- Abigail musimy się spotkać - powiedziałam do słuchawki zbiegając do garażu- wszystko opowiem na miejscu, tam gdzie zawsze. Pa
Rozłączyłam się otwierając samochód i rzucając torebkę na miejsce pasażera wraz z telefonem.
Ręce drżały mi potwornie i musiałam wziąć kilka głębszych wydechów aby się uspokoić i nie spowodować wypadku.
Abigail Court była moim psychologiem, a właściwie psychiatrą i przyjaciółką. To dzięki niej poradziłam sobie z większością moich problemów. Totalna ironia, że psycholog potrzebuje psychiatry, ale taka była prawda. Potrzebowałam jej wykładów i mądrości, aby być tym kim jestem.
Trzęsącą się dłonią przekręciłam kluczyki w stacyjce i ostatni raz zaciągnęłam się powietrzem. Wyjechałam z budynku i ruszyłam wprost do miejsca naszych spotkań. Mojej prywatnej oazy.
Pod parkiem byłam po dwudziestu minutach. Czerwony mercedes Abby stał niedaleko, a ona sama opierała się o maskę w czerwonej koszuli wciśniętej w spódnicę do kolan. Na stopach miała jedne z tych markowych butów na obcasie, a na nosie czarne ray bany. Jej piękne brązowe włosy odbijały się od słońca dając efekt mlecznej czekolady. Była starsza ode mnie o dobre siedem lat, jednak różnica ta była znikoma bo Abigail wyglądała maksymalnie na dwadzieścia cztery lata i nikt nigdy nie dał jej więcej.
Gdy wysiadłam z samochodu na jej twarzy pojawił się uśmiech, a ja sama poczułam pewnego rodzaju ulgę. Jej obecność zawsze tak na mnie działała dlatego każdy stresujący dzień kończył się tutaj w jej towarzystwie.
- kawa na wynos i spacer?- zapytała gdy tylko podeszłam wystarczająco blisko.
-brzmi świetnie - uśmiechnęłam się - dziękuję.
-przestań, nie ma o czym gadać. Chodź.
Machnęła na mnie ręką, a chwilę później stałyśmy w kolejce do Starbucks'a.
- co się dzieje An?- zapytała zdrabniając moje imię, jak mama gdy miałam pięć lat.
Miałam zamiar jej odpowiedzieć gdy przyszła nasza kolej na zamówienie.
- karmelowa latte i espresso doppio- powiedziałam do uśmiechniętej młodej dziewczyny za ladą.
Ta nabiła coś na komputer prosząc o pieniądze. Zapłaciłam za obie kawy i posłałam Abby uśmiech. Nie chciałam by musiała płacić za cokolwiek na naszych spotkaniach, za które i tak nie dostawała pieniędzy.
Wiele razy kłóciłyśmy się o to. Marnowała swój cenny czas na mnie, gdzie tak na prawdę mogła dobrze zarobić na jakimś desperacie. Oferowałam również pieniądze za nasze spotkania, jednak ona nie chciała nawet tego słuchać stwierdzając, że mam ważniejszy wydatek jakim jest Zoe, a ona robi to po przyjacielsku.
Zabrałam nasze kawy kierując się na zewnątrz. Pogoda była idealna na spacer, dlatego w parku roiło się od ludzi. Dzieci biegały po mini polanie na środku, niektórzy siedzieli na ławkach, a inni na kocach pod drzewami.
Zaciągnęłam się świeżym powietrzem czując jak spięte mięśnie się rozluźniają. Podałam Abby kawę i razem ruszyłyśmy alejką, zagłębiając się w bardziej ciche miejsce Sydney.
- a więc opowiadaj.
- powiedziałam Zoe, że Nader jest jej ojcem- wzruszyłam ramionami obojętnie, zachowując się tak jakbym była tu za karę.
- dlaczego tak powiedziałaś?
- nie wiem, zaskoczyła mnie tym pytaniem, a on jedyny przyszedł mi do głowy- ponownie wzruszyłam ramionami.
- nie powinnaś tego tak załatwiać, ona zasługuje na prawdę An.
- wiem, ale już jest za późno, a Nader chcę przylecieć na Florydę by zobaczyć syna Ethana i boję się, że Zoe go zobaczy - westchnęłam popijając kawę - a najgorsze będzie, kiedy on niczego nieświadomy odtrąci ją w jakiś sposób.
- źle zrobiłaś, ale o tym już wiesz. Jak zamierzasz rozwiązać ten problem? - spojrzała na mnie spod swoich ciemnych ray banów.
- nie wiem.
- Jeśli naprawdę boisz się, że oni się spotkają to po prostu nie leć tam w tym roku.
Abigail miła rację. To był jedyny sposób aby ta dwójka się nie spotkała. Musiałam zmienić miejsce całej imprezy, albo po prostu z niej zrezygnować.
Zaczęłyśmy rozmawiać o moich nowych pacjentach, ale głównie to Rick przykuł jej uwagę. Abby była kobietą samowystarczalną i nie szukała w żaden sposób mężczyzny. Pod tym względem byłyśmy bardzo podobne. Też nikogo nie miałam tylko okoliczności były zupełnie różne. Szatynka od dłuższego czasu rozmyślała nad adopcją jakiegoś brzdąca, aby jej dość popularne nazwisko przetrwało. Dużo pytała na temat Fridericka i to chyba on miał zostać jej następcą.
- kiedy mogę go poznać?
- kiedy tylko będziesz gotowa - uśmiechnęłam się.
Widziałam jak wypuszcza powietrze ze świstem i poprawiła swoje brązowe włosy.
-jestem gotowa.
-co?
- jestem gotowa, zróbmy to teraz- powiedziała po czym spojrzała na mnie błagalnym spojrzeniem. Wyglądało to dość dziwnie, ale nie miałam serca by jej odmówić.
- a więc chodź, poznasz Ricka.
***
Czekałam na korytarzu przed gabinetem w którym była Abby, Rick i jego wychowawca. Z nerwów chodziłam od końca do końca zastanawiając się o czym tak długo rozmawiają. Byli już w środku od dobrych dwóch godzin, a ja bałam się, że Abigail zrezygnuję i sprawi chłopcu przykrość.
Drzwi do gabinetu otworzyły się, a moje usta uformowały się w wielkim uśmiechu. Szatynka kroczyła dumnie trzymając Ricka za rękę. Jego uśmiechnięta twarz wyrażała więcej niż tysiąc słów.
- An poznaj proszę Fridericka Court. Mojego syna- gdy dokańczała zdanie jedna łza spłynęła samotnie po jej policzku.
Rick ścisnął mocniej jej dłoń jakby się bał, że zmieni zdanie albo próbując dodać jej otuchy. Wyglądali razem tak uroczo. Oboje zakłopotani, a zarazem szczęśliwi.
Cieszyłam się, że mogę zrobić coś dobrego. Dawało mi to satysfakcję jakiej dawno nie miałam.
- Abby?
-tak?- zapytała otrząsając się z transu i patrząc z góry na Ricka.
- pojedź ze mną na Florydę- zagryzłam wargę widząc zaskoczenie na jej twarzy- będziemy miały czas by świętować, no wiesz- pokazałam palcem na nią i Fridericka uśmiechając się.
- to nie taki zły pomysł, omówimy go jeszcze.Teraz idziemy na zakupy bo Rick potrzebuje nowych ubrań i wszystkiego w sumie- dokończyła ciągnąc chłopca na zewnątrz.
Wyszłam za nimi wsiadając do mojego samochodu. Odjechałam od razu po tym jak i oni to zrobili i pojechałam do domu.
Zapomniałam całkowicie o własnym problemie i po prostu cieszyłam się ich wspólnym szczęściem.
W domu dopadła mnie Zoe, która przytulała mnie tak jakby nie robiła tego od kilku lat. Uniosłam córkę wpatrując się w jej niebieskie duże ślepia. Miałam cholerne szczęście, że Zoja była częścią mojego życia.
W tym momencie obiecałam sobie, że żaden Nader Peterson nie zniszczy tego co mam. Byłam gotowa zrobić wszystko by Zoe nie poznała prawdy, za wszelką cenę.
- kocham cię- szepnęłam w jej włoski.
- ja ciebie też mamo.
-
CZYTASZ
Zapłaciłam Ci
Teen Fiction● Druga część opowiadania ,, Zapłacę Ci ", które można znaleźć na moim profilu. _ Nader opuścił więzienie stanowe w Kalifornii za dobre sprawowanie. Angela ukończyła Uniwersytet Pedagogiczny w Sydney zostając psychologiem dziecięcym. Minęły trzy lat...