecież idealny pomysł. Kiedy zadałem kolejny cios, miecz utknął w korze drzewa, dlatego musiałem szarpnąć z całej siły, żeby go wydostać.

Nikomu nieszkodzące drzewo zostało przeze mnie skaleczone.

Może lepiej będzie uśmiercić pewnego osobnika, którego imię zaczynało się na „T", a kończyło na „G".

– Jungkook, dlaczego się tak denerwujesz, skoro on nic ci nie zrobił? – zapytałem samego siebie, oddając ostatni cios, który ostatecznie wyładował moją irytację.

Gdy schowałem katanę do pochwy, usiadłem na śniegu, co nie było dobrym pomysłem, gdyż po chwili miałem mokry tyłek.

– Zabierz go sobie, Taehyung – warknąłem pod nosek. – Może będę miał święty spokój.

– Ale nie mam zamiaru nikogo ci zabierać – odezwał się ktoś nieproszony. Wstałem ze śniegu i spojrzałem na niespodziewanego gościa, odzianego w gruby płaszcz.

– Masz moje pozwolenie – machnąłem na niego ręką. – Za rok jest nabór do elitarnej jednostki zabójców. Kto wie, czy któryś z nas przeżyje.

– Właściwie przyjechaliśmy nie tylko po to, by odwiedzić Jimina. Pan Park chciał przekazać szkole informacje, dotyczące zagłady jednej z jednostek, która została wysłana do Korei Północnej na zwiad. Wasze zawody odbędą się pierwszego dnia wiosny. Podobno prezydent nie może mieć luk w swoich zaufanych szeregach.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – zapytałem podejrzliwie.

– Minji, siostra Jimina mi to powiedziała. Podobno podsłuchała rozmowę jej ojca z dyrektorem szkoły w Busan. Wracając do Jimina... Proszę cię, dopilnuj, by wyszedł z tego cało, okej?

– Kochasz go? – rzuciłem, bez wcześniejszego przemyślenia konsekwencji.

– Nie mów tego głośno. Pan Park liczy na przedłużenie rodu i nie może się dowiedzieć o orientacji Jimina.

– Ale ja zapytałem się ciebie, a nie jego – brnąłem dalej. – Odpowiesz mi?

– Kiedyś go kochałem, ale los zdecydował za mnie. Jimin został porwany, a nim do tego doszło, zerwaliśmy ze sobą za porozumieniem. Minji mówiła mi, że...

– Proszę, nie kończ zdania – uniosłem rękę. – Powiedz mu, że w razie czego, będę czekał na niego na polanie, okej? On zrozumie.

– W porządku. Trzymaj się mały.

– Nie jestem mały – warknąłem, kładąc dłoń na rękojeści katany.

– Dobra, już dobra – uniósł ręce w przepraszającym geście. – Do zobaczenia następnym razem!

– Nie wiem, czy się zobaczymy – odpowiedziałem ponuro.

– Ja wierzę w to, że jeszcze kiedyś cię zobaczę – uśmiechnął się w ten swój dziwny sposób i wrócił do laboratorium, a ja po chwili ruszyłem w swoją stronę.

Musiałem koniecznie porozmawiać z Jiminem.

Chciałbym mu coś wyjaśnić...

Elite Killers: jjk + pjmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz