Nie uważajcie mnie za egocentryka. Lubię oglądać swoje mentalne wnętrzności, ale widzę także innych i ich flaki. Miałem wątpliwą przyjemność chodzić do gimnazjum z takim chłoptasiem, który nie był w stanie od siebie wzroku oderwać i do dzisiaj wzdrygam się na wspomnienie jego uciążliwej egzystencji, dlatego jeśli macie w sobie choć trochę litości, błagam, nie uważajcie mnie za egocentryka. Z dwojga złego już wolę miano drania.
Nie nazywał się Zygmunt, tylko podobnie, ale z szacunku dla własnych nerwów nie chcę przytaczać jego prawdziwego imienia. Wracam do niego myślami jedynie dlatego, że wspominam od czasu do czasu Veronikę, a Zygmunt, niestety, w ostatnim roku naszej wspólnej edukacji miał z nią trochę do czynienia.
Jego matka była nauczycielką w naszej szkole i pilnowała, żeby nikt o tym nigdy nie zapomniał. Wychowywała maluchy z parteru i czasem na przerwie wysyłała jednego z nich na nasze piętro, żeby dostarczył jej syneczkowi drożdżówkę na śniadanie, jak jakiś gołąb pocztowy.
No nie mógł się, kurwa, chłopak sam pofatygować do sklepiku na dole.
— Jesteś głodny? — dociera do mnie głos Sebastiana.
Jestem zajęty. Zaciskam zęby i kręcę głową
Matka Veroniki też nauczała w naszej szkole, ale to w drugiej kolejności. W pierwszej była niespełnioną artystką. Musiała się jednak zadowolić wciskaniem nam do głów wiedzy z zakresu plastyki i fotografii.
Miała w sobie inną odmianę tej samej energii, która buzowała w jej córce. Myślę, że kiedyś także była dziwna, ale dorosłość to mocno utemperowała. Tak czy inaczej, była kobietą charyzmatyczną, bardzo uzdolnioną, rozsądną, inspirującą i gdyby nie ona, to pewnie nie wylądowałbym na uczelni artystycznej, więc chyba jestem jej coś winien.
Pamiętam ją jako osobę wiecznie nieco zmęczoną, ale też bardzo ciepłą, choć dla Veroniki potrafiła być na oczach całej klasy surowa. Chyba nie mogła znieść wizji, że ktoś ją posądzi o niesprawiedliwość. To nic prostego – nauczać własne dziecko. Zawsze wiąże się z tym ryzyko, że ludzie będą cię oskarżać o faworyzowanie. Jak ktoś jest skończonym egocentrykiem i domaga się śniadania z dostawą pod drzwi klasy, to jest na tego typu uwagi odporny, ale na szczęście taki przypadek mieliśmy tylko jeden.
— A pizza? — rzuca Sebastian, rozwalony na łóżku. — Ja chyba zamówię. Dołączysz się?
Coś mnie zaraz strzeli, przysięgam.
Potem się dowiedziałem, że były prawdziwymi przyjaciółkami – Veronika i jej mama. Ja nigdy nie miałem bliskiej relacji z rodziną. Właściwie nie mam z nią prawie żadnej relacji, więc trudno mi było taką abstrakcję pojąć, ale cieszyło mnie, że mojej przyjaciółce trafiła się zdrowa więź.
No więc tak to, w skrócie, wyglądało.
— Tak czy nie?
CHRYSTE. Odwracam głowę w stronę Seby.
CZYTASZ
Veronika
SpiritualZanim zaczniemy, chcę jedną sprawę wyjaśnić: opowiadanie napisałem z przymusu. Przysięgam, że mam lepsze rzeczy do roboty. Są jednak takie historie, których nie należy dusić w sobie i trzeba je siłą wyciągnąć na zewnątrz, bo zajmują wśród wspomnień...