Ilex aquifolium

1.9K 347 51
                                    

Miałem łzy w oczach, kiedy się z nią żegnałem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Miałem łzy w oczach, kiedy się z nią żegnałem. Duma mnie dzisiaj piecze, gdy o tym mówię, ale po co kłamać? I tak prawie nikt tego nie przeczyta.

Koniec trzeciej gimnazjum zamykał wiele rozdziałów w moim życiu, ale nigdy nie pomyślałbym, że przyjaźń z Veroniką znajdzie się wśród nich. Tak to jednak wyglądało. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że kiedy przestaniemy widzieć się dzień w dzień, siedzieć w tej samej ławce i pracować nad wspólnymi projektami, niewiele nam zostanie. Pech wyskrobał z nas poczucie, że będziemy na zawsze.

To był zwyczajny, głupi dzień – zakończenie roku szkolnego – a mi się chciało płakać, jakby ktoś właśnie umarł. Pamiętam, jak trzymałem ją w ramionach, a pod skórą kąsały mnie rozpaczliwe słowa „zostań, zostań, zostań!", chociaż przecież nigdzie nie wyjeżdżała. Desperacko pragnąłem zatrzymać czas, albo może go nawet cofnąć, zrobić coś, powiedzieć, cokolwiek, żeby tylko móc znów uwierzyć, że Veronika rozumie, będzie obok, wesprze mnie i ocali. Wydawała się trochę bardziej obca niż zazwyczaj, gdy patrzyłem jej w oczy i miałem taki ostatni zryw nadziei. Próbowałem z niej wycisnąć obietnicę, że przez to przejdziemy i będzie tak, jak dawniej. Nie dała się jednak zmusić do wypowiedzenia tych słów. Prawie nic nie powiedziała, bo oboje dobrze wiedzieliśmy, że pewna era właśnie mija i nic już nie będzie takie samo.

Byłem sfrustrowany i cholernie bezradny, bo przecież nic się nie stało. Nie mieliśmy żadnej kłótni, nie było zdrady, nikt nie zrobił nic złego. Nikt nie zawinił, więc nie było za co przepraszać. Nikt niczego nie roztrzaskał, więc nie mieliśmy czego naprawiać. Rozumiecie? Beznadziejność sytuacji polegała na tym, że nie wydarzyło się nic i jednocześnie stało się wszystko. Pech, złe wyczucie czasu, nasze pogmatwane natury i może odrobina jakiegoś tam przeznaczenia zastawiły na nas pułapkę, okradły z poczucia bezpieczeństwa i bezgranicznego zaufania, którym się darzyliśmy.

No i co mogłem zrobić? Oskarżyć pech? Tropić przeznaczenie? Wparować na komisariat policji i ogłosić, że skradziono mi przyjaźń?

Ja potrzebowałem kogoś, kto mnie uratuje i Veronika potrzebowała kogoś, kto ją uratuje. Stało się więc jasne, choć cholernie bolesne, że to nie siebie nawzajem powinniśmy szukać. Tak więc ten zwykły, pogodny, ostatni dzień gimnazjum pełnił rolę naszego oficjalnego, nieodwołalnego, bolesnego rozstania. Staliśmy, trzymając się w objęciach i z jakiegoś powodu przychodził mi na myśl pogrzeb.

Chociaż mieliśmy jeszcze nie raz się zobaczyć, to wszystko dookoła pachniało ostatecznością.

Tak się wtedy czułem – jakby jakieś wielkie, ciężkie, ostre nożyce przyleciały z nieba, żeby jednym machnięciem przeciąć wszystko, co mnie łączyło z Veroniką. Muszę jednak być szczery, tego dnia zignorowałem moje szczęśliwe pastyleczki, wszystko więc z pewnością widziałem nieco dramatyczniej i w ciemniejszych kolorach.

— Jak zaraz nie wyjdziesz, to się spóźnisz do pracy — ostrzega mnie Sebastian. Leży rozwalony na swoim łóżku i bawi się leniwie z Lucjuszem Malfoyem, który ciągle nie może się zdecydować, czy obchodzi go to kolorowe piórko, czy nie.

VeronikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz