Ceremonia Komodora Norringtona dłużyła mi się niemiłosiernie. Razem z Elizabeth nie czułyśmy się za dobrze tego dnia, więc obie pragnęłyśmy aby cała uroczystość wreszcie dobiegła końca.
- Dwa kroki marsz! - wydał rozkaz jeden z dowódców, po czym dwa rzędy żołnierzy rozstąpiły się dając przejście Komodorowi. Gubernator wręczył mu broń wykonaną przez Willa, a ten wyciągnął szablę przed publiczność i wykonał nią kilka zręcznych ruchów. Z boku widziałam, że Liz jest coraz słabsza. W końcu był upał, a ona miała na sobie kilka warstw ubrań i gorset. Bałam się, iż zaraz może zemdleć.
- Dajesz radę? Może chcesz się przejść i znaleźć jakieś zacienione miejsce? - zapytałam z troską.
- O niczym innym nie marzę - odpowiedziała zmuszając się do uśmiechu. Nie przeszłyśmy nawet kilku kroków, a już ktoś się o nas upomniał, a właściwie o moją podopieczną. Był to sam Komodor. Poprosił Elizabeth na stronę, ponieważ podobno miał jej coś ważnego do powiedzenia. Posłałam jej pytające spojrzenie, na co ona lekko skinęła głową.
- Będę niedaleko - zapewniłam panienkę Swann. Delikatnie dygnęłam przed Norringtonem, po czym odeszłam zostawiając ich samych....
- Elizabeth! - dobiegł mnie krzyk Komodora. Szybkim ruchem okręciłam głowę i starałam się jak najszybciej zarejestrować całe zajście. Kiedy zdałam sobie sprawę z zaistniałej sytuacji natychmiast podbiegłam do muru by po chwili zwinnie go przeskoczyć.
(Uwaga! W tej części rozdziału występuje pomieszanie czasu teraźniejszego z przeszłym za co bardzo przepraszam. Mam nadzieję jednak, iż nie zepsuje wam to czytania.)Zaczynam spadać. Pode mną widzę ogromne skały lecz teraz liczy się tylko życie mojej podopiecznej. W oddali słyszę krzyki żołnierzy.
- Skały! Ta dziewczyna jest szalona! To cud, że się na nie nie nadziały! - w oddali dało się słyszeć nieco podniesione głosy.
Wpadam do wody. Przez chwilę mam uczucie, iż zaraz stracę przytomność jednak przypominam sobie o powodzie mojego wyczynu.
Elizabeth.
Widzę jej ciało powoli opadające na dno. Najszybciej jak tylko mogę staram się do niej dopłynąć. Po chwili zauważam człowieka, który ma chyba podobne intencje do moich. Daje mu znać, żeby załapał dziewczynę pod ramię, a ja chwycę ją z drugiej strony. Niestety gdy wypływamy na powierzchnię okazuje się, iż suknia którą ma Elizabeth jest za ciężka nawet dla dwóch osób. Zanurzamy się z powrotem by ją z niej wyswobodzić. Kiedy wreszcie się nam to udaje dopływamy jak najszybciej do brzegu. A raczej do pomostu.
- Weźcie ją - rozkazuję jednemu ze strażników. Nieznajomy, który zdążył już wyjść na ląd podaje mi w geście pomocy swoją dłoń. Przyjmuje ją z wdzięcznością.
- Nie oddycha! - krzyczy drugi strażnik.- Odsuń się - mówię do niego, po czym wyciągam przypięty do mojego uda sztylet i rozcinam wszystkiemu winny gorset. Dziewczyna zaczyna kaszleć wypluwając przy tym zgromadzoną w ustach wodę.
- Nie wpadłbym na to - stwierdza grubszy człowiek.
- Widać nie byłeś nigdy w Singapurze - podsumowuje tajemniczy mężczyzna. Nie wiedzieć czemu jego głos wydaje mi się dziwnie znajomy.Odwracam się w stronę nieznajomego lecz jego twarz jest dla mnie zupełnie obca. Chociaż może... sama nie wiem. Mam mętlik w głowie. Przeklęty mózg! Czemu nie możesz sobie nic przypomnieć!
Mężczyzna podchodzi i klęka przy Liz. Bierze do ręki zawieszony na jej szyi piracki medalion.
Złoto Azteków - pomyślałam zaskoczona skąd mam taką informację.
- Skąd go masz? - pyta, ale nie uzyskuje żadnej odpowiedzi. Wtem jak na zawołanie pojawia się cała gwardia wraz z Gubernatorem i Komodorem na czele.- Wstań - Norrington przysuwa ostrze do szyi mężczyzny, a ten powoli staje na nogach.
- Elizabeth skarbie - Weatherby pomaga dziewczynie wstać. - Jak się czujesz? - pyta zmartwiony.
CZYTASZ
Piraci z Karaibów - Klątwa czarnej perły
FanfictionKaraiby, XVIII wiek. Pierwszy oficer Hector Barbossa kradnie piracki statek kapitana Jacka Sparrowa, "Czarną Perłę", a następnie atakuje miasto Port Royal oraz porywa córkę gubernatora, Elizabeth Swann. Sparrow zawiera sojusz z przyjacielem z dziec...