— Więc? Idziesz? — Sebastian narzucił na siebie jeansową koszulę i teraz wygładza jej kołnierz.— Może? — mruczę, wpatrzony w monitor. Naciskam lewy przycisk myszy raz, potem dwa razy szybko i znowu raz.
— Wychodzę — ostrzega mnie Seba. — Teraz. Albo idziesz, albo nie.
Znowu klikam nerwowo. Szyja mnie boli, oczy mnie bolą, mózg mnie boli, a projekt nadal wygląda żałośnie.
— Pieprzyć to — stwierdzam, z głośnym szurnięciem odsuwając się od biurka. — Idę. Daj mi chwilę.
Sebastian krzyżuje ramiona na torsie i opiera się o framugę, patrząc na mnie z wyczekiwaniem, jak krzątam się, wyłączając komputer, szukając portfela i próbując zlokalizować swoją bluzę.
— Kogo mam się spodziewać? — pytam, kiedy idziemy już ulicą, wdychając chłodne, wieczorne powietrze.
— Kilku osób z mojej grupy z algorytmów sterowania. — Sebastian uśmiecha się przebiegle. — Raczej nikogo nie znasz.
— Masz na myśli, że raczej nikogo nie obraziłem? — pytam, bo czytam z jego twarzy lepiej, niż czytałbym z pamiętniczka, gdyby takowy prowadził.
— Chwalmy Pana — odpowiada jedynie, co teoretycznie jest potwierdzeniem.
Jak na wielką instytucję, którą jest politechnika, przystało, studentów są tysiące i Seba co semestr ląduje w różnych grupach z nowymi osobami. Jest osobą towarzyską i wygląda na to, że taki układ mu pasuje.
Z kolei ja, zaszokuję Was, często uchodzę w oczach innych za faceta aroganckiego. Jest to oczywiście kompletną bzdurą. Przyznam, że nigdy nie miałem problemu z wyrażaniem własnego zdania, ale jeśli ktoś bierze sobie moje słowa za bardzo do serca, to przecież nie moja wina.
Cieszę się, że sobie to wyjaśniliśmy. Dążę do tego, że generalnie rzecz biorąc, częsta zmiana kręgów, w których obraca się Sebastian, a ja razem z nim, bywa nam obu bardzo na rękę.
Kiedy wkraczamy do baru, jest już tłoczno. Dochodzi dwudziesta i mamy piątek, co oznacza, że w żadnym lokalu nie znajdzie się wolnego miejsca na więcej niż dwie osoby, jeśli w ogóle. Całe szczęście znajomi Sebastiana siedzą już od jakiegoś czasu przy wielkim stole na piętrze. Dosiadamy się więc do nich i po krótkich powitaniach wstajemy ponownie, żeby pójść po piwo.
Przyznam, że piję alkohol tylko wtedy, kiedy wiem, że mogę się upić. Bycie pijanym sprawia mi przyjemność, mam niezniszczalny żołądek i miewam raczej łagodnego kaca. Popijanie piwka do obiadu wydaje mi się marnotrawstwem pieniędzy i organizmu. Smak jest zadowalający, owszem, ale to samo mogę powiedzieć o zielonej herbacie. Kiedy sięgam po alkohol, to w konkretnym celu.
Nie jest to coś, co mi przeszkadza, ale nie jestem także z tego jakoś specjalnie dumny. Jeśli naszłaby mnie potrzeba, żeby kogoś za to zjawisko obwiniać, nie muszę daleko szukać.
CZYTASZ
Veronika
SpiritualZanim zaczniemy, chcę jedną sprawę wyjaśnić: opowiadanie napisałem z przymusu. Przysięgam, że mam lepsze rzeczy do roboty. Są jednak takie historie, których nie należy dusić w sobie i trzeba je siłą wyciągnąć na zewnątrz, bo zajmują wśród wspomnień...