— Kot jest chory — mówi Sebastian i mnie irytuje, bo nie lubię, jak mi ktoś stoi nad głową, kiedy siedzę i piszę.Sebastian jest konkretnym facetem. Niewiele mu mogę zarzucić, może właśnie poza tym, że nikt inny mi nigdy nie staje nad głową i nie jęczy o jakimś kocie. Aczkolwiek przyznam, nikt inny nie dzieli ze mną pokoju, a kot jest teoretycznie w połowie mój. Głównie, a właściwie tylko dlatego odchylam się na krześle i patrzę w głąb ciasnego pomieszczenia.
— Kot wygląda w porządku — stwierdzam.
Sebastian wywraca oczami w bardzo charakterystyczny sposób, który nie został nazwany, ale „mój współlokator to jeden wielki ból dupy" w jakiś dziwny, niepokojący sposób zdaje się być świetnym tytułem. Podkreślę więc, dla świętego spokoju, że Sebastain jest wrażliwy i drażliwy i generalnie rzecz biorąc, to nic nie jest moją winą.
— Zwymiotował wczoraj i dzisiaj rano i teraz znowu. I łazi jakoś tak dziwnie — naciska dalej Seba. Zdążył już tyle powiedzieć, że jak go teraz zignoruję, to wyjdzie niezręcznie. — Musimy jechać do weterynarza. Mógł się czymś zatruć.
No i tyle z mojego wolnego popołudnia. Szczerzę tego kota nie lubię, ale podnoszę się z krzesła i wyciągam z szafy plastikowy transporter.
Generalnie rzecz biorąc nie mam nic przeciwko zwierzętom, kotom zwłaszcza. Lubię to wyrafinowane połączenie gracji z byciem kompletnym dupkiem, które te futrzaki opanowały do perfekcji. Tylko że nasz kot – mój i Sebastiana – to jakaś jedna wielka pomyłka.
Sierść ma czarną jak smoła, co uważam za nudne, jest gruby, leniwy i cholerna z niego ciamajda życiowa. Poza tym, w akademiku nie wolno trzymać zwierząt, a ja i Seba znamy się niecałe dwa lata. Nie jesteśmy ani gejowską parą, ani najlepszymi przyjaciółmi, więc po kiego grzyba nam kot?
A no. Mamy pokój na parterze, z widokiem na najbardziej żałosny kawałek podwórka, jaki w życiu poznałem i czarna bestia z jakiegoś powodu postanowiła się, za przeproszeniem, wpierniczać do naszego pokoju za każdym razem, kiedy okno było otwarte. Jak nam zaczął sikać na meble, to zawieźliśmy go na kastrację. Dopiero po fakcie zorientowaliśmy się, że taka akcja zrobi z niego kota trochę mniej bezpańskiego i trochę bardziej, jakby, naszego. Trzeba było zamknąć cholerne okno, zamiast taki cyrk odprawiać.
Sam nie wiem. Może i ja i Sebastian po cichu chcieliśmy mieć kota. Tak czy inaczej, żaden z niego wyrafinowany zwierzak, tylko sterta czarnego futra, mieląca pieniądze jak maszynka do mięsa, przez którą się przepuści banknoty.
Jestem mistrzem porównań, nie dziękujcie.
— Ja wzywam taksówkę, ty go wciskasz do transportera — proponuje Sebastian.
Mierzę go czujnym spojrzeniem. Seba ma brązowe włosy, niebieskie oczy, jest mniej więcej mojego wzrostu, studiuje automatykę i robotykę na politechnice i generalnie rzecz biorąc to ma głowę na karku. Dlatego właśnie próbuje się teraz wymigać od wkładania kota do transportera. Bo nikt, komu życie miłe, nie chce mieć nic wspólnego z tą czynnością.
CZYTASZ
Veronika
SpiritualZanim zaczniemy, chcę jedną sprawę wyjaśnić: opowiadanie napisałem z przymusu. Przysięgam, że mam lepsze rzeczy do roboty. Są jednak takie historie, których nie należy dusić w sobie i trzeba je siłą wyciągnąć na zewnątrz, bo zajmują wśród wspomnień...