Na horyzont wypłynął kolejny etap edukacji, który szybko miał się okazać najzabawniejszym czasem mojego życia. Dostałem się do najlepszego liceum w moim mieście i pomachałem mu środkowym palcem, wybierając to drugie w rankingach, bo znacznie bardziej mi się podobało. To pierwsze pachniało zbyt znajomo – pieniędzmi, zepsuciem i rywalizacją.
W ten sposób okazało się, że mam przed sobą trzy lata mijania Veroniki na nowych, ale nadal szkolnych korytarzach.
— Problem? — unoszę brew, odwracając się wreszcie w stronę Sebastiana. Od dobrej minuty czuję, jak chłopak wbija we mnie wyczekujące spojrzenie.
— Powiedziałeś, że idziemy na zakupy — oznajmia z cieniem niezadowolenia.
Wzruszam ramionami.
— Przecież poszliśmy — przenoszę znaczące spojrzenie na siatki pełne artykułów spożywczych, które leżą na ziemi, obok naszych stóp.
— A potem wrócimy do akademika — drąży dalej Seba. Widzę, że nie jest tak naprawdę zły, prędzej zrezygnowany. Przy okazji wydaje mi się teraz także odrobinę spięty, jakby niewygodnie mu się siedziało.
— To jest właśnie droga do akademika — zauważam, ruchem ręki prezentując mu ścieżkę, przy której siedzimy. Uśmiecham się dodatkowo, bo wiem dobrze, że nie znosi, kiedy się tak wymądrzam.
Sebastian przez chwilę nie odpowiada, tylko przygląda mi się, jakby rozważał, czemu w ogóle mnie lubi. Gdybym znał odpowiedź, to bym mu ją natychmiast podrzucił.
Milczę.
— Przez ciebie czuję się stary — oznajmia wreszcie i z jękiem osuwa się niżej, aż jego kark ląduje prawie na wysokości oparcia ławki.
— Nie ma za co — odpowiadam spokojnie.
Siedzimy w parku, z reklamówkami pełnymi jedzenia przy stopach i zewsząd otaczają nas gołębie. Rzucam im co chwilę kawałek bułki. Potem patrzę, jak go pochłaniają.
Mam sentyment do tych ptaków i uważam, że są niedocenione. Człowiek widuje gołębie każdego dnia, w całym mieście, przez co po jakimś czasie przestaje je zauważać. Lubię czasem tak sobie usiąść i się na nie gapić, odkrywając ich egzystencję na nowo.
— Jesteś najdziwniejszą osobą, jaką znam — oznajmia mi Sebastian, odganiając machnięciem dłoni jednego z ptaków od swojego buta.
— Staram się — przyznaję z zadowoleniem. Oboje się uśmiechamy.
Liceum było genialne i mówię to bez ironii. Trafiłem do magicznego mat-fizu, gdzie nie znalazłem prawie ani jednego idioty, ale i tak sporo chętnych do imprezowania. Ja byłem na tym etapie mojego życia, kiedy pomyślałem sobie – pieprzyć to – i puściłem większość hamulców.
CZYTASZ
Veronika
SpiritualZanim zaczniemy, chcę jedną sprawę wyjaśnić: opowiadanie napisałem z przymusu. Przysięgam, że mam lepsze rzeczy do roboty. Są jednak takie historie, których nie należy dusić w sobie i trzeba je siłą wyciągnąć na zewnątrz, bo zajmują wśród wspomnień...