Rozdział VI

11 1 0
                                    

Odwrócił się ku drzwiom, by stanąć twarzą w twarz z osobą, która właśnie pojawiła się w komnacie. Słuch go nie mylił — faktycznie dobrze ją znał.

Wysoka kobieta patrzyła na niego z uśmiechem błąkającym się po ustach. Ramiona otulała jej kaskada włosów, przywodząca na myśl płaszcz utkany z rozgwieżdżonego nieba. Oczy o fiołkowej barwie wpatrywały się w Faya z pozornym rozmarzeniem, ale skrywał się w nich błysk o znaczeniu trudnym do odgadnięcia. Przybyszka postąpiła w głąb pomieszczenia, ciągnąc za sobą suknię z błyszczącego materiału. Obracając się w stronę Kreatora, skłoniła się mu, na co odpowiedział skinieniem głowy.

— Pani Riono. — Fay odwzajemnił uśmiech. — Rzeczywiście, minęło sporo czasu.

Riona przeszła obok Łowcy, zatrzymując się przy biurku. Odchrząknęła cicho.

— Tak jak mówiłam, to niepokorna istota... Przynajmniej takie mam wrażenie. Szkoda! Pochodzi z tak pięknego, baśniowego świata, bardzo podobnego do twojego.

Choć w głosie Riony faktycznie wybrzmiał żal, Fay skrzywił się na te słowa. Nie znosił misji, które przypominały mu o domu, przywołując przykre wspomnienia.

— Najwyraźniej nie zawsze wszyscy mogą żyć długo i szczęśliwie — mruknął.

— Dlatego trzeba jej pomóc. — Pokiwała głową z entuzjazmem. — Po prostu zbłądziła na złą drogę. Muszę jednak przyznać, że to dosyć osobliwy przypadek. Rzadko zdarza się, żeby bohaterka z rodziny królewskiej zbuntowała się przeciwko historii. Ta dziewczyna jest nie byle kim. To księżniczka. Takie postaci zwykle nie sprawiają żadnego problemu, bo są bardzo podatne na wszystkie klątwy, czarną magię... — Wyliczała na placach, przechadzając się w tę i z powrotem. — Wiesz, wrzeciono, sto lat snu, te sprawy. Ich umysły są zaprogramowane tak, by posłusznie czekały na odczynienie złego uroku i wybawienie.

Fay sięgnął po akta misji i prześlizgnął się wzrokiem po treści raportu, z zastanowieniem marszcząc brwi.

— Królestwo Emmerish — powiedział do siebie, smakując te słowa, jak gdyby po ich brzmieniu mógł wyobrazić sobie miejsce. — Emmerish.

Dźwięk tej nazwy wywoływał w nim dziwne emocje. Nigdy wcześniej nie słyszał o Emmerish, a mimo to poczuł ukłucie nostalgii, a przed oczami stanęły mu pola i łąki, po których biegał jako dziecko. W umyśle znikąd pojawiło się wspomnienie szumu wiatru i lśnienia świetlików ganianych przez młode wróżki. Potrząsnął głową i wyprostował się, wracając do rzeczywistości.

— To bardzo prosta opowieść, przynajmniej w założeniu. Dziewczyna miała zostać schwytana przez złych faerie i poczekać na ratunek z rąk księcia, a potem żyć z nim długo i szczęśliwie, ale coś nie wyszło. Książę zaginął bez śladu, królestwo nękane jest przez ataki ze strony wróżek, a księżniczka prowadzi z nimi aktywną walkę. —­ Słysząc „faerie", Fay cały zesztywniał.

— Czasem do najprostszych opowieści najłatwiej wprowadzić chaos — wtrącił się Kreator. — Wysłaliśmy tam Łowców, żeby naprawili historię, ale wiele wskazuje na to, że mogła jeszcze bardziej się pogmatwać. Nie wiemy nawet, czy Łowcy żyją.

Po słowach Hmm'oganina zapadła głucha cisza, przerywana tylko miarowym tykaniem zegara. Starzec siedział, skubiąc długą brodę i w zamyśleniu patrząc na Faya. Riona z kolei cały czas lekko się uśmiechała, opierając się o ścianę.

— A co z wysłaną przez nich wiadomością? Czy mogę ją zobaczyć? — Fay zdecydował się przerwać milczenie.

— Niewiele da się z niej wywnioskować, ale podejdź, proszę.

Światła FaerieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz